Maska Anioła

By agitag

81.5K 6.7K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
3. Samotność to zołza
Maska Agi&Alphy: A&A Team
4. Na kawie w Piekle
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
14. Zabierz mnie do Nieba
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
21. Halloween w Marsheland
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
30. Cena za szczęście innych
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje

1.1K 112 15
By agitag

Ktoś nadal zasłania mi oczy, a mocny uścisk tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że moim porywaczem jest mężczyzna. Czuję jego wodę kolońską, a także cuchnący odór błota, krwi i... metalu. Próbuję się szarpać, uwolnić z żelaznego uścisku. Próbuję zrobić cokolwiek, by choć raz nie wyjść na ofiarę, którą trzeba ratować z opresji. Nawet zastanawiam się nad wyciągnięciem mych skrzydeł, ale ostatecznie zostaję rzucona na podłogę, i dopiero wtedy oprawca ściąga mi przepaskę z oczu. Momentalnie lustruję ciemne pomieszczenie, czując tak dobrze znany mi zapach. Idealnie odddający klimat Piekła. Boję się zerknąć, kto mnie porwał, lecz ostatecznie robię to mizernie powoli.

– Mariano?! – krzyczę, zatykając sobie buzię. Nie wierzę! Co on tu... co on tu robi, do cholery?! To na pewno jest jakiś piekielny sen. Cholerny koszmar, z którego zaraz się wybudzę i będę z powrotem w ramionach męża. Chociaż moment. Nie chcę być w jego ramionach. A przynajmniej dopóki nie przemyśli sobie, że swoimi słowami bardzo zranił moje babskie ego, moją kobiecą, delikatną duszę. Okej, potrafię być niezłą twardzielką, ale jeśli chodzi o dzieci, o moje marzenia... powinien się powstrzymać. Zresztą, o czym ja myślę w takim momencie?!

– Cicho bądź. I tak nikt cię nie usłyszy, a zrobisz jeszcze tak, że oboje stracimy słuch – burczy mężczyzna, choć tak właściwie w ogóle nie przypomina głosem mojego brata. Wpatruje się we mnie z odrazą, więc nie pozostaję mu dłużna. Przestałam posiadać rodzeństwo, gdy Marianino zaatakował mnie na rozdrożu, chcąc uniknąć kary za swoje zbrodnie. Stracił się w moich oczach na zawsze.

– Co ty wyprawiasz? Co tu się w ogóle dzieje?! – Nie przejmując się wcześniejszym upomnieniem nadal wydzieram się wniebogłosy. Przecież on mnie porwał i zamknął w jakiejś klatce jak dzikie zwierzę! Nie pozwalam sobie na takie traktowanie bez powodu. Jeszcze jakbym zasłużyła to w porządku, niech mnie zamykają nawet w cyrku, ale bez konkretnej argumentacji niech trzymają się zdala od mojego napadu wściekłości.

– Porozmawiamy, jak się uspokoisz.

– Żartujesz sobie? Najpierw mnie porywasz, a teraz oczekujesz, że będę spokojna. Na rozum upadłeś, Marianino? Kim ty jesteś, co się dzieje, do cholery jasnej?

– Jak na anioła to niezłe masz słownictwo – kwituje, posyłając mi rozbawione spojrzenie, które w ogóle nie sięga jego oczu. Jest po prostu ironiczny, sarkastyczny i ewidentnie zadowolony, że jego plan się powiódł. Naprawdę nie poznaję swojego brata. Co on robi w Hiszpanii, jak się tu dostał... kim właściwie jest? Chwilunia. Nazwał mnie aniołem?!

– Nie jesteś Mariano. Nie jesteś moim bratem – oznajmiam sucho, na co mężczyzna wydaje z siebie głośny śmiech, zaczynając klaskać.

– Brawo, już myślałem, że będziemy tak bawić się w rodzeństwo w nieskończoność. Użyczyłem ciała twojego brata, ale to nie oznacza, że nie przemawia teraz on. Jesteś mi coś winna, panienko. Pojawiłaś się nie w tym świecie, co trzeba. Teraz przyjdzie ci za to zapłacić.

– Czym? Nie mam już duszy, nie mam niczego do zaoferowania, a tortury na mnie... nie działają – kłamię. Oczywiście, że działają, ale tego nie musi wiedzieć. Im mniej przeciwnik wie, tym korzystniej dla ofiary. Zagryzam wargę, by na chwilę uspokoić drżenie głosu. Liczę, że moje nogi nie rozpoczną swojego osobistego tańca, który zwykle dopada mnie przy stresujących sytuacjach.

– Po pierwsze: jestem gentelmenem, więc przedstawię się, choć zdaję mi się, że mieliśmy już całkiem bliski kontakt... – przerywa, by zobaczyć moją reakcję, lecz widząc niewzruszenie tymi słowami, postanawia kontynuować. – Me imię to Fokalor, a przez twojego chłoptasia zostałem brzydko nazwany Foką, więc jestem podwójnie wściekły.

– Że co proszę?! – pytam zszokowana. Co...? Przecież unieszkodliwiliśmy tego ducha! Wrócił do Piekła i nie miał prawa już z niego wychodzić. Został zamknięty na wieki wieków, a jednak teraz stoi tu w naczyniu mego brata, żeby... żeby dokonać zemsty? Ale za co? Za to, że pojawiłam się w Marsheland i przypadkiem odkryłam rodzinną tajemnicę? Co ma piernik do wiatraka?

– Krótka historia, pani Marsheles. Wysłanie ducha Geocji z powrotem do Piekieł... jest kiepskim zagraniem. Myślisz, że nie mam tu zwolenników? Oj, złotko, zebrałem tu niezłą armię przeciwko Lucyferowi. Ty nam tylko przeszkadzasz, ale nie mam w zamiarze cię zabijać.

– Och, dziękuję ci, łaskawco – warczę, szczycąc go jednym spojrzeniem. Ten znowu prycha, popadając w rozbawienie.

– Chcę zemsty. Za siebie i za twojego brata, który także tego pragnie. Odczuwam to. Nienawidzi cię za to, co stało się w Katalonii, ale modlił się, by nigdy cię nie skrzywdzić. Po prostu chce zemsty, a że nasze pragnienia się zgadzały, oto jestem!

– Nie zabijesz Lucyfera. Jest potężniejszy od was wszystkich razem wziętych. Myślisz, że ktokolwiek może go zastąpić? On jest niezastąpiony, musisz się z tym pogodzić, Fokalorze. Tron Diabła należy tylko do jednego...

– Skończ prawić mądrości, złotko. Przyszedłem zabrać j e g o.

– Jego? Kogo? Lepiej to ty się stąd zabierz, nim zrobi to właściciel tego miejsca! – prycham. Czy on naprawdę jest takim idiotą? Sprowadził mnie do Piekła czyli drugiego domu Lucyfera. Przecież w końcu tu zejdzie i mnie uwolni, po raz kolejny walcząc z tym, do zesrania upartym, duchem. Fokalor ponownie zaczyna się śmiać, wznosząc ręce ku górze.

– Oj, niedobry Panie, zlituj się nade mną! – woła w przestrzeń, po czym odsuwa się, opierając o kamienną ścianę. – Twoim zadaniem jest siedzenie na tym płaskim tyłku i modlenie się o zdrowie przyjaciela. To wszystko. Dobrej nocy, pani Marsheles. Pozdrowienia od brata.

Przyjaciela! Od razu nad moją głową zapala się czerwona lampka. On nie przyszedł tu po mnie czy po Lucyfera. On przyszedł zabrać Gabriela, obalić rządy teraźniejszego Diabła w Piekle, a następnie samemu zasiąść na stołku. Chce zemsty i chce władzy. Przerażona podrywam się i rzucam na kraty, które ani trochę nie drgną. Krzyczę za nim, wołam, błagam, kopię ziemię, robię wszystko, ale na daremnie. Już przepadłam. Nie mam pomysłu, jak się wydostać, gdy do głowy po raz kolejny wpada mi nowy pomysł. Teleportacja! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam.

Zbieram w sobie siły, zamykam oczy, mając wielką nadzieję, że gdy je otworzę, znajdę się tuż przy Gabrielu, ale niestety tak się nie dzieje. Nadal pozostaje na tym samym miejscu co wcześniej, dlatego pogrążona w przerażeniu i rozpaczy siadam przy zwęglonej ścianie. Naprawdę zaczynam się modlić do Teodona o ratunek, o pomoc, o cokolwiek, lecz nie słyszę odpowiedzi. Lucyfer wiele razy miał błędne zdanie, ale akurat w jednym posiadał rację: Teodon jest jak zabawa w głuchy telefon: żadnej poprawnej odpowiedzi. Jeszcze raz przymykam powieki, chociaż i tak już czuję gorzkie łzy, kumulujące się w oczach. Pierwszy raz od tych kilku miesięcy nasza harmonia znowu zostaje zachwiana, ale co to byłoby życie bez zmartwień, prawda?

Lucyfer

Siedzę w biblioteczce, tam, gdzie pozostawiła mnie Aurora. Nadal przyglądam się płomieniom w kominku. Ta kobieta nigdy się tak nie zachowywała. Nie tak irracjonalnie. Może ciut przesadziłem, doskonale zdając sobie sprawę, że chciała mieć dziecko, ale chciałem tylko, by przyswoiła sobie ten cholerny fakt. Nie dam jej potomka. Proste. Choćbym chciał, nie skażę tego malca na wieczne potępienie. Moja natura zbudowała mnie tak, że moje własne dziecko byłoby następnym Diabłem, nawet jeśli dostanie pół genu Aurory – anielicy. Wzdycham, biorąc kolejny łyk Whisky. Nie pijam alkoholu tak często, więc pozwoliłem sobie na jedną szklankę dzisiejszego wieczoru. Dla relaksu. Tak to się tłumaczy, tak? Mimo wszystko wiem, że muszę przeprosić Aurorę, no i poszukać jej, bo wyszła bez słowa, jedynie rzucając we mnie książką.

Po dwudziestej trzeciej zbieram się na poszukiwania tej złośnicy, gdy zdaję sobie sprawę, że przecież pół godziny temu coś zagłuszało moje myśli. Jakby wołanie o pomoc poprzez telepatię. Cholera! Zaciskam pięści i w miarę cicho biegnę na górę do sypialni, do jej dawnego pokoju, a nawet do Candidy, lecz nigdzie jej nie ma. Szukam w łazience, w kuchni, na korytarzach, aż wreszcie decyduję się wyjść z domu tam, gdzie wcześniej się zaszywała. W ogrodzie albo w lesie. Już raz urządziła sobie nockę w lasku Gabriela, dokładnie rok temu, dlatego nie zdziwię się, jeśli tam ją  zastanę. Po raz kolejny biorę głęboki wdech, ruszając przed siebie. Wszędzie otacza mnie błoga cisza. Zero chrapnia, jęczenia czy marudzenia przez sen. No i nigdzie jej nie ma! Przerażony zaczynam coraz bardziej się irytować. Gdzie się podziałaś, Auroro Marsheles, moja nieznośna żono? Nikt mi nie odpowiada, dlatego naprawdę nie wiem, co zrobić. Gdzie mogła zaszyć się wkurzona anielica? Na pewno nie w Niebie.

Moją ostatnią deską ratunku jest ten, z którym jest najbliżej po mnie i Candidzie. Gabriel. Jej pan Mandarynka. W mgnieniu oka znajduję się przed jego pokojem, pukając trzykrotnie. Kiedy wreszcie starzec otwiera mi, jest w białym, długim szlafroku i patrzy na mnie zszokowany, mrużąc oczy.

– Lucy? A czego ty tu szukasz? Jeśli umawiałeś się na schadzki z Aurorą, to pomyliłeś pokoje. Zdaję mi się, że na żadne trójkąty się nie...

– Ona zniknęła, więc nie pieprz o swoich fantazjach, bo mam je głęboko w dupie, Gabrielu – mamroczę, przerywając tę kompromitującą wypowiedź. Szczerze i z ręką na sercu nie chcę słuchać tego wszystkiego, o czym myśli Archaniołek. Potrzebuję go, ale nie w żadnej innej kwestii, jak tylko w kategorii pomocy.

– Aurora? Jeśli ją zdenerwowałeś, to szukaj w ogrodzie. Na pewno tam poszła.

– Nie ma jej nigdzie. Obszukałem cały dom, cały ogród i twój lasek. Próbowałem nawiązać telepatyczny kontakt, ale nie odpowiada. Pół godziny temu były jakieś zakłócenia, jakby ktoś wzywał pomocy. Coś jest nie tak. Musisz mi dyskretnie pomóc.

– To sobie cholera jedna wybrała godzinę na uciekanie z domu... – burczy staruszek, wchodząc głębiej do pokoju. Po chwili wychodzi bez szlafroka, za to w swoich codziennych ubraniach. Biała, troszkę za duża koszulka opinająca wystający już brzuszek, oraz flanelowe, tego samego koloru spodnie. Przewracam oczami, nie zwracając większej uwagi na jego strój. Liczy się to, by pomógł mi znaleźć moją krnąbrną, wiecznie uciekającą żonę.

– Podejrzewasz coś? – zagaduje Gabriel, zapalając po drodze kolejne latarenki na ścianach. Przeczę głową, ponieważ nie przychodzi mi kompletnie nic. Od dobrych kilku miesięcy wszystko było na porządku dziennym. Zero problemów z Teodonem, Noemi czy nawet dawnymi zwolennikami Cardy. W Piekle także sprawowałem kontrolę, nikt nie uciekał, nikt nie broił bardziej niż zwykle. Całkowita norma, więc skąd mam w ogóle brać podejrzenia? – Sprawdzałeś Piekło?

– Po co? Nic się tam nie dzieje od bardzo dawna. Nie ma sensu go sprawdzać.

– Jak uważasz. Może po prostu teleportowała się do rodziców? Coś znowu przeskrobał, Lucy? – pyta siwowłosy, na co przełykam ślinę. Och, no oczywiście, od razu winny! Chociaż akurat tu ma rację. Dziś dałem ciała. Powinienem bardziej ją wspierać, a nie grozić czy ostrzegać, że nie będzie mogła widywać się z... Lourtią. Poza tym nakrzyczałem na nią o to, właściwie piękne, imię. Nie zachowałem się jak kochający mąż, tylko jak perfidny dupek, którym byłem i czasami do teraz jestem.

– Chodzi o dziecko...

– Wiem, wyczytałem twoje myśli. Faktycznie, zachowałeś się jak skończony dupek. Nie pozostaje nam nic innego, jak danie jej czasu, Lucyferze. Ma prawo się złościć o twoje słowa. Może to nieco dziecinne, że uciekła, zamiast porozmawiać, lecz takie są kobiety. Nie szukaj jej dziś, idź się położyć. Na pewno wróci, nie martw się. Poszukamy jej jutro – oznajmia spokojnie Gabriel. Przez chwilę się waham, ponieważ nadal mam złe przeczucia, ale ostatecznie daję za wygraną. Chyba mam schizy i za bardzo wszystkim się martwię. W końcu to tylko kłótnia, a Aurora jest już dużą dziewczynką, która na pewno zniknęła do rodziców, by odpocząć. Włochy to nadal jej azyl, więc starając się myśleć tak samo jak Gabriel, udaję się do sypialni, dopijam Whisky, a potem kładę się spać. Chociaż nie zasnę, nadzieja na spokojną noc nadal we mnie jest.

Aurora

Podnoszę głowę z twardej podłogi, lustrując pomieszczenie. Oświeca je tylko delikatny płomień ognia tuż nad moją głową. Nie wykonuję żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie zgasić jedynego źródła światła. Nienawidzę egipskich ciemności, dlatego ostrożnie siadam pod "lampą", wpatrując się w żelazne kraty. Moja moc tutaj nie działa, ale czemu ja się dziwię? Jestem aniołem, a liczę, że w Piekle uaktywnią się anielskie dary. Wzdycham, w duchu ponownie modląc się o wydostanie z tego miejsca. Dopiero potem zauważam, że przy kratach ktoś czuwa. Wysoka postać stojąca tyłem od razu wydaje mi się znajoma. Próbuję skojarzyć tę posturę, ale nie jestem w stanie jedynie po plecach.

– Halo? – zagaduję niepewnie, na co mężczyzna obraca się w moją stronę. Delikatny płomień ognia oświetla jego twarz, a ja głośno wciągam powietrze, nie wierząc własnym oczom. Nie... to po prostu niemożliwe. Nie on! Nie ten cholernie głupi, idiotyczny osobnik! Nie Raul. A jednak to właśnie on. Wygląda na zmęczonego, ale zarazem zdominowanego przez nowego szefa. Jeśli to Fokalor go zmusił, Lucyfer może mu wybaczy, lecz jeśli sam odszedł ze służby, nie będzie miał powrotu. Jestem tego pewna. – Żartujesz sobie? Byłeś moim nauczycielem, Raul! – wołam przerażona. 

– To było dawno temu. Czasy się zmieniły, a my potrzebujemy kogoś o wiele lepszego. Tron powinien należeć do silnego przywódcy, a Lucyfer... on jest już nikim.

– Mówisz to, bo tak ci kazano. Sam go ubóstwiasz! Lubicie się, więc...

– Współpracuję z Fokalorem już od wielu miesięcy. Wraz z nową armią próbujemy obalić rządy starego Diabła. Musiałem udawać, Auroro. Wierz mi, nie chcę cię skrzywdzić, a najchętniej wypuściłbym cię do domu, ale dostałem rozkazy. Nie pragnę wylecieć, skoro już się zbuntowałem – oznajmia cicho Raul, spoglądając w moje oczy. Widać, że jest zastraszony, ale także zdeterminowany nowymi pomysłami Fokalora. Faktycznie, Lucy miał rację, to przebiegły dupek, zasrany duch, którego od razu trzeba zgładzić. Na piekielne ogary, niech ktoś wreszcie tu przyjdzie i zrobi porządek z tymi buntami, bo od tego się rzygać chce! To ja, anielica, mam w głowie więcej oleju niż oni wszyscy razem wzięci w Piekle. Po raz kolejny wzdycham, kręcąc głową z politowaniem.

– W Piekle jest armia? – pytam ostrożnie. Muszę wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji, ale nie mogę robić tego na hop-siup, bo nic mi nie powie. Raul ewidentnie przeszedł jakieś porządne szkolenie i teraz nie da robić się w bambuko. Mężczyzna przekrzywia głowę na jedną stronę, przełyka ślinę i przytakuje.

– Dobrze wyszkolona.

– Nawet nie wiecie, w co się wpakujecie. Wiesz, że jeśli Fokalor przegra, a jest na to prawie pewne, Lucyfer was zabije? Nie będzie litości, Raul. To jest twój koniec, jeśli nie oddalisz się od pomysłu tego ducha – ostrzegam go, lecz Król tylko cicho chichocze.

– Nadzieję na wygraną Lucyfera zawsze możesz mieć, ale czy ty kiedykolwiek byś w niego zwątpiła? Żona Diabła byłaby w stanie to zrobić? I uprzedzając twoje pytania: tutaj wieści rozchodzą się jak świeże bułeczki na Ziemi.

– Jesteś idiotą, ale mimo wszystko zapamiętaj sobie moje słowa.

Więcej się nie odzywam, to po prostu nie ma sensu. Raul ma swoje zdanie, nie chce słuchać mojego, a ja doskonale znam siłę Lucyfera. Jest najpotężniejszy, pokona ich wszystkich w jedną chwilę. Nikt nie ma z nim szansy, no chyba że jakieś większe siły. Przymykam powieki, czekając na kolejny ruch ze strony Króla Piekieł, jednak on także postanawia milczeć. Z powrotem siada na swój taboret przy kratach i opiera głowę o ścianę tuż przy moim miejscu więziennym. Postanawiam poczekać. Jeśli zaśnie, wykorzystam nabyte zdolności, zrobię pięczeć, a gdy Raul się obróci, będzie po nim. Przynajmniej zostanę sama, wcale nie obserwowana przez zbuntowanego pajaca.

Mijają kolejne godziny, a przynajmniej takie mam wrażenie, więc bardzo cicho odwracam się do niego plecami. Mam dość długie paznokcie, dlatego rozdrapuję skórę na dłoni, by wydobyć trochę krwi na pieczęć. Nie wiem, czy to podziała, ale co mi szkodzi spróbować? Nie będę siedziała zamknięta w tej celi, modląc się o Gabriela. Skoro nie mogę go ostrzec za pomocą mojego daru, muszę się stąd jak najszybciej wydostać. Swoją krwią maluję na brudnej, zakurzonej ścianie niewielki znak, by tylko pozbyć się Raula. Gorzej, jeśli to naprawdę nie podziała, a ja tylko zdenerwuję go, pójdzie po Fokalora aka mojego brata, i będzie po mnie.

– Ej, panienko, ale co ty tam robisz?! – woła głośno Król Piekieł, na co przerażona szybko się obracam, dotykając dłonią umazanej pieczęci. Omiata mnie oślepiający blask, a gdy ciemność znowu powraca, stoję całkiem sama. Przed celą nikogo nie ma, więc moja pieczęć ewidentnie podziałała. Zadowolona i dumna z siebie, że nauki Gabriela oraz Ezekiela nie poszły na marne, podchodzę do krat. Rozglądam się na tyle, na ile pozwala mi mała przestrzeń, lecz nikogo nie dostrzegam. Teraz trzeba tylko rozwalić to żelazne zabezpieczenie przed moją ucieczką. Wzdycham, poczynając rozprawę z tymi cholernymi kratami, ale to na nic. Wygoniłam Raula, jednak to i tak nie miało sensu, skoro nie potrafię się stąd wydostać własnymi siłami, a moja moc nie działa.

– Lucyfer, do jasnej anielki! – krzyczę, a echo moich słów rozchodzi się po całym ciemnym tunelu. Przewracam oczami, a potem ponownie siadam przy brudnej ścianie, teraz dodatkowo śmierdzącej moją własną krwią. Na piekielne ogary, czy te wszystkie problemy nigdy się nie skończą? Powinnam być teraz przy młodej matce i jej kochanej córeczce, a jednak siedzę zamknięta w Piekle, bo zachciało mi się strzelać fochy na Lucyfera.

Nie wiem, ile mija czasu, ale gdy słyszę głośne rozmowy, tupanie butami, od razu podrywam się na nogi, podbiegając do krat. W mgnieniu oka widzę, kto tu przybył i oddycham z ulgą.

– Jesteście! Myślałam, że zamknęli mnie tu na wieki! – wołam uradowana, patrząc w stronę Lucyfera oraz Gabriela. Właśnie... Archanioł mógł wejść do Piekła? Nie zastanawiam się dłużej, ponieważ Lucy otwiera kraty, a ja z radością opuszczam swoją celę. Brudną, śmierdzącą, ciemną i ponurą.

– Czemu tu jest... krew? Coś ci zrobili? – pyta Lucyfer, spoglądając w moje oczy.

– Nie. To raczej ja wygoniłam Raula. Oni spiskują przeciwko tobie! Gabrielu, ty także musisz uciekać. Uciekać do Nieba! Jesteś w niebezpieczeństwie.

– Co...? O czym mówisz, Mandarynko?

– Już ja zaraz wam wytłumaczę, rodzinko. – Niespodziewanie do naszej trójki dołącza głos Fokalora, mojego brata... ducha, wszystkiego co złe! Jednocześnie obracamy się w jego stronę. Wygląda na rozluźnionego, podczas gdy Lucyfer napina chyba każdy możliwy do napięcia mięsień. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a naprawdę przemieni się w strasznego Diabła, którym tutaj jest, lecz mija kilka pierwszych sekund i nic się nie dzieje.

– Fokalor – warczy Lucy, gromiąc wzrokiem naszego wroga. Po nim pojawia się także Raul oraz kilka innych, nieznanych mi demonów. Gabriel łapie mnie za dłoń, a ja wyczuwam jego napięcie połączone z przerażeniem. Mój przyjaciel... pierwszy raz przestraszony. Przez chwilę ponownie wzywam Teodona, bojąc się, że któreś z nas nie wyjdzie z Piekła cało. Och, Boże, daruj sobie Hawaje, przybądź do nas!

Continue Reading

You'll Also Like

1M 37.8K 49
- Ty.. ty.. - nie skończyłam, zaczęłam jak najszybciej potrafię biec do drzwi. Chciałam uciec, najdalej jak tylko się da. Gdy już trzymałam zimną kla...
204K 12.9K 120
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
792K 51.4K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
587K 20.5K 43
Cassandra dorastała mając świadomość, że jako Omega resztę swojego życia spędzi w kuchni. Tylko dlaczego tak bardzo pragnie czegoś innego? Kiedy los...