17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy

1.4K 140 37
                                    

Tydzień. Dziś mija równy, okropny tydzień, odkąd Lucyfer postanowił opuścić rodzinę, choć sam zawsze zarzekał się, że jesteśmy dla niego najważniejsze i wcale nie chce nas stracić. Widocznie to także były głupie kłamstwa, które wciskał mi, abym mogła jeszcze bardziej go pokochać, obdarzyć swoją miłością...
Mimo wszystko twierdzę, że ten dupek jest zwykłym tchórzem, który nie potrafi przyzwyczaić się do tego, że można stworzyć z nim normalną rodzinę, wydobyć dobro, ukryte gdzieś pod skorupą twardziela.

Już w czwartek chciałam zejść do niego. Byłam tuż obok potężnych, czarnych drzwiach, stale ukrytych pod kopułą krzewów, jednak w ostatniej chwili zrezygnowałam i pobiegłam do Candidy powiedzieć jej, co planowałam zrobić. Dziewczyna sama jest w lekkiej rozsypce. Z jednej strony cieszy się powrotem do swojego żywota, a z drugiej liczy, że jej ojciec wreszcie ją odwiedzi i osobiście wyjaśni, co on znowu nawyczyniał. Wcześniej opowiadałam jej, co mi powiedział w trakcie naszej kłótni, lecz Candida nie dowierzała. Nie sądziła, że Lucyfer mógł odzywać się w ten sposób, użyć właśnie takich słów... Ciężko to przeżywamy, ale staramy się pomagać sobie nawzajem. Nie rozmawiamy o jej ojcu, nie wspominamy, płacząc po kątach. Obie widzimy po swoich zachowaniach, że nie jest najlepiej, jednak żadna z nas nie powie tego na głos.

Na szczęście nie jesteśmy same w tych trudnych chwilach. W domu znów pojawiły się niektóre osoby, ponieważ Candida nie jest człowiekiem, więc do osiemnastego roku życia rodzina powinna zebrać się jeszcze raz, aby poczekać do pełnoletności dziewczyny. Odejdą na zawsze dopiero wtedy, kiedy będą pewni, że Can wyuczyła się wszystkiego, i nie jest zagrożeniem dla ludzkości.

Gabriel stale wypytuje mnie, jak udało mi się zrobić to, co wcześniej wydawało się niemożliwe, ale starałam się odpowiadać wymijająco. Nie śmiałabym powiedzieć prawdy, na co musiałam się zgodzić, żeby uszczęśliwić Candidę. Nadal nie otrzymałam żadnej wiadomości od Cardy, dlatego w duchu modlę się, aby już dawno nie żyła. Liczę, że chociaż tam Lucyfer nie zachował się jak tchórz, i ją zabił. Brutalnie, powoli, tak, by czuła najgorszy ból, jaki Diabeł może zadać anielicy. Oj, tak, wręcz marzę o tym, by bolało ją tak bardzo jak mnie.

– Aurora! – głośne wołanie dostaje się do moich uszu, dlatego zamykam książkę, którą czytałam i wychodzę z pokoju. Napotykam się na Candidę, stojącą przed drzwiami do sypialni Lucyfera. Ręce ma założone na biodra, wzrok czujny, a usta zaciśnięte w cienką linię. Przelotnie na mnie spogląda i wskazuje na pokój, do którego nie mamy dostępu.

– Co? O co znowu chodzi? – pytam, marszcząc brwi.

Od momentu, kiedy powiedziałam, co zrobił jej ojciec, wszędzie widzi problemy. Robi z igły widły i zachowuje się jak rozkapryszona nastolatka. Ostatnio sama chciała iść na imprezę, a w jej sypialni znalazłam paczkę po papierosach. Próbowałam z nią rozmawiać, ale nie chce mnie słuchać. Oznajmiła, że to nie jej. No tak, a czyje? Oczywiście nie uwierzyłam w tę bajkę, lecz nie wykłócałam się i zostawiłam sprawę w spokoju, tłumacząc sobie to młodzieńczym buntem, a dodatkowo złością na Lucyfera, że nas zostawił.

– Ten dupek zamknął się tu, twierdząc, że znajdzie na niego haczyk!

– Candida... może jakieś szczegóły? Kto się tam zamknął i jaki haczyk? Na kogo?

– Ezekiel tam poszedł. Sądzi, że tata zostawił coś... coś, co mogło zaważyć nad jego decyzją. Powiedział, że jeśli nic nie znajdzie, to poszuka czegoś do szantażu, by zmusić go do powrotu. No powiedz mu coś, do cholery! – woła, trzaskając pięścią w drzwi. – Albo nie. Teleportuj się tam. – Dziewczyna wskazuje ręką ścianę, posyłając mi złośliwy uśmieszek.

Przewracam oczami i przecieram dłonią twarz. To robi się naprawdę męczące...

– Wiesz, że nie opanowałam tego do perfekcji. A jak utknę w ścianie? – pytam.

Maska AniołaWhere stories live. Discover now