Maska Anioła

By agitag

80.8K 6.6K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
3. Samotność to zołza
Maska Agi&Alphy: A&A Team
4. Na kawie w Piekle
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
14. Zabierz mnie do Nieba
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
21. Halloween w Marsheland
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

30. Cena za szczęście innych

1.1K 119 53
By agitag

 Następnego ranka ponownie wstaję bardzo wypoczęta, lecz tym razem Lucyfer nie raczył mnie swoim widokiem. Podobno od piątej jest już na nogach, jeśli wierzyć młodej kucharce, przygotowującej śniadanie dla Candidy. Obserwuję ją, patrząc na dość skąpy strój, w który jest odziana, dlatego niezbyt mi się to podoba. Paraduje tak przed m o i m narzeczonym, a to w tym domu niedozwolone. W rezydencji mieszka także szesnastolatka, która nie musi widzieć takich scen, kiedy to kucharka podrywa jej ojca. Już ja o to zadbam. Uśmiecham się chytrze, wracając do sypialni połączonej z garderobą. Znajduję tam krótką, oczywiście białą, sukienkę z odkrytymi plecami. Pokażę jej, jak powinna wyglądać prawdziwa bogini. Choć kiedyś nigdy nie pomyślałabym, by robić komuś na złość, czasy się zmieniły, a ja... no cóż, nigdy nie będę w stu procentach tamtą dziewczyną. Nadal posiadam swój charakter, lecz kilka cech po prostu się ulotniło. Nie będę mówić, że to nie moja wina, ponieważ to właśnie ja zawiniłam. Ja nie zadbałam, żeby odzyskać tą dawną siebie.

Przed lustrem pierwszy raz postanawiam ostrożnie zrobić makijaż. Przeglądam wszystkie kosmetyki, które kupiła dla mnie Candida, ale naprawdę nie rozumiem, czym ma służyć baza albo zestaw do konturowania twarzy. Przełykam ślinę, patrząc na te fiolki, pudełeczka i pojemniczki. Głośny wdech i do roboty!

Dzięki Internetowi i kilku filmikom po czterdziestu minutach wychodzę z łazienki, jeszcze raz poprawiając swoje całkowicie wyprostowane włosy. Zadowolona z rezultatów schodzę do kuchni, niby odebrać śniadanie dla Candidy. Kucharka – Alessia – nadal znajduje się w tym samym miejscu, w którym zostawiłam ją ostatnio. Gdy tylko wkraczam do pomieszczenia, szokuję młodą dziewczynę.

– Przyszłam po posiłek dla Can. Mam nadzieję, że nie dodałaś tutaj bekonu. Ona go nie lubi – mówię, gdy wyczuwam w kuchni zapach, którego Candida wręcz nienawidzi. Mogłaby zjeść wszystko. Wszystko prócz bekonu. Nawet nie mogłam przy niej jeść chrupek o tym smaku, bo od razu miała odruchy wymiotne. Teraz, w ciąży, jeszcze bardziej się to nasiliło. Czasami nawet mam wrażenie, że nastolatka ma... lęk przed bekonem. Brzmi zabawnie, lecz naczytałam się o innych, bardziej absurdalnych fobiach.

– Oczywiście... To znaczy... ja nie wiedziałam – oznajmia Alessia, patrząc spod przymrużonych oczu na moje nogi. Momentalnie sama na nie zerkam, ale wszystko jest w porządku. Nie widzę, bym się nie ogoliła albo źle opaliła samoopalaczem. Tym razem jestem... idealna! Żadnych wtopek.

– Czego nie wiedziałaś? Przecież twój pracodawca powinien poinformować cię, co lubi jego córka, a czego nie. Nie mów, że zapomniałaś! – oburzam się, gdy dostrzegam kawałki bekonu na talerzu Candidy. Co za baba! Jestem pewna, że zrobiła to celowo albo była tak zapatrzona w Lucyfera, że nie zanotowała, czego nie lubi dziewczyna. Ze złością patrzę na jej zaczerwienioną twarz, lecz nic sobie z tego nie robi ani ona, ani ja. Chyba za coś jej Lucy płaci, tak? Już ja poznałam takie niewdzięcznice w Piekle, dlatego nie ma litości. Zdążyłam się tam nauczyć, że czasami trzeba dbać o swój tyłek, nie patrząc na innych, obcych ludzi.

– Przepraszam, Auroro... – szepcze brunetka, a ja otwieram szeroko oczy. Że co, proszę? Od kiedy zdążyłyśmy przejść na ty? Podchodzę do lodówki, otwieram ją i wyjmuję kilka składników, by poprawić śniadanie dla ciężarnej. Znajduję też witaminy, które musi brać, a potem nalewam do szklanki soku z wyciśniętej pomarańczy.

– Nie zapominaj się, moja droga. Nie jestem twoją koleżanką, więc zwracaj się do mnie w należyty sposób.

– Ale przecież ty... to znaczy pani też tu pracuje! – woła zdenerwowana, co tylko potęguje moje zdziwienie. Jeszcze raz powtórzę: że co, proszę? Myślę, że moja praca skończyła się wraz z oddaniem duszy Candidzie. Wtedy wszystko uległo wielkiej zmianie, a rola opiekunki, cała ta praca jako służka zniknęła. Jestem w związku z Lucyferem... To już tak nie wypada, bym była jego podwładną, jego pracownicą.

– Dziewczyny, co tu się dzieje? – pyta nagle Lucy, wchodząc do kuchni. Alessia momentalnie odsuwa się od blatu, poprawia włosy i posyła wesoły uśmiech m o j e m u facetowi. Krew od razu mnie zalewa. Czemu te przeklęte baby tak muszą się do niego lepić?! Nigdy go nie zdobędą. Nigdy. Tylko ja byłam w stanie pokonać wszelkie trudności i nauczyć go wspaniałej miłości. Tylko dzięki mnie nie jest takim dupkiem, jakim był wcześniej. To wszystko moja zasługa, więc nikt nie ma prawa go podrywać! Tylko ja.

– Ta paniusia chciała otruć Candidę! Przygotowała jej śniadanie z bekonem, a przecież Can jest na niego uczulona. Poza tym stwierdziła, że ja tu także pracuję. Jeśli nie zaczniesz informować pracowników, kim jestem, to ja będę prowadziła rekrutację. Chyba że się mnie wstydzisz – burczę, omiatając go wrednym spojrzeniem. No właśnie. Dlaczego nie powiedział Alessi, że jest ze mną zaręczony? Z tego wynika, że chciał, bym była traktowana na równi z resztą pracowników, żeby nikt nie wiedział, że jesteśmy w związku. Dość... poważnym związku! Jeśli to faktycznie wstyd, to po co się ze mną żeni? Poza tym mógłby mnie uprzedzić o człowieczych pracownikach. Gdybym tak kiedyś przypadkiem użyła swojej mocy w jej obecności? Co byśmy zrobili? To bardzo nieodpowiedzialne z jego strony.

– Auroro... – zaczyna, ale przewracam oczami, nie dając mu skończyć.

– Po prostu zacznij myśleć, Lucyferze. A ty, panienko Alessio, radzę ci dobierać odpowiednie ubrania do pracy. W kuchni mamy klimatyzację i nie widzę powodu do chodzenia po domu w takim negliżu – warczę w jej stronę, na co kobieta pokrywa się rumieńcem. – I zapamiętaj sobie, że...

– Że Aurora jest moją narzeczoną, dlatego ma prawo zwracać ci uwagę – kończy za mnie Lucyfer, ale w tej chwili wszystko mi jedno. Mógłby nawet nakłamać, że już jestem jego żoną, matką jego córki, cokolwiek. Mógłby nawet powiedzieć, że jestem Bogiem! W takiej chwili odzywa się moja prawdziwa, typowa kobieta, która twierdzi "strzel focha, Auroro!". Może i nawet tak zrobię, a te strojenie się dla Lucyfera pójdzie w błoto, bo zaraz się przebiorę.

– Och... Przepraszam, pani Vino. Naprawdę nie wiedziałam. Moje zachowanie już więcej się nie powtórzy. Lucyferze, nie powiedziałeś, że Candida nie lubi bekonu, więc za to także przepraszam – mówi Alessia, jednak ja już nie wytrzymuję. Szybko obracam się w ich stronę, przyglądając tej dwójce, stojącej dość blisko siebie. Pewnie sama czerwienieję ze złości, ale w tejże chwili mam wszystko gdzieś. 

– Pozwoliłeś jej mówić sobie po imieniu?! A dla ciebie, ladacznico: panienka Candida! – krzyczę zdenerwowana. – I zmień ten strój, do jasnej cholery, bo nie mogę na ciebie patrzeć! – dodaję, a potem wychodzę z kuchni, nawet na nich nie zerkając. Niech się w tyłek ugryzą. Pracuje tu... może z kilka dni, a już mówi do niego po imieniu? Ja, kiedy to robiłam, bardzo się wstydziłam. Ta dziewucha chyba nie ma czegoś takiego jak wstyd. Może i zachowałam się jak niedojrzała gówniara, ale emocje wzięły górę, a ja wykazałam się swoją zazdrością o Lucyfera. Po prostu mam wrażenie, że i tak mogę go stracić. Bycie z kimś zaręczonym nie świadczy o tym, że nie da się kogoś zdradzić. Tak, chyba właśnie tego się boję. Że znajdzie się taka dama, która uwiedzie Lucyfera, on także przed nią się otworzy, a mnie rzuci na bok. W końcu jestem upierdliwa, niezdarna, czasami zachowuję się jak głupie dziecko, które nie zdążyło dorosnąć, dodatkowo nie mam tyle piękna, co Alessia.

Przechodzę korytarzami, aż wpadam na kogoś. Podnoszę głowę, a widząc Candidę, oddycham z ulgą. Już myślałam, że to jej ojciec pobiegł za mną, ale nie, wolał zostać z kucharką w negliżu. 

– Wow, ale im nagadałaś. Ty moja bohaterko! – woła ze śmiechem, otaczając mnie ramieniem. Patrzę na nią zdziwiona, lecz ona tylko puszcza mi oczko. – Słychać było cię aż tutaj. Jesteś strasznie zazdrosna.

– A ty byś nie była? Nie dość, że Lucyfer nie powiedział jej, że jestem jego narzeczoną, to nie uprzedził ją o twoim lęku do bekonu!

– To ja się boję bekonu? – pyta, nadal śmiejąc się jak głupia. – Och, wiem, Auroro, tata znowu dał ciała, ale kiedy on zachowuje się prawidłowo? Rzadko. Nie przejmuj się, teraz na pewno Alessia będzie miała do ciebie szacunek. Poza tym masz rację, mnie też powinna traktować z większym respektem. Nawet zdałam sobie sprawę, że nikt nigdy nie zastąpiłby ciebie, twojej opieki, twojej kultury...

– O czym mówisz?

– Kiedy tu przyjechałaś, byłaś naprawdę bardzo wyrafinowana, ale także wyluzowana. Wiedziałaś, kiedy i co trzeba powiedzieć. Otoczyłaś mnie opieką oraz przyjaźnią, choć prawie w ogóle mnie nie znałaś. O romansie z moim tatą nawet nie chciałaś słuchać, a przy tak przystojnym facecie to rzadkość. Interesowała cię tylko praca, dach nad głową i spokój. Marzyłaś o rzeczach, o których nie mówiłaś; cierpiałaś, choć starałaś się to ukrywać; śmiałaś się, kiedy nikt nie patrzył, ale przy nas... byłaś najbardziej idealną kobietą, jaką dane było nam spotkać. Szkoda, że nie widzisz, jaka perfekcyjna jesteś, Auroro.

Jej słowa... zatykają mnie. W oczach pojawiają się łzy, a sama zatrzymuję się przy ścianie z obrazami. Sama nie wierzę, że właśnie usłyszałam coś tak pięknego. Nie umiem nawet za to podziękować, ponieważ nikt nigdy nie powiedział mi czegoś równie miłego, kochanego i wzruszającego.

– Nie jestem idealna, Can. To tylko... pozory.

– Wcale nie. Nie jestem ślepa, a na ludziach znam się doskonale. Może i masz wady, ale każdy człowiek je ma. Mimo wszystko pod wadami kryje się dusza idealna. Dobra, współczująca, empatyczna, poświęcająca się osoba; silna, wytrwała, optymistyczna kobieta z romantyczną duszą, latami męki, cierpienia oraz wylanymi łzami. Jesteś wielka, musisz to wiedzieć. Chcę, żebyś to wiedziała, żebyś zaczęła się doceniać – oznajmia cicho Candida, patrząc mi prosto w oczy. Wiem, że mówi to szczerze, co bardzo mnie porusza. Już po chwili nie jestem w stanie pohamować łez i wpadam w płacz wzruszenia. Upadam przed ścianą, jedynie się jej podtrzymując. – Hej, nie płacz! Nie chciałam! – woła przerażona, ale ja tylko kręcę głową, nie dowierzając.

– Po prostu... to wszystko, co powiedziałaś... jest takie... Nigdy nie usłyszałam czegoś równie pięknego – odpowiadam szeptem, chowając twarz w dłonie. Dziewczyna nie czeka długo, nie daje mi nic innego powiedzieć, tylko mnie przytula. Długo trzyma w swoich ramionach, dopóki nie przestaję płakać. Wtedy obie słyszymy czyjeś głośne kroki, dlatego podnosimy głowę, by ujrzeć nad nami Lucyfera. Marszczy brwi, patrząc i na mnie i na Can.

– Co się stało? Auroro, dlaczego płaczesz? To... przeze mnie? – pyta niepewnie, kucając przy nas. Nastolatka nie próbuje zrobić mu miejsca, odsunąć się, czy odejść. Dalej trzyma mocno w swoich objęciach, co jakiś czas posyłając ojcu smutne spojrzenia. Domyślam się, że liczy na rozmowę z jego strony. Nadal jej nie przeprosił, a przecież miał to zrobić już wczoraj.

– Nie rozmawiam z tobą – burczę, powoli ogarniając się po słowach Candidy. – A teraz pragnę zostać sama. Dziękuję ci Can. To, co powiedziałaś, naprawdę było najpiękniejsze. Porozmawiamy wieczorem, dobrze?

– Oczywiście. Jesteś pewna, że chcesz iść sama? – dopytuje podejrzliwie, na co kiwam głową. Jestem w stu procentach pewna. Podnoszę się z podłogi, omijam tę pokłóconą dwójkę, a następnie przechodzę przez hol obok kuchni. Słyszę wesoły chichot Alessi, dlatego kierowana ciekawością podchodzę bliżej. Zerkam do pomieszczenia, a gdy widzę, że kobieta plotkuje przez telefon, tym bardziej przysuwam się do drzwi.

– Przecież ci mówię, że jest nieziemski... Tak, myślisz, że mi się nie uda? Szkoda, że nie widziałaś tej jego marnej narzeczonej. Nawet mi o niej nie powiedział, a to jest znak! – woła rozradowana, nawet nie domyślając się, że ktoś może ją podsłuchiwać. – Daruj sobie, Rose. Na bank będzie wolał mnie. Poza tym... prawie się pocałowaliśmy! Wczoraj na niego wpadłam, gdy w nocy wychodził z sypialni. Byłam w samej koszuli, widziałam, jak rozbierał mnie wzrokiem! Mówię ci, między nim a tą jego damulką nie dzieje się zbyt dobrze, skoro leci na inną.

Nie mogąc dłużej tego słuchać, oddalam się. Nie wierzę, że Lucyfer naprawdę wczoraj ją "prawie" pocałował! Myślałam... myślałam, że akurat on nie jest do tego zdolny. Jeśli kocha, to kocha całym sobą i nie zwraca uwagi na inne kobiety. Nawet jeśli to pieprzony Diabeł, obowiązują go pewne... normy w związku. Wprawdzie nigdy nie wypytywałam ani nie obserwowałam Lucyfera pod kątem... zdrady, ale kto wie. Widocznie nie znam go na tyle, na ile bym chciała. A właśnie teraz, pięć dni przed ślubem dopadają mnie piekielne wątpliwości. Jeśli dojdą kolejne, nieprzyjemne plotki lub informacje, do ceremonii nie dojdzie, i ja o to dobrze zadbam. Wstrzymuję się więc z teleportacją do rodziców, póki nie będę pewna. Koniecznie potrzebuję samotnego spaceru po moim ukochanym ogrodzie. Trzeba poważnie nad wszystkim się zastanowić. W chęcią porozmawiałabym z Gabrielem, zwierzyła mu się, posłuchała dobrej rady, ale wiem, że ma na głowie poszukiwania Magdaleny. Dla niego ona jest bardzo ważna, więc nie sprowadzę go tu, aby męczyć swoimi, pewnie beznadziejnymi, sprawami. Coś czuję, że ten tydzień nie należy do moich...

Przez chwilę rozważam powrót do kuchni i obicie tej ślicznej twarzy Alessi, ale... Zresztą, przed czym ja się właściwie hamuję? Lucyfer mógł zabić chłopaka Candidy, zwykłego człowieka, a ja nie mogę postraszyć trochę głupiej ladacznicy? Może także powinnam ją zabrać do Piekła? Och, to chyba jednak nie najlepsze wyjście, więc pod pretekstem zabrania z kuchni nektaru bananowego, wracam tam. Kobieta dalej plotkuje przez telefon, co tylko bardziej wyprowadza mnie z równowagi. Przyjechała tu pracować, czy zajmować się rozmawianiem z koleżankami i podrywaniem cudzych facetów?

– Nie. Małolata mnie nie lubi, ale nie martw się, jest w ciąży, więc niedługo zajmie się gówniarzem, nawet nie zwróci uwagi na to, że psuję jej rodzinkę – oznajmia brunetka, ale że przegięła, wkraczam do środka, trzepiąc drzwiami. Od razu podrywa się ze stołka, upuszczając telefon. – Och, Rosie, zadzwonię później! – woła do podłogi, gdzie leży jej komórka. Wątpię, by owa Rosie bardzo się tym przejęła, ale mnie też gówno obchodzi pieprzona Alessia Portes. Zdenerwowana staję na jej cienkim smartfonie, przydeptując ekran. Uśmiecham się z satysfakcją, patrząc prosto w jej przestraszone oczy.

– Jesteś zwolniona ze skutkiem natychmiastowym – warczę, starając się opanować drżenie nóg i rąk. Nie wiem, jakim cudem jeszcze jej nie rzuciłam na ścianę. Widocznie żal mi tych pięknych, drogich mebli oraz sprzętów kuchennych, które także nie należały do tanich.

– Że co? Przecież nic nie zrobiłam! Poza tym mam umowę na próbne trzy miesiące!

– Nie obchodzą mnie umowy. Powiedziałam, że jesteś zwolniona, więc pakuj graty i wyjeżdżaj stąd, nim posunę się o krok za daleko. Dodam, że Lucyfer nigdy nie pokochałby takiej ladacznicy, która nazywa jego ukochaną córkę małolatą, a jego wnuka bądź wnuczkę gówniarzem. Lucy ceni sobie rodzinę, ty małe ścierwo.

– Nie masz prawa tak mnie nazywać! Sama jesteś... – nie daję jej dokończyć, gdyż podnoszę dłoń do góry, a emocje emanujące z mojego wnętrza pozwalają zatrzymać jej potok słów. Przez tę cudowną chwilę czuję się panią życia, wielkim Bogiem, który ma w dłoniach cały świat. – Jak?! – krzyczy, gdy wreszcie odpuszczam swoją moc i testowanie jej na tej głupiej babie. Nagle drzwi do kuchni otwierają się, a w progu staje Lucyfer. Przewraca oczami, patrząc na nas obie. Alessia od razu rzuca się w jego stronę, chowając za plecami. – To czarownica, Lucyferze! Czarownica, która w dodatku wyrzuciła mnie z pracy!

– Co? Co tu się znowu dzieje? Auroro... Mogę prosić o, kolejne tego dnia, wytłumaczenia? Czy dasz ty człowiekowi popracować nad planem tego ślubu, czy mam dalej interweniować wasze sprzeczki? – pyta zdruzgotany, a wtedy miarka przebiera się jeszcze bardziej. Zaciskam pięści, podchodzę do nich i wymierzam mu ostrego policzka.

– Dla twojej świadomości, ta panienka nie robi nic poza rozmawianiem przez telefon, obrażaniem mnie, Candidy oraz planowaniem rozkochania cię w sobie. A ślub możesz oficjalnie wsadzić sobie w tyłek. Jeśli sprowadzisz jeszcze jedną taką niunię, ze mną także będziesz mógł się pożegnać.

– Och, czyli już jesteś wolny? – wypala Alessia, więc i ją policzkuję. – Pocałował mnie!

– Pieprzcie się oboje – mamroczę, wybiegając z kuchni, a potem z domu. Po chwili słyszę nawoływanie mnie przez Lucyfera, ale mam to głęboko gdzieś. Nie zastanawiając się dłużej, po raz kolejny tego nieprzyjemnego dnia używam swojej mocy, by teleportować się gdzieś z dala od Marsheland. Mam dość tego cholernego wtorku. Najchętniesz zaszyłabym się w miejscu, do którego nikt nie ma dostępu, ale niestety... nie istnieje żadne takie miejsce. Wszędzie mnie znajdą. Są silniejsi niż ja. To znaczy Lucyfer na pewno. A zresztą nie mam ochoty patrzeć na niego. Nie w tym momencie.

Czasami cena za szczęścia innych naprawdę jest wysoka. Patrzyłam na wszystkich. Naprawdę wszystkich. Na Candidę, na Lucyfera, na Gabriela, na rodziców, ale nigdy nie na siebie. Teraz tylko pozostaje wielkie cierpienie za coś, czego sama jestem sobie winna. Może gdybym choć raz popatrzała na swoje dobro, nie użalałabym się w ogrodzie botanicznym, patrząc na zachodzące słońce i budzący się do życia księżyc. Ciągle narzekam, że komuś jest lepiej, że ktoś jest szczęśliwszy, ale to tylko dlatego, że ja oddałam im szczęście, rezygnując ze swojego. Może dziś jest właśnie czas, by popatrzeć na wszystko w innej strony? Ze strony nie Aurory Vino zakochanej w swojej rodzinie, lecz... Aurory Vino chłodnej, zdystansowanej, bez uczuć. Nie potrafię taka być, ale staram się. Na ten jeden moment bardzo się staram, jednak nic mi nie wychodzi. Od razu pojawia się jakaś dołująca myśl na temat jakiegoś członka rodziny. Z tej złości nawet zaczynam płakać, po raz kolejny patrząc na ciemniejące niebo.

Ślub... ciąża Can, zniknięcie Magdaleny, głupia ladacznica w naszym domu... Za dużo tego wszystkiego. A jeśli Lucyfer naprawdę pocałował tę małpę, nie będzie żadnej ceremonii. Nie dam się oszukiwać, zdradzać i bawić moimi uczuciami. Akurat na to nie pozwolę. Wdycham delikatne, chłodne powietrze, napawając się zbliżającą nocą.

– Auroro, wiesz, jak ciężko znaleźć uciekającą anielicę? – pyta oskarżycielsko Lucy, ale nie zwracam na to uwagi. Spodziewałam się, że końcu zacznie mnie szukać, a potem... przybędzie, bezczelnie mamrotając coś o winie, o uderzeniu, jakie serwowałam i jemu, i tej małpie. Jak widać, jestem jasnowidzem. Wróżką Vino. – Auroro... nie odezwiesz się?

– Skończ ciągle "aurorować"! I wypieprzaj stąd do tej swojej ladacznicy! – drę się, patrząc na jego... wyjątkowo spokojne, nieczerwone oczy. To rzadkość przy takich sytuacjach, bo zazwyczaj to on traci panowanie nad sobą i wybucha w środku wymiany zdań. Najwidoczniej role się odwróciły. Może tron w Piekle nadal na mnie czeka. Byłam całkiem niezłą... Diablicą.

– Po prostu chcę wyjaśnień.

– Wyjaśniłam ci wszystko w kuchni. Obserwowałam dziś tę... paniusię, nawet podsłuchałam jej rozmowę. Obrażała mnie, chciała cię uwieźć, a potem zjechała Candidę i jej dziecko! Nie pozwoliłam na to, więc zdeptałam jej telefon i trochę nastraszyłam. Ty za to widzę, że dobrze się z nią bawiłeś. W końcu ładniejsza, bardziej wygadana i otwarta. No i pewnie dała ci wcześniej dostęp. Nie musiałeś tyle czekać jak ze mną, co? – pytam, gromiąc go wzrokiem. Widzę, jak nabiera powietrza i ściska pięść. Jego usta tworzą teraz wąską linię, a sam przybiera bojową postawę. Być może znów poczuł się spoliczkowany, ale należy mu się. Powiedziałam, że jestem w stanie wiele wybaczyć i zrozumieć ze względu na jego naturę, ale obiecał się starać zachowywać jak nie-dupek. Więc niech się do tego dostosuje.

– Nie zdradziłem cię, do cholery! Nawet jej nie pocałowałem. Błagam cię, komu wierzysz? Jej czy mi?

– Nikomu. Zawiodłeś mnie swoją postawą. Zwolniłam ją, a ty... wiesz co? Naprawdę się pieprz i daj mi święty spokój.

– Ile razy jeszcze będziesz odwoływać zaręczyny, ślub i wyrzekać się mnie? Myślisz, że twoje słowa wlatują mi jednym uchem, a drugim wylatują? Też mam uczucia, chociaż mogłoby się wydawać inaczej, ale jeśli kogoś kocham to całym sercem. I jeśli oddaję komuś swoje serce, nie dzielę się nim z nikim innym.

– Lucy... skończ – mamroczę, nie chcąc już nic słuchać, lecz on nie przerywa. Podchodzi bliżej, siada na murku, naprzeciw mnie. Bierze moje dłonie w swoje i spogląda w moje oczy.

– Od kiedy cię pocałowałem, tam w tym ciemnym korytarzu przed twoim wyjściem do klubu, nie zrobiłem tego z żadną inną kobietą. Zapragnąłem zdobyć tylko jedną złośnicę, i byłaś nią ty. Nie jestem w stanie spojrzeć na te wszystkie dziewczyny zauoroczonym wzrokiem, ponieważ kocham tylko swojego anioła. Nikogo więcej, zrozum to – oznajmia cicho, nadal szeroko wpatrując się w moje smutne oczy. Jego wyznanie ponownie rusza mną, przez co kolejny raz tego dnia wypuszczam łzy. – Alessia została zwolniona. Miałaś prawo to zrobić, a ja podtrzymuję tę decyzję. Nie dam obrażać ani ciebie, ani Candidy i jej dziecka. Mam gdzieś tę dziewczynę. Liczy się tylko moja rodzina.

– Jestem zazdrosna... – mruczę pod nosem, na co Lucyfer uśmiecha się złośliwie.

– Lubię, jak jesteś o mnie zazdrosna. Wtedy wiem, że twoje uczucia są prawdziwe i niewyśnione przeze moją osobę.

– Zawsze były prawdziwe... – szepczę, przylegając do niego. Wyczuwam, jak się odpręża, dlatego i ja oddycham z ulgą. Może i miałam wątpliwości, ale w końcu zapewnił mnie o swoich wiarygodnych uczuciach. Muszę bardziej mu zaufać i przestać popadać w skrajność nad skrajnościami. W końcu takie myślenie nie przynosi nic dobrego, o czym dziś mogłam się przekonać. I choć czuję, że teraz jest lepiej, nadal coś jest nie tak. Podnoszę głowę z piersi Lucyfera, by zerknąć obok siebie. Podskakuję na murku, gdy widzę przed nami pobrudzonego krwią Gabriela. Jego wzrok jest pusty, sam wygląda jak... jak nikt. Jak pozbawiony emocji anioł.

– Gabe! – wołam przerażona, chwytając mocniej dłoń Diabła. On także obraca się w stronę staruszka, patrząc na niego zdziwiony.

– Magdalena... nie żyje – oświadcza cicho.

Na święte Mandarynki...

 
Ahoj, kamraci! Po prawie miesiącu ciszy, wracam do żywych i serwuję wam cieplutki, prosto z "tropików" rozdział Maski! Oj, dzieje się... a może i nawet będzie się działo więcej, więc szykujcie drinka z parasolką, leżaczek, kocyk bądź inne, wygodne miejsce i oczekujcie kolejnej, szokującej akcji.
Stęskniłam się za Wattpadem, za pisaniem i za czytaniem, dlatego czas wrócić z hukiem, a śmierć Magdaleny... będzie dopiero początkiem całej lawiny zdarzeń.
Teraz życzę dobrego dnia, czas ruszyć na smażing!

Continue Reading

You'll Also Like

434K 19.9K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...
42.6K 2.6K 178
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
189K 15.6K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
762K 50.2K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...