Maska Anioła

By agitag

80.5K 6.6K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
3. Samotność to zołza
Maska Agi&Alphy: A&A Team
4. Na kawie w Piekle
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
14. Zabierz mnie do Nieba
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
30. Cena za szczęście innych
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

21. Halloween w Marsheland

1.4K 125 127
By agitag

Trzydziesty pierwszy października postanawiamy spędzić z Candidą na wyprawie w Teksasie. Obiecałam dziewczynie pokazać jedno znaczące dla Ezekiela miejsce, by mogła pojąć jego smutną historię. Dopiero niedawno moja przyjaciółka dowiedziała się, kim była niejaka Catherine. Dostałam również całkiem świeże informacje, ponieważ demon zdradził, że jego ukochana żyła po tym, jak wbiła sobie sztylet w klatkę piersiową. Nie mogłam uwierzyć w to, ale tak, taka była prawda. Catherine odnalazł afla wampirów i odratował ją, śląc na nią wieczne potępienie, straszną klątwę. Kobieta żyła przez wiele lat jako straszny wampir. Stała się kimś, kim wcześnie nie była. Próbowała wzywać Ezekiela, ale za każdym raz to Lucyfer udawał się na spotkanie. Do momentu, kiedy demon dostał przerażającej wizji. Wtedy odnalazł Catherine, torturowaną przez jego przyjaciela. Tamtego pamiętnego dnia, sześć miesięcy po urodzeniu Candidy, kobieta odeszła na zawsze.

Gdy Ezekiel mi o tym powiedział, uznałam, że tak tylko sobie to dopowiedział do swojej smutnej historii, ale jego postawa była na tyle poważna, iż uwierzyłam. Teraz chciałam, by Candida zrozumiała jego ból, dlatego siedzimy właśnie na znanym dla demona rozdrożu, czekając na jakiś impuls, który dopadnie zmysły mojej młodszej przyjaciółki. Chcę, by Can była bardziej subtelniejsza, jeśli chodzi o tematy Catherine. Mam na myśli, że gdy tylko pojawia się w ich rozmowie była ukochana Ezekiela, Candida wpada we wściekłość, nie pojmując, że ta kobieta znaczyła dla demona naprawdę wiele.

– I co? Czujesz coś? – pytam cicho spod przymkniętych powiek.

– Tak, świński odór i twoje obrzydliwe, kokosowe perfumy – odpowiada ironicznie, przewracając oczyma. Mimowolnie się uśmiecham, wąchając swój szalik. Cóż ja poradzę, że kocham takie zapachy? Mam jeszcze w łazience kilka flakoników z zapachem zielonej herbaty, brzoskwini, owoców leśnych i wanilii. To dopiero będzie działało na tę małą zołzę.

– Wąchaj siebie – burczę, ponownie zamykając oczy.

– Cholera! – wydziera się dziewczyna, więc rezygnuję ze spokojnej medytacji na uboczu i zerkam na nią ze zdziwieniem. – Użądliła mnie pszczoła!

– Może ją sprowokowałaś? – pytam z kpiną.

– Tak! Zbyt nachalnie ją uwodziłam. Ja do niej "sss", a ona "bzzz". Myśl, dziewczyno! Spadamy stąd. Nie będę siedziała na tym zadupiu, wierząc, że mnie olśni. Postaram się po prostu ograniczyć nerwy, gdy usłyszę o tej obesranej wampirzycy.

Wzdycham, nie mogąc pozbierać myśli, więc po prostu wstaję, otrzepuję się z piasku i zerkam na Candidę, czyniącą to samo. Kurczę, a po cichu miałam nadzieję, że to właśnie tu spędzimy nasze Halloween. Pod gwiazdami, w Teksasie. Wracając do domu, sama nie wiem, na co znowu dam się wyciągnąć. Znając swoją przyjaciółkę obstawiam dziką imprezę. Mimo moich zakazów zapewne namówi Ezekiela, który, pod jej urokiem, zgodzi się i zabierze ją tam, gdzie sama będzie chciała iść. Nie mam nic przeciwko, że chce się zabawić, wyjść do ludzi, zwłaszcza że nie musi się przebierać. Wystarczy, że ukaże swoją prawdziwą, demoniczną twarz, a kostium będzie miała zapewniony. Ja sama nie wiem, co planuję robić. Również udać się na jakąś imprezę? Wiem, że Gabriel dziś wraca z pobytu w Niebie i także chce iść na miasto, gdzie powstanie jakaś specjalna parada, a następnie zabawa pod gołym niebem. Brzmi kusząco, dlatego coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy pójść z nimi wszystkimi.

– Przestań stać tak jak słup soli i dołącz do mnie. Wracamy do domu! – woła Candida, chwytając mnie za rękę. Przechodzimy przez niewielki zagajnik, by dostać się do mniej widocznych miejsc. Za drzewem podajemy sobie dłonie, a po chwili znikamy z Teksasu, ponownie przenosząc się do gorącej Hiszpanii. Widząc wielki gmach rezydencji uśmiecham się i ruszam do środka, lecz zatrzymuje mnie drobna ręka przyjaciółki. – Patrz na to dzieło! Na Boga, ja ich kocham! – krzyczy, wskazując na pobliski ogródek oraz cały budynek domu. Dopiero wtedy dostrzegam dziwne posągi po dwóch stronach jednej z wieżyczek. Całość pokrywa "pajęczyna", a w ogródku zauważam zgniłe, czarne dynie, a także kilka drewnianych krzyży. Na werandzie wisi czosnek, przez co obie odczuwamy ten okropny odór.

– Czy czosnek naprawdę odstrasza wampiry, a słońce ich wypala? – pytam zaciekawiona, jednak Candida prycha.

– To tylko głupie legendy, które stworzyli ludzie, chcąc wierzyć, że właśnie w ten sposób ochronią się przed nalotem wściekłych, wygłodniałych wampirów. Prędzej zjedli by ten czosnek, niż się go przestraszyli.

Wzruszam ramionami, ciągle podziwiając jeszcze bardziej straszniejszy, zewnętrzny wystrój willi. Widać, że nie tylko Candida oszalała na punkcie Halloween, ale także nasze wspaniałe demony, zamieszkujące dom. Z daleka zauważam Gabriela, pochylającego się nad jednym z krzyży; grzebie w ziemi. Postanawiam opuścić na chwilę towarzystwo przyjaciółki i udać się na rozmowę ze staruszkiem.

Omijając wszelkie dekoracje, docieram do grobów, które wykopał Archanioł. Patrzę na niego, mrużąc oczy.

– No, co? Trochę zabawy nigdy nie zaszkodzi, a jak będziesz niegrzeczna, to wykopię też tobie! – woła, wskazując na jedno z wolnych miejsc.

Od razu chichoczę, słysząc tę groźbę. Teraz mam idealny widok na nieprzyjemne kościotrupy, wystające ponad ziemię. Wzdycham, ale nie komentuję tego. Zamiast ciągłego wpatrywania się w idealnie przystrojony ogród, wracam do domu, gdzie również panuje bardziej mroczny klimat. Na ściany ponownie wróciły straszne obrazy, pokryte pajęczynami czy też sztuczną krwią. Mimo wszystko zastanawiam się, czy ta krew to na pewno jest sztuczna, więc po cichu podchodzę do jednego z obrazów i zaczynam go wąchać.

– O, proszę! Szukasz sobie nowego zapachu do swojej kolekcji perfum?! – woła z dala Candida, przez co przestraszona uderzam głową prosto w, jeszcze, mokry obraz. Czuję na twarzy nieprzyjemną ciesz, dlatego obracam się do przyjaciółki, piorunując ją wzrokiem.

– Patrz, co narobiłaś! – krzyczę, podbiegając do niej, a następnie biorę na palec trochę mazi i próbuję wysmarować jej twarz. – Pożałujesz, że skrytykowałaś moje ukochane zapachy!

– Zostaw moją twarz. Tylko nie twarz! – woła, próbując się obronić, ale za późno. Zdążam nasmarować jej policzki oraz brodę czerwoną, wcale nieludzką, krwią. Dziewczyna odskakuje ode mnie, a następnie wpada w objęcia Ezekiela, który zdezorientowany patrzy to na mnie, to na nią. Dopiero potem zauważa, że jego dziewczyna również umazana jest cieczą, lecz nie zdąża uciec, kiedy i na jego twarzy ląduje plama sztucznej krwi.

– Cholera! Ile wy macie lat? – oburza się, choć w jego oczach widzę jedynie rozbawienie i zwykłą swobodę. Nie ma cienia złości czy frustracji. – Błagam was, znajdźcie sobie inne zajęcie niż zabawa obrazami.

– Ale to Aurora! – Candida wskazuje na mnie, a ja kręcę głową. Głupiutka.

– Nie bądź dzieckiem, słońce. Idź sobie zrób oko, malnij usteczka, wybierz ubranko i potem przyjdź do mnie – oznajmia demon, obdarowuje czułym pocałunkiem w czoło, a następnie znika nam z pola widzenia, siląc się na wesoły uśmiech w moją stronę.

– No, to teraz... – zaczyna Can, więc momentalnie biorę się do ucieczki, gdy widzę, że ponownie zmierza w moją stronę. Z piskiem upadam na schody, lecz mimo wszystko biegnę dalej.

Gorzej niż dzieci...

Przygotowania nadal idą pełną parą, lecz ja zamykam się w swojej starej sypialni, czując wyjątkowe zmęczenie. Nie jest mi łatwo odnaleźć się w swojej nowej roli, która polega na byciu aniołem, wiecznie szukającym swojego powołania. Bo co tak naprawdę mam robić? Kontaktować się z ludźmi za pomocą myśli? Mam im mówić, co mają robić? Od zawsze miałam problemy psychicznie, ale nie sądziłam, że dzięki temu będę miała dar podobny do tego, co kiedyś było moim przekleństwem. Zastanawiam się, co jeszcze mogę uczynić, by wreszcie w pełni się zrozumieć, ale żaden ciekawy plan nie przychodzi mi do głowy. Muszę czekać... wciąż czekać, żeby samą siebie okiełznać. Skrzydła ciągle rosną, z dnia na dzień są coraz piękniejsze i coraz bardziej się w nich zakochuję. Kto by pomyślał, że taka jak ja.... znajdzie nowy świat, gdzie będzie jednym z aniołów? Aniołów!

Z szerokim uśmiechem odchodzę od lustra, otwierając swoją starą szafę, gdzie jeszcze zalega kilka ubrań. Zabieram cały karton i wychodzę z pokoju, kierując się do sypialni Lucyfera. Otwieram ją jego specjalnym szyfrem, a następnie kładę pudełko na łóżku. Przechodzę do ciemnej garderoby i zapalam światło. Muszę znaleźć coś... coś na tę imprezę, ale kompletnie się nie znam na dobieraniu stroju do okazji. Halloween daje mi niezłe pole manewru, lecz nadal nie wiem, za kogo bym się chciała przebrać, kogo poudawać. W ostateczności decyduję się na coś bardzo przewidywalnego. Przebieram się za... anioła! Nie jest to szczyt moich możliwości, jednakże nie mam ochoty na balowanie, a cała ta maskarada to tylko coś na co idę, by zrobić przyjemność przyjaciółce. Zakładam to, co znajduję, a potem siadam przy toaletce, próbując zrobić sobie delikatny makijaż.

Całe wyszykowanie zabiera mi dwie, cenne godziny z życia, więc czym prędzej odchodzę od stanowiska pracy, ciągle podziwiając to, co udało mi się stworzyć na mojej twarzy. Wcale nie przypominam mandarynki, a piękną, blondwłosą anielicę! To dziwne, ale w swojej garderobie Lucyfer posiadał niewielki obszar, gdzie znajdowały się przeróżne peruki. Od damskich, szalonych fryzur, po męskie. Dzięki temu znalazłam długie, falowane włosy, które właśnie poprawiam, by nie było widać moich naturalnych kosmyków.

Na koniec zakładam białe skrzydełka i opuszczam sypialnię, aby zobaczyć resztę domowników. Gdy tylko schodzę do saloniku, wszyscy już na mnie czekają w swoich strojach. Zaczynają chichotać, widząc moje błahe przebranie, lecz ignoruję ich i z głupim uśmieszkiem siadam na kanapę.

– Przynajmniej jakoś się prezentuję. W porównaniu z tobą... – mamroczę do Ezekiela, spoglądając na jego przebranie Hulka. Tuż obok niego stoi puszka Candida, cicho się śmiejąc ze swojego partnera, jak i ze mnie. W ostateczności zerkam na pozostałych: Sana jako wielki dzbanek herbaty, Amarona jako przystojnego, czarnoskórego kowboja, a także Amarę, grecką boginię. Brakuje tylko Gabriela, na którego wciąż czekamy.

Mija kolejne pięć minut, nim wreszcie drzwi z jego sypialni otwierają się, a my zauważamy coś wielkiego i pomarańczowego.

– Mandarynka! – wołam jako pierwsza, gdy staruszek się obraca, ukazując wszystkim swój wyjątkowy, oryginalny strój. Każdy wybucha głośnym śmiechem, widząc tak... innego Gabriela.

Pojawia się jedyny problem, gdyż nie jesteśmy w stanie zapakować naszego staruszka do vana. Jego strój, jak również Sana przebranego za dzbanek do herbaty, jest za wielki, dlatego Ezekiel wyjeżdża z garażu sporym samochodem z przyczepą, do której pakujemy dzbanek i mandarynkę. Reszta siada do środka, a już po chwili ruszamy przez spory lasek, by wyjechać na główną drogę. W aucie demon puszcza głośną muzykę, więc nikt się nie odzywa. Co jakiś czas zerkam, czy San i Gabriel nie wypadli, ale oni, w porównaniu do nas, ciągle o czymś rozmawiają, co rusz się śmiejąc. Postanawiam zatopić się w swoich myślach, dlatego odwracam głowę w stronę okna, podziwiając, jak słońce zanika gdzieś za horyzontem, a niebo ogarnia piękna ciemność. Pojawiają się pierwsze gwiazdy, a z mroku wyłania się jasny księżyc. Na ulicach zaczynają wędrować różni ludzie w śmiesznych bądź też naprawdę przerażających kostiumach. W głębi siebie cieszę się, że postawiłam na tego uroczego aniołka. To moje pierwsze takie wyjście do ludzi w Lloret po wielkiej przemianie, dlatego nieco dziwnie się czuję. Buzuje we mnie lęk, przerażenie, a zarazem ekscytacja, że wreszcie mogę trochę pobalować, zapominając o przykrych listach od Lucyfera, o tym okropnym bólu sprzed miesiąca. 

Teraz jest znacznie lepiej. Częściej się uśmiecham, staram się być jak najlepszą matką i przyjaciółką dla Candidy. Zajmuję się ogrodem, czytam książki, uczę się swoich nowych umiejętności, normalnie spędzam czas z domownikami. Czasami coś ugotuję, posprzątam, czy nawet zmienię dekoracje w rezydencji. Na odwiedzenie strychu się jeszcze nie zdecydowałam po ostatnich wydarzeniach, ale to także mam w planie. Ciągle brakuje nam kogoś w zastępstwie Cardy i Michaela, który nie zdecydował się na powrót do domu po tym, co wyczynił w Niebie Lucyfer. Oczywiście nie chciał ze mną rozmawiać przez anielski telefon, mówiąc, że raz na zawsze chce mieć od nas spokój.

Mimo wszystko w najbliższym czasie planuję go odwiedzić i szczerze porozmawiać. Potrzebuję dowiedzieć się, co takiego zrobił Lucyfer, czego Michael nie może mu wybaczyć.

Zatrzymujemy się przed Casa de la Vila, skąd mamy tylko pięć minut pieszo, by dojść na piaszczystą plażę, gdzie teraz stoi wielki podest, na którym bawią się liczni mieszkańcy. Uśmiecham się na myśl, że też niedługo dołączę do nich, może nawet odstawię jakiś pokaz moich umiejętności tanecznych, które od razu odstraszą wampiry, wilkołaki i czarownice, które zauważam na parkiecie. Organizatorzy tej imprezy poustawiali na dość sporym podeście kilkadziesiąt stolików i krzeseł, by móc usiąść, zaczerpnąć tchu, napić się sangrii*, czy zjeść hiszpańskie przysmaki. Choćby crema catalana** albo calamares a la romana. Już mi ślinka cieknie na myśl o tych pysznościach!

– Aniołku, ruszamy! – woła Candida, ciągnąc mnie za rękę na podest.

Nabieram powietrza, ale nie rezygnuję. Czas wyjść do ludzi i zachowywać się tak, jakbym była taka jak wcześniej. Bo przecież jestem... zmieniło się tylko to, że posiadam coś niezwykłego i muszę nad tym panować, by nikogo nie uszkodzić ani nie wystraszyć samej siebie. Nie wszystkie umiejętności są dla mnie łatwe do zrozumienia i zaakceptowania. Uczę się ich codziennie, więc trochę to potrwa, nim będę całkowicie pewna swoich mocy.

– Poczekaj... – Zatrzymuję ją, nim docieramy do parkietu.

Przyjaciółka zerka na mnie z irytacją, ale grzecznie się powstrzymuje od kąśliwego komentarza. Jestem świadoma, że nie powinnam poruszać takich tematów w tak wesoły dzień, ale nie mogę trzymać tego w sobie.

– Kiedy ludzie ostatnio widzieli mnie tu na plaży... byłam z twoim ojcem w objęciach. A teraz przyjeżdżamy prawie całą rodziną na lokalną imprezę? Co oni wszyscy o nas pomyślą? – pytam cicho, tak, by tylko ona mnie usłyszała, ale przechodzący obok Ezekiel również się zatrzymuje, posyłając mi złośliwy uśmieszek. – No co się tak patrzysz?

– Bo jesteś głupia, że się przejmujesz. Myślisz, że ludzie nie mają co robić i ciągle zastanawiają się, co się dzieje w naszym domu? Każdy ma na głowie jakieś sprawy, Auroro. Poza tym to było tak dawno temu, że nikt o tym nie pamięta.

– A jeśli...

– Przestań marudzić i idź się baw. Wyrwij jakiegoś przystojnego wilkołaka, może polecę Edwarda wampira. Stoi tam po lewej i sączy drinka. Zagadaj, pomów trochę o świetle, które pięknie się na nim odbija czy coś – stwierdza ironicznie, ciągle się uśmiechając.

Uderzam go w tors, po czym odchodzę od niego i Candidy, wchodząc po schodach na podest. Niektóre stoliki są już zajęte, więc całą bandą znajdujemy ten spory, który ma nas wszystkich pomieścić. Gabriel jako wielka mandarynka przeciska się przez wąskie przejście, choć zdąża zwalić na drewnianą podłogę kilka szklanek. Nie mogę powstrzymać się od śmiechu, dlatego kilka osób zwraca na nasz stolik większą uwagę. Zerkają ostrożnie, dopiero po chwili uświadamiając sobie, kto przy nich siedzi. Niektórzy wydają się nieco zaskoczeni i próbują dyskretnie wskazywać na nas palcami. No tak, w końcu rodzina Marsheles wyszła z ukrycia, prawda? To niesamowicie ważne wydarzenie.

W pewnym momencie tej imprezy na malutką scenę wchodzi młody, całkiem przystojny mężczyzna ubrany w stary, podziurawiony garnitur. Podejrzewam, że chciał poudawać zombie, więc nawet tego nie komentuję. Szczyci nas firmowym, na pewno, wyuczonym uśmiechem, a następnie klepie dłonią w mikrofon. Gdy stwierdza, że wszystko działa, rozluźnia się, omiatając spojrzeniem cały podest.

– Witajcie, mieszkańcy Lloret na naszym pierwszym, strasznym karnawale! Bardzo się cieszę, że impreza sprowadziła na tę piękną plażę tak wielu wspaniałych gości. Tym bardziej czuję się wniebowzięty, mogąc powitać rozsławioną rodzinę Marsheles, która postanowiła zaszczycić nas swoim towarzystwem! Liczę, że każdy z was będzie dziś się świetnie bawił. Niech zabawa trwa do późna, niech wasze nogi porwą was prosto na parkiet! – woła mężczyzna, po czym rozchodzą się gromkie brawa.

Ach, już rozumiem, co te spojrzenia miały oznaczać. Ktoś postanowił powiedzieć alkadowi*, że przybyliśmy. Już po chwili przewodniczący zarządu miasta podchodzi do naszego stolika, cały czas szczerząc się jak wariat. Omiata spojrzeniem najpierw Candidę, Amarę, a na końcu mnie.

– Dobry wieczór, państwo Marsheles. To zaszczyt, że postanowili państwo zagościć na tegorocznej imprezie – oznajmia poważnym, lecz sympatycznym głosem.

Może gdyby nie byłby tak przebrany jak teraz, mogłabym stwierdzić, że jest znacznie przystojniejszy. Wysoki mężczyzna o piwnych, dużych oczach i ciemnych, gęstych włosach. Jego skóra jest bardzo opalona, a on sam wygląda na typowego latynosa.

– Nazywam się Carlo Boccelo i jestem nowym przewodniczącym rady miasta – przedstawia się. Zerkam na osoby z naszego stolika, licząc, że ktoś zastąpi Lucyfera, który zawsze robił za pana domu. Nikt nawet nie uśmiecha się, by tego dokonać, a Gabriel rzuca mi rozbawione spojrzenie. Skubany wie, że to ja jako była partnerka Diabła powinnam przedstawić swoją rodzinę. Mimo że oficjalnie nie jesteśmy nią, bardzo się zżyliśmy i w życiu bym nie powiedziała, że nie uważam ich za rodzinę.

Nadal jednak coś mnie trzyma. Oni mnie kojarzą jako nianię Candidy. Nie mogę więc zacząć mówić... Nie, to mi nie przystoi. Gabriel w końcu lituje się nade mną i wstaje z krzesła, podając mężczyźnie dłoń.

– Miło nam pana poznać, panie Boccelo. Pozwolę sobie przedstawić członków naszej rodziny. Po mojej prawej moja wnuczka Candida, jej ciotka Amara, przyjaciel rodziny San i jego brat Ezekiel, Amaron i nasza kochana Aurora. Ja jestem Gabriel. Bardzo się cieszymy, że miasto postanowiło wreszcie zorganizować taki ciekawy karnawał – stwierdza Archanioł, a ja i Candida wpadamy w cichy chichot. Can jako wnuczka Gabriela? Amara jej ciotka?

Carlo słucha z podziwem naszego mówcy, co rusz rzucając jakieś komentarze. Ciągle zerka na mnie, przez co zaczynam się czuć niekomfortowo. Przepraszam wszystkich, a potem odchodzę od stolika, chcąc na chwilę pobyć sama. Ściągam swoje buty na obcasie i przechodzę trochę dalej, na pusty obszar plaży. Zatrzymuję się dopiero kilkadziesiąt metrów od wielkiego hałasu, który dobiega z miejsca zabawy. Ponownie odwracam głowę w stronę ciemnej tafli wody. Na początku byłam pozytywnie nastawiona na tę imprezę, ale teraz powoli mi się jej odechciewa.

– Pani Auroro, dlaczego pani odeszła? Czy karnawał nie zachęca do wspólnej zabawy? – pyta głos, który miałam okazję usłyszeć kilka minut temu. Ze zdziwieniem patrzę na Carlo, ciągle się uśmiechającego. Przełykam ślinę, ale nie chcę być nieuprzejma, więc postanawiam podtrzymać rozmowę.

– Czasami człowiek potrzebuje zaczerpnąć powietrza w samotności – odzywam się, dając mu do zrozumienia, że nie przyszłam tu szukać nowego rozmówcy, lecz postać sama, delektując się dalekimi odgłosami pierwszych dźwięków muzyki, a także podziwiając wspaniały obraz przede mną. Dopiero potem zdaję sobie sprawę, że powiedziałam "człowiek". Ach, to teraz gatunek tak daleki ode mnie. Już nigdy nie wliczę się do ludzi... Teraz będę tylko aniołem. Tylko.

Señora... wydaje się pani taka przygnębiona! Czy mógłbym zrobić coś... cokolwiek, by poprawić pani humor? – pyta grzecznie Carlo, przez co przechodzi mnie ciepły dreszcz. Już tak dawno, naprawdę tak dawno nikt nie pytał mnie, co mógłby dla mnie zrobić, by mnie uszczęśliwić. W ostatnim czasie słyszałam tylko: "będzie lepiej, moja droga", "wszystko się ułoży, tylko się nie smuć", ale nikt nie zapytał, co mógłby zrobić. Oddać mi Lucyfera!

– Proszę nie mówić mi "pani". Jestem Aurora – oznajmiam, siląc się na sympatyczny uśmiech względem Carlo. Ten odwzajemnia gest i chwyta moją dłoń, całując wierzch.

– Carlo. A więc, Auroro, może zechciałabyś napić się sangrii i zatańczyć ze mną? Taki anioł nie może się marnować przy morzu, lecz w blasku lamp na scenie, szczycąc mnie swoim pierwszym tańcem na tegorocznym karnawale! – Jego uśmiech ponownie zwala mnie z nóg. Tak, jak wspomniałam wcześniej: gdyby nie przypominał zombie, może bardziej dałabym się uwieść. Cały czas mam wrażenie, że próbuje ze mną flirtować. To jakieś spojrzenie, to przelotnie dotyka mojego ramienia, to ten gest z dłonią. Rozumiem, że połowa Hiszpanów to macho, ale mimo wszystko daję mu się prowadzić na ten podest. Co mi innego pozostało? Nie mówię, że od razu wpadnę mu w ramiona, poślubię go i będę miała gromadkę dzieci, co jest oczywiście niemożliwe, ale chcę nawiązać kontakt z kimś spoza Marsheland. Ich, czasami, denne nastroje w żadnym stopniu mi nie pomagają, więc zwykły kontakt z człowiekiem pokroju Carlo może być ciekawą relacją i odskocznią od mojego cierpienia w domu.

– Auroro, nie chciałbym być ciekawski, wtrącać się w wasze prywatne sprawy, lecz zastanawia mnie, gdzie się podział Lucyfer wraz ze swoją żoną? Zawsze widywałem ich razem – mamrocze mężczyzna, a mnie ponownie przechodzi dreszcz. Wspomnienie mojego ukochanego.... tak bardzo boli, ale nie mogę, nie mogę się rozpłakać. Nie przy Carlo, nie przy ludziach. Staram się zachować obojętną mimikę i nonszalancko mu odpowiedzieć.

– Wyjechali. Mają sporo na głowie – mówię bez emocji. – Proszę, byś więcej o to nie pytał.

– Ależ oczywiście, przepraszam. Po prostu spędźmy miło czas.

Kiwam głową, dając się prowadzić na parkiet, gdzie rozbrzmiewa pierwsza, przyjemna dla ucha piosenka. Nawet nie zdając sobie sprawy, kładę głowę na ramieniu Carlo, a jego ręka mocno obejmuje mnie w talii, przez co mam wrażenie, że zaraz mi wbije swoje paznokcie. Utwór jest tak melancholijny, co tym bardziej potęguje mój gorszy stan. Mężczyzna to wykorzystuje, pojąc mnie coraz to mocniejszymi trunkami. Chcąc ukoić swój ból, który nagle się wyłonił, z chęcią przyjmuję podawane drinki. Muzyka zmienia na brzmieniu i teraz bardziej przypomina nastrój święta, które jest właśnie obchodzone.

– Mówiłaś, że pochodzisz z Włoch. Cóż cię przywiozło do Hiszpanii? – pyta Carlo, kiedy ponownie odwiedzamy plażę, chcąc chwilę odpocząć od tańców i szaleństwa, które ma miejsce na scenie. Widziałam Gabriela tańczącego z jakąś kobietą, Candidę z Ezekielem i Amarona z Amarą. Wiem, że wszystko u nich gra, dlatego tym bardziej dałam się namówić na ten kolejny spacer, podczas którego ledwo chodzę. Wypiłam o te kilka drinków za dużo...

– Przyjechałam do pracy...

– I skończyłaś jako członek najbogatszej i najsławniejszej w mieście rodziny! Jak to się stało? – pyta zaciekawiony i wtedy włącza mi się czerwony alarm. O nie, koleś pyta o prywatną, zbyt prywatną sprawę! Piorunuję go spojrzeniem, więc od razu spuszcza głowę. – Przepraszam, to nie było odpowiednie. Po prostu bardzo interesuję się historią rodziny Marsheles. Rzadko spotyka się kogoś, kto mieszka w zamku – tłumaczy, na co potakuję głową.

– Rozumiem, ale wybacz, nie opowiadam o takich sprawach na pierwszej randce – wypalam, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co mówię. Jaka randka?! Och, Boże, co ja wyprawiam? Dlaczego jeszcze nikt mnie nie ocucił ani nie zabrał do domu? Nie nadaję się do jakiejkolwiek rozmowy, ale nie potrafię mu odmówić.

– Och, czyli to randka? Tak od razu? – dopytuje ze śmiechem. – W takim razie pozwól, że któregoś dnia zabiorę cię na o wiele lepszą, drugą randkę, gdzie nie będę cię poił alkoholem.

– Nigdy więcej drinków! – wołam, a Carlo ponownie się uśmiecha.

Zataczam kółko, ale dzięki mężczyźnie utrzymuję równowagę, wpadając w silne ramiona. Zauważam błysk w jego oku, a gdy zbliża swoją twarz do mojej, ponownie coś zwraca moją uwagę. Daleko w tyle ktoś się w nas wpatruje. Po posturze twierdzę, że to facet. Facet przebrany za... Diabła? Przerażona, a zarazem podekscytowana puszczam ramiona Carla i upadam na piasek tuż przed pocałunkiem. Wara od moich ust!

Siedząc pijana na zimnym piachu spoglądam w postać kawałek ode mnie. Ktoś... ktoś się przebrał za Diabła i patrzy na mnie. Lucyfer? I nagle czuję nadzieję, że to on, że wszystko się ułoży...

*Sangria - podstawowy skład tego napoju to czerwone wino, likier, owoce (zwykle cytryna, jabłko, truskawki i banany), cukier i lód. Nazwa "Sangria" pochodzi od hiszpańskiego słowa "sangre" oznaczającego krew.

**Calamares a la romana - kółka kalmarów w panierce z bułki tartej podane z sosem.

***Alkad - osoba stojąca na czele władz miejskich w Hiszpanii (przewodniczący zarządu miasta), odpowiednik burmistrza lub prezydenta. 

Dziś wrzucam zwykły rozdział, a perspektywę Gabriela na razie ominęłam, ale i jej się doczekacie na samym końcu opowiadania, które będzie miało łącznie 35 rozdziałów plus epilog. W międzyczasie powiadamiam, że przesunam datę premiery "Szeptu Estery", a pierwszy rozdział już się pojawił! ♡

Continue Reading

You'll Also Like

170K 10.5K 101
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
5.8K 484 40
Amatorskie tłumaczenie! Nie jestem autorką. Służąca hrabiego, Asha marzyła jedynie o zarobieniu pieniędzy dla swojej chorej matki oraz otwarciu małeg...
139K 11.3K 51
2 część serii "Pogrzebany świat" Życie na Powierzchni i w Podziemiu toczy się dalej. Souline szybko wdraża się w stary tryb i nadrabia zaległości po...
99.9K 7K 189
Heja. Zapraszam na dalsze opowieści Maxi i Riftana w sezonie 2 :) (To nie moja manhwa, ja tylko tłumaczę) Na moim kanale również znajdziecie Sezon...