Maska Anioła

By agitag

81.5K 6.7K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
3. Samotność to zołza
Maska Agi&Alphy: A&A Team
4. Na kawie w Piekle
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
21. Halloween w Marsheland
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
30. Cena za szczęście innych
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

14. Zabierz mnie do Nieba

1.8K 133 72
By agitag

Lucyfer

  Gabriel oznajmił wcześniej, że chciałby poczekać na swoich wysłanników, którzy mieli szukać Teodona, lecz tym razem pałeczkę przejęła Candida wraz z Ezekielem oznajmiając, że nie ma czasu na jakiekolwiek czekanie, jeśli jej przyjaciółce, a zarazem matce, grozi egzekucja. Wtedy Gabriel zdał sobie sprawę z powagi tej sytuacji, dlatego sprowadził dwóch aniołów, dzięki czemu znajdujemy się teraz na jednej z wielkich polan w Teksasie. Nie powiedział, dlaczego mamy tu się zebrać, jednak zaznaczył, żeby nie wypytywać, bo i tak nie może nic zdradzić. Byłoby to wielkim grzechem z jego strony.

Candida cały czas ściska moją rękę, aż wbija mi paznokcie w skórę, jednak nic jej nie mówię. Przypomina mi tym samym Aurorę, kiedy lecimy samolotem, a on startuje. Zawsze mam wrażenie, że za chwilę krzyknie albo zacznie chować się pod fotele, lecz zostaje tylko przy wbijaniu szpon w mą jakże idealną skórę.

– Tato... – odzywa się cicho, spoglądając w moje oczy. Wiem, że się boi. Tak samo jak wtedy, gdy oznajmiłem jej, że będę ją teleportował do Teksasu. Teraz jednak boi się bardziej, bo nie wiemy, na co czekamy. Mamy stoczyć jakąś walkę z armią Cardy, która tutaj zejdzie? Czekamy na Teodona? Na własną śmierć? Na co? Na wiadomości z Nieba? Po prostu nie wiemy, na co powinniśmy się szykować, więc sam jestem poddenerwowany.

– Będzie dobrze – odpowiadam na jej nie wypowiedziane pytanie, choć nie brzmię zbyt przekonująco. Nie wiem, co mógłbym jej powiedzieć w takiej chwili, kiedy stoimy przed nieznanym. Najlepsze, co mogę dla niej zrobić: dać nadzieję. Bo nadzieja zawsze stanowi część ratunku.

– Dlaczego mam przeczucie, że wcale nie będzie? – pyta prawie szeptem, nadal trzymając mnie za dłoń.

Wzdycham głośno, nie wiedząc, co tym razem jej odpowiedzieć. Wpadam jednak na całkiem inny pomysł. Kiedy jeszcze dużo podróżowałem, a Candida miała z dziesięć lat, spotkałem na jakimś biwaku grupkę przyjaciół czy też znajomych, którzy przy ognisku śpiewali różne, wesołe piosenki, poprawiając tym samym nastrój. Może nie jest to najlepszy pomysł, ale podpalam niewielki obszar zboża, po czym wraz z Candidą siadam przy ognistym miejscu. Reszta spogląda na nas zdziwiona, ale podąża tym samym śladem.

– Co dziś jest? – pytam się wszystkich wokół.

– Piątek, tato. Czemu pytasz?

  Uśmiecham się chytrze, gdyż wiem, że każdy kiedyś musiał słuchać tej piosenki wciąż i wciąż. Miałem na nią fazę. Grałem na gitarze, śpiewałem pod prysznicem. Była taka naiwna i głupia, jednak pamiętam ją do dziś. Zaczynam więc głośno ją śpiewać, wiedząc, że każdy zna tekst i zrobią to ze mną dla rozluźnienia i przezwyciężenia strachu. Demony, anioły, człowiek i Diabeł podołają. I ja to wiem.

I don't care if Monday's blue

Tuesday's gray and Wednesday too

Thursday I don't care about you

It's Friday, I'm in love

Monday you can fall apart

Tuesday, Wednesday break my heart

Oh, Thursday doesn't even start

It's Friday, I'm in love

Saturday, wait

And Sunday always comes too late

But Friday, never hesitate...*

Wszyscy dokładnie śpiewają piosenkę, której kiedyś mieli naprawdę dość, ale dziś... dziś nie ma pomiędzy nami żadnej bariery, żadnego potężnego muru chroniącego przed naszymi gatunkami. Przeciwieństwa całkowicie się połączyły, gdyż jesteśmy jedną wielką rodziną, a dla rodziny robi się wszystko. Tym razem zrobimy wszystko, żeby odzyskać z powrotem naszą Aurorę, uwięzioną gdzieś w Niebiosach wraz z Cardą i resztą jej buntowników.

 Kiedyś nie podejrzewałem tej kobiety o jakiekolwiek złe działania. Za dawnych czasów... można by ująć, że była przykładem idealnego anioła. Poukładana, wiecznie oddająca hołd Tatusiowi, czcząca Go, wielbiąca. Zawsze miła, sympatyczna, niosąca pomoc. Wszystkie konflikty, jakie powstawały między aniołami, ratowała właśnie Carda. Była dokładnie taka jak za czasów swojego żywota. Owszem, nasz zły aniołek był kiedyś człowiekiem, więc Cardę urodziła zwykła mamusia, nie Mama. Kobieta wyrosła na prawdziwą damę dworu, jednak nigdy nie unosiła się ze swoim statusem. Skromna altruistka, dla której ważne było czyjeś dobro. Dziś wszystko się zmieniło. Carda poczuła smak władzy, kiedy najważniejsze anioły zajęły się poszukiwaniem Teodona w słusznych sprawach. I czas skończyć jej kadencję rządzenia Niebem. Ono potrzebuje normalnego Prezydenta, ale na pewno nie tego ścierwa, którym jest panna Marsheles. Największą przyjemnością będzie sprowadzenie jej do Piekieł i wymierzenie kary.

– Tato...? – Moją uwagę ponownie zwraca Candida, więc kończę rozmyślania i spoglądam w jej stronę. – Co jeśli przegramy z Cardą? Jeśli okaże się silniejsza niż my wszyscy razem wzięci?

– Kochanie, nikt z tego towarzystwa nie jest silniejszy niż ja. W szczególności Carda. To zwykły, najzwyklejszy anioł. A ja? Kim ja jestem? – pytam, uśmiechając się chytrze. Dziewczyna również posyła mi głupi uśmieszek, tym samym potwierdzając to, co sam powiedziałem. Jestem Panem Piekieł, jestem silniejszy niż pierzasta; jestem Diabłem.

I spokój znowu zostaje przerwany, kiedy oślepia nas blask, przez co mrużę oczy, łapiąc dłoń Candidy. Nie lubię takich świateł, więc nawet nie potrafię przyzwyczaić się do bieli, która nas otacza. W jednej chwili z polany znajdujemy się w wielkim, białym korytarzu, na którym nie ma nic prócz tej cholernej bieli i blasku z końca holu. O ile to hol. A jeśli to Niebo... to sporo się zmieniło. Dawno mnie tu nie było... Aż za dawno, bo przecież to mój dom. Mój pierwszy dom, gdzie się wychowałem, poznałem swoich braci i siostry. To jednak tu zostałem wygnany na ich oczach, w których widziałem tylko pogardę i nienawiść. Nienawidzili mnie tak bardzo, że nie wstawili się za własnym bratem, który przecież miał rację. Dziś możliwe, że zachowałbym się trochę inaczej, jednakże i tak postawiłbym na swoim. Zawsze przecież stawiam...

– Wszystko gra? – pyta Ezekiel, podchodząc do mnie. Przygląda się uważnie Candidzie, po czym znowu swój wzrok kieruje na mnie. Niechętnie potakuję. Oczywiście, że nic nie gra. Prawdopodobnie znajduję się w Niebie, gdzie wcale nie jest moje miejsce. – Gdzie my jesteśmy? Mam wrażenie, jakbym się naćpał i przeniósł do Harrego Pottera...

– Co? Czemu?

– W jednej części akcja była podobna. Totalna biel... dworzec cały w bieli. Jakby Niebo. I możliwe, że to było właśnie to miejsce, zważywszy że Harry spotkał tam zmarłego dyrektora szkoły. Wynika z tego, że jesteśmy... w Niebie – oznajmia Ezekiel, obracając się we wszystkie strony, szukając potwierdzenia.

– Gratuluję, kolego. Twoja inteligencja jest na poziomie Aurory, czy co? – pyta Gabriel, dołączając się do rozmowy.

Marszczę brwi. Obraził właśnie swoją przyjaciółkę?

– Ej, ej! Co masz na myśli z inteligencją Aurority? – dopytuje Candida, na co przewracam oczami. Robi się coraz gorzej...

– Czasami jest głupiutka. No, ale dobrze, skończmy ten temat. Proszę was, byście się zachowywali. Jesteśmy w miejscu, które...

– Stul dziób, Gabriel. Dobrze wiemy, gdzie jesteśmy. I dopóki nie ma Tatusia, możemy zachowywać się najgorzej jak się da, zważywszy na to, że rządzi tu taka żmija jak Carda. Więc... lepiej słuchaj się nas, bo swoje zadanie wypełniłeś – oświadczam, mrużąc oczy. Czas na to, bym to ja przejął kontrolę nad tym wszystkim. Czas, by Lucyfer wreszcie przywitał się ze swoimi braćmi, siostrami i, przede wszystkim, z Cardą.

Wszyscy milczą, kiedy podążamy kolejnym, dość wąskim korytarzem w stronę jeszcze bardziej świetlistych drzwi. Z tylnej kieszeni spodni wyciągam okulary przeciwsłoneczne i łapię za klamkę, aby otworzyć wrota, jednak znów powstrzymuje mnie Gabriel wraz z jego lolitą, gdyż szarpią mnie za ramiona.

– Tak chcesz wejść do tej sali? Wyglądając jak jakiś metalowiec z okularami na nosie?!

– Macie coś do metalowców? – pyta Ezekiel.

– I do okularników? – Do ich wymiany pytań dołącza się również San, który kiedyś nosił okulary, więc mógł poczuć się urażony.

– Robić z wami interesy... to tragedia. Raul, czyń honory i otwórz te cholerne drzwi, skoro ja nie mogę – oznajmiam, odsuwając się na metr, by mój zastępca w Piekle mógł wejść jako pierwszy. Cóż, nie będę udawał, że wpuszczenie go jako pierwszego nie było zamierzone. Gdyby okazało się, że aniołki ustawiły sobie po Niebie jakieś pułapki, to właśnie Raul by w nie wpadł, nie ja.

Mężczyzna bez wahania popycha potężne drzwi do przodu i od razu wchodzi do środka. Po chwili wyłania się z głupim uśmiechem, oświadczając, że nic nam nie grozi. Przy okazji Ezekiel puszcza mi oczko, gdyż dobrze wiedział, co robię. Akurat ten demon zna mnie jak nikogo innego. Można rzec, że on, Aurora i moja córka wiedzą o mnie wszystko. Nie mam przed nimi żadnej tajemnicy, a nawet jestem skłonny dzielić się nimi z tymi osobami. Wiem, że można im ufać, a oni będą w stanie zawsze mi pomóc, niezależnie od tego, o co bym poprosił. I wcale nie robią tego, ponieważ się boją. Robią to, bo chcą. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Dlatego tak bardzo ich uwielbiam.

– Stary, czekaj! Wejdźmy ostatni – oznajmia Ezekiel, powstrzymując mnie przed pójściem dalej. Otwieram usta w zamiarze sprzeciwienia się, ale w gruncie rzeczy ten pomysł nie wydaje się też taki idiotyczny. Chwila oddechu przyda mi się... To nie jest zwykłe spotkanie w jakiejś kawiarence pod chmurką. To spotkanie w miejscu, które tyle dla mnie znaczyło... a potem zostałem z niego wyrzucony. I byłem całkiem sam. Bez swojej ukochanej rodziny, bez braci, w których miałem zawsze oparcie, bez sióstr, które zawsze niosły pomoc. Kochaliśmy się jak najwspanialsza rodzina, a potem... zostaliśmy rozdzieleni, i coraz więcej aniołów upadało, trafiając do moich Podziemi, gdzie czekałem na nich ja, aby zemścić się, aby pokazać swój ból i przelać go na innych. O tak... na początku mojej kadencji jako Diabeł byłem wściekły jak nigdy dotąd, robiłem największą krzywdę swojej własnej rodzinie, raniłem ich, raniąc siebie coraz bardziej. Gdy poznałem Ezekiela, który stał się tylko demonem z rozdroża, miałem co do niego takie same plany. Torturować, pobawić się jego głupią duszą, pośmiać się z głupoty, pokazać, kim jestem. Moje plany przestały mieć znaczenie, kiedy to on zaśmiał się prosto w moje krwiste oczy. Zaśmiał mi się w twarz, gdy wyciągałem narzędzia tortur. Zaśmiał się, gdy byłem w najgorszej swojej postaci, gdy moje ciało przybierało postać zwykłych tkanek, czegoś symbolizującego wstręt, brzydotę. Moje nerwy przerodziły się w zdziwienie, a zdziwienie w stan myślenia. Zacząłem zastanawiać się, o co mu chodzi, aż wreszcie sam postanowił podzielić się swoim zdaniem:

– Nie boję się ciebie, wiesz? Bo tak naprawdę jesteś tylko pokruszonym dzieckiem, które ma w sobie więcej cierpienia niż złości. Ale udawaj dalej, niech ja się w końcu zlęknę!

Te słowa towarzyszyły mi bardzo długo. Porzuciłem jego tortury i wyszedłem. To właśnie w tamtych czasach demony zamknęły mnie w klatce. Uwięziony, udręczony, łkałem, błagałem sam siebie, by cierpienia się skończyły. Aż przyszedł Ezekiel, uwolnił mnie, postawił na nogi. Pokazał, jak walczyć z własnym bólem i cierpieniem. Od wtedy zaczęliśmy się dopełniać.

– Gotowy? – pyta mężczyzna, poklepując mnie po ramieniu, na co głośno wzdycham. Nigdy nie będę gotowy, by przekroczyć ten próg. Choć przedsionek Nieba miałem we własnym domu, nigdy tam nie zerknąłem. Zresztą, stamtąd i tak nie da się dostać tutaj. To tylko głupie miejsce, gdzie aniołki mogły widywać się ze swoimi siostrami i braćmi.

– A ty? To przecież nie twoje miejsce – oznajmiam, zmieniając temat, rzucając Ezekielowi ciekawskie spojrzenie. Nie powiedział mi wcześniej, jak się czuje, lecz mogę się domyślić, że też mu się to nie podoba. W końcu gdzieś tutaj... powinna być Catherine. Jego ukochana. I pewnie ta świadomość zabija go od środka.

– Demony zawsze były najbardziej smutnym gatunkiem ze wszystkich kreatur. I wiesz, co może być dla nich jeszcze bardziej smutne? – pyta, na co przeczę. – Przybycie to Nieba, wiedząc, że tutaj wszyscy są szczęśliwi, kiedy my musieliśmy cierpieć, bo odstawaliśmy od reszty, bo byliśmy buntownikami, bo nie zgadzaliśmy się ze wszystkimi ideologiami. Ale robię to dla ciebie, bracie. Gramy w jednej drużynie i zawsze będziesz miał mnie po swojej stronie.

Kiwam głową, posyłając mu uśmiech. Nie jestem w stanie nawet tego skomentować. Wiem, że Ezekiel to dość uczuciowy demon, gdyż nigdy nie stracił swojej osobowości. Nikt nie był w stanie go zniszczyć.

– Stajemy się mięczakami, Ez... – oświadczam, gromiąc go wzrokiem. Mężczyzna zaczyna się śmiać.

– Bo wiesz, w każdym człowieku jest choć szczypta tej miękkości. Nie ma bata, że nie.

– Powiem ci ciekawostkę do tych twoich mądrości: nie jesteśmy ludźmi, ćwoku. A teraz chodź, czas być stanowczymi dupkami. Umiesz jeszcze takim być? – pytam sardonicznie, na co mój przyjaciel prycha, wznosząc oczy ku górze.

– Już ja ci pokażę jaki ze mnie kombajn, który jeździ po tych gnidach jak po zbożu! – woła, by następnie przejść przez próg.

Każdy przygląda nam się ze zdziwieniem, siedząc na białej podłodze. Wszyscy pierzaści podrywają się na nogi, lecz w tym momencie uruchamiamy swoje siły i zatrzymujemy każdego, kto pragnie uciec dzięki mocom. Widać, że nikt nie spodziewał się tu zgrai demonów, aniołów i na dodatek: człowieka. Dzięki Gabrielowi znaleźliśmy portal, przenoszący nas do Nieba. Oczywiście znajduje się on na tej polanie w Teksasie, dlatego tam wtedy siedzieliśmy.

– Demony! – krzyczy jeden z pierzastych, a gdy cała moje ekipa odsuwa się, bym mógł przejść, wszyscy zamierają, poznając we mnie... wiadomo kogo. Ta sytuacja zaczyna wprawiać mnie w śmiech aniżeli gorsze cierpienia. Zdaję sobie sprawę, gdzie jestem, jednak to jest tak zabawne, że nie mogę powstrzymać głupiego uśmieszku, który skrada się na moją twarz. Aniołki nie często goszczą tu takich ważnych osobników, więc należałoby się, by obnosili się z kulturą.

– Mógłbym ci powiedzieć: "po przezwisku to po pysku", ale to niezbyt wchodzi w grę... – mamroczę, wpatrując się w jednego z tych gnid. Jak oni zawsze mnie denerwowali, odkąd Tatuś wziął wolne, a ja byłem na urlopie w Lloret, który trwa do dziś.

– Ty... ty potworze! Nie masz prawa tu być! Ojciec nie byłby dumny, gdyby zobaczył cię w Jego...

– Przymknij się, zadufana w sobie, idiotko. Kim jesteś, by mnie pouczać, co? – pytam, gromiąc wzrokiem panienkę, która śmiała odezwać się do mnie w ten sposób. Też bym się nią zajął w Piekle... ale na to nie ma czasu. – Nie przyszedłem szukać problemów.

– A więc po co tu przyszedłeś?! I po co oni wszyscy?

– Przyszedłem po to, co moje. A wiesz, co jest moje? Taka jedna niezdarna, mało inteligentna anielica, matka mojej córki. Jeśli nie wyjdę z nią za dziesięć minut, obiecuję, że nikt nie pozostanie tu żywy – warczę, zmieniając swoje tęczówki z czarnych na czerwone. Uwielbiam robić to przedstawienie, a jeśli będzie trzeba: dołożę rogi, widły i zrobię się na takiego, jakiego inni mnie piszą.

– Halo, tato... – Moją uwagę zwraca Candida, więc uśmiecham się głupio i odwracam w jej stronę, zapominając o zmianie barwy oczu. Dziewczyna zatyka dłonią usta, wpatrując się na mnie z szokiem.

– Przepraszam, kochanie. Wiesz, że ci, co przyszli ze mną, są bezpieczni – mówię spokojnie, po czym odwracam się w stronę krnąbrnej, bezczelnej anielicy. – Wracając do tematu... Gdzie jest Carda?

– Nic ci nie powiemy! Opuść to miejsce...

– Bo co? Bo ty tak mówisz? Oj, kobieto, dajże spokój i nie prowokuj mnie bardziej. Nie lubię bawić się w podchody – burczę i trzymając ją za gardło, przyciskam do ściany, uśmiechając się zwycięsko. Zaciskam usta w cienką linię, a moja skóra zaczyna przybierać znany mi koloryt, kiedy rządzę sobie w Piekle.

Czuję, że wreszcie odzyskuję władzę, czuję, że mogę zapanować nad wszystkim, a wtedy oni okażą respekt, o który proszę. I teraz wręcz nakazuję tym zasrańcom, aby byli mi posłuszni. Inaczej może być jeszcze gorzej, niż jest teraz. Nie chcą mnie widzieć bardzo wściekłego.

– Zostaw nas... – szepcze anielica ledwie oddychając, co daje mi potężnego kopa, by jeszcze mocniej ją przycisnąć. Dobrze wie, że pytam tylko o to, gdzie przebywa Carda.

– Aż tak bardzo chcesz zginąć? Powiem ci, co ma przy sobie mój przyjaciel Ezekiel. Jesteś ciekawa? – pytam, chichocząc. – Anielskie Ostrze. Kojarzysz może? Słyszałem, że skradziono niektórym pierzastym ich własności. No... więc to była moja ekipa, ale widzisz? Wreszcie są w miejscu, gdzie powinny i może nawet uda mi się je tu wykorzystać. Byłoby fajnie, prawda?

– Dość! Zostaw ich w spokoju! – odzywa się donośny głos, który tak dobrze mogłem poznać przez szesnaście lat wychowywania Candidy w rezydencji. Brat, który również potrafił zranić, pozostawiając mnie na łaski Ojca. Pozwolił wygnać się jak śmiecia, choć byłem tym, którego kochał najmocniej. I pewnie to przez nich przemawiało. Pomyśleli, że jeśli Lucyferka nie ma, to może któryś z nich zajmie moje miejsce. Tak też się nie stało, przez co nienawidzą mnie jeszcze bardziej, niż to możliwe.

– Michael. Jak miło cię znów widzieć – oznajmiam, nadal trzymając wymęczoną anielicę. Przy okazji dorabiam kolejne części swojego ciała, by prezentowało się identycznie jak w miejscu, gdzie to ja rządzę, a każdy jest mi poddany. Niech przekonają się o mojej sile, o mojej władzy, o tym, jak wielki i potężny jestem. Dość bycia mięczakiem dla takich nic nie wartych gnid. Nie zasługują, by nawet podnieść na nich normalny, przyjemny wzrok. – Oddacie mi kogoś, a odejdziemy raz na zawsze. Inaczej ty także pożegnasz się ze swoimi braćmi. Chociaż... im mniej tym lepiej co? Większe szanse, że Tatuś wreszcie pokocha cię bardziej.

– Przestań pieprzyć, Lucyfer. Działaj, bo mam dość patrzenia na ten nudny film! Albo masakra, albo stąd spadam! – woła Raul, rzucając mi znudzone spojrzenie, czym napędza mnie do działania. O, właśnie takiego kopa potrzebowałem.

– Candido, skarbie, nie patrz, proszę – ostrzegam, nawet nie patrząc w jej stronę. Ezekiel intuicyjnie rzuca mi Anielskie Ostrze, które łapię w locie i od razu wbijam je w brzuch anielicy. Po chwili upada na podłogę, a ja uśmiecham się chytrze do Michaela. Nie mogą myśleć, że jestem tylko taki cwany w gębie. Szkoda trochę gnidy, ale akurat się napatoczyła. – To, co? Pogadam z Cardą, czy mam tak załatwić pół Nieba? Och, nie każ mi tego robić, Michaelu, bo to strasznie nudne. A jak mało satysfakcjonuje? Wolałbym wbić kogoś na pal, może powyrywać kończyny. Nie miałbyś ochoty? – pytam ironicznie, przekrzywiając głowę na jedną stronę.

Braciszek zaciska usta w cienką linię i spuszcza głowę. W tym samym czasie Amaron i Ezekiel dopadają go, by nigdzie nie uciekł. Nawet, jeśli aniołki porozumiewają się ze sobą za pomocą myśli, mam to gdzieś. Nie ukryją przede mną Aurory. Niebo znam jak własną kieszeń i wszędzie ją znajdę. Zawsze ją znajdę...

– Jesteś dupkiem. Na miejscu Taty wstydziłbym się ciebie, a nie jeszcze pomagał!

– Oj, przymknij się, pupilku. Dobrze wiemy, dlaczego mi pomaga. Kocha mnie bardziej niż ciebie, bardziej niż któregokolwiek pierzastego w tym miejscu. Zawsze tak było. I to jest powód, dla którego mi nie pomogłeś, gdy cię potrzebowałem – oświadczam, a ta głupia deklaracja sprawia, że odczuwam nieprzyjemne ukłucie. Coś, co nie powinno mieć miejsce.

– Mylisz się, Lucyferze. Kochaliśmy cię, ale nie mogliśmy przeciwstawić się Ojcu. Nie chcieliśmy zostać wygnani. I nie mieliśmy nic przeciwko Jego nowemu projektowi pod tytułem "ludzkość". Zasłużyłeś na karę, więc ją otrzymałeś.

– Bo wy jesteście za to tacy święci, tak? – prycham. – Stary, całowałeś się z własną siostrą! Nie uważasz, że to jest jakieś złamanie poglądów Tatusia? Co by na to powiedział? Nie będę wypominał ci reszty twoich grzechów. Po prostu gadaj, gdzie jest Aurora i Carda, a nie wysilę się na zrobienie z tego gówna jeszcze większego gówna.

– Masz zamiar iść z całą swoją elitą? Gabrielu, nawet ty dałeś się omamić? Ojciec...

– Nie byłby dumny z żadnego z nas, ale zostaliśmy zmuszeni. Carda nie zasługuje, by przejmować władzy Teodona. W zamian tego zasługuje na karę. Proszę więc, byś zaprowadził nas do Cardy – wtrąca się Gabriel, wpatrując się w Michaela.

W końcu wracam do swojej postaci przystojnego boga seksu, uśmiecham się zwycięsko i pozwalam Ezekielowi i Amaronowi prowadzić Michaela w miejsce, gdzie spotkamy Cardę. Każdy ma się na uwadze, ja, Ez i Raul trzymamy w ryzach Anielskie Ostrze, gdyby tak kogoś napuścili, a Gabriel w razie czego będzie ich hipnotyzował swoim darem. Magdalena idzie na uboczu, trzymając w objęciach szlochającą Candidę. Domyślam się, że było jej ciężko słuchać tego wszystkiego, co mówiłem, a tym bardziej patrzeć na to, ale nie mogłem się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie. Za każdym razem jest silniejsze, gdy przybiorę swoją prawdziwą formę. Moja córka nigdy nie widziała mnie takiego. Zawsze starałem się unikać, by to oglądała, ale dziś... dziś ta konieczność wygrała.

– Daleko jeszcze? – marudzi Raul, na co przewracam oczami. Ten to musi zepsuć tę idealną ciszę.

– Stul dziób – warczy Ez, odwracając się do niego.

Po chwili Michael wskazuje kolejne, oświetlone drzwi, oświadczając, że ostatnim razem to tam właśnie spotkał Cardę. Każdy nagle milczy, gdyż ogłusza nas potworny krzyk. Krzyk tak przerażający i znajomy, że momentalnie łamie mi się serce, a wszystkie wnętrzności podchodzą do gardła. Krzyk łączy się z wybuchem płaczu Candidy, natomiast ja nie wytrzymuję. Przecież nie rozpłaczę się jak idiota. Po prostu rzucam wszystko i puszczam się biegiem w stronę drzwi. Nikt mnie nie zatrzymuje, za to Ez, Raul i Amaron biegną za mną. Gabriel stoi w miejscu, ale nie wnikam, czemu nie idzie z nami. W nic już nie wnikam. W głowie mam jedynie ten potworny krzyk. Krzyk Aurory. Krzyk rozpaczy nad bólem, który jest jej zadawany.

Przerywam swoje myślenie i kopniakiem wyważam drzwi, wbiegając do środka. Jednak to, czego jestem świadkiem... muruję mnie. Carda od razu odrzuca nóż cały z krwi, odskakując o kilka metrów. Ezekiel rzuca się na nią, co na szczęście się udaje, dzięki czemu kobieta jest w potrzasku, trzymana przez mojego przyjaciela oraz jego pomocników.

Aurora... leży na jakimś stole cała we krwi, płacząc, skomląc i jęcząc. Nie jest chyba nawet świadoma tego, co się dzieje, bo odrzuca cały czas głowę na jedną lub drugą stronę, błagając, by już nikt jej nie dotykał, błagając o litość. Powoli podchodzę do niej, dotykając zimnej dłoni. Na jej twarzy widnieje długa rana, ciągnąca się od skroni aż do ust. Jest brudna od krwi, własnych wymiocin i wygląda... strasznie. Ma podbite oko, siną szyję, a na brzuchu widać kolejnych kilka cięć. Dość spore, głębokie rany, które powodują, że znów mam ochotę paść u jej łoża i zacząć płakać. Teraz jednak biorę się w garść i wołam Gabriela. Swego czasu, na powierzchni, pracował w szpitalu, więc zna się na tych wszystkich szyciach. Uratuje naszą Aurorę... Zrobi wszystko, żeby już nie musiała cierpieć.

– Aurorito? Laleczko, słyszysz mnie? – pytam cicho, próbując ją ocucić. W jednej chwili otwiera szeroko oczy i znów zaczyna głośno krzyczeć. – Aurora, przestań. Już wszystko jest dobrze, słyszysz? Już jest dobrze. Jesteśmy tu, słyszysz?!

 W jednej chwili czuję tak straszny ból, ale po chwili to ustępuje. Kieruję mną jedynie wściekłość, dlatego obracam się w stronę spanikowanej Cardy i nie zważając na nic, od razu się przemieniam, pokazując swoją prawdziwą twarz.

– Co jej zrobiłaś? Pytam, co jej zrobiłaś, suko?! – warczę, przygważdżając ją do ściany. Słyszę, jak przełyka głośno ślinę i podnosi wzrok. – Nie każ mi powtarzać. – Policzkuję ją tak, że echo uderzenia odbija się w całym pokoju.

– Jej miejsce było tutaj – mamrocze Carda przez zaciśnięte zęby.

Prycham.

– Łżesz. Jej miejsce jest przy moim boku. Chcesz zobaczyć ból? – pytam. – Nie musisz odpowiadać. I tak go dostaniesz.

Odwracam się w stronę stojącego nade mną Ezekiela i Raula.

– Do Piekła z nią. Podpalić na palu. I poczekać grzecznie na mnie – oznajmiam groźnie, po czym jeszcze raz policzkuję Cardę. Wstaję, próbując wrócić do swojej postaci. Aurora niesiona jest przez Gabriela, który kieruje się do wyjścia. Pomaga mu Amaron, więc dołączam się do nich, zabierając od nich tę drobną, wyniszczoną kobietę. I pomyśleć, że to było tylko kilka godzin, a ta gnida zdążyła zrobić jej tak potworną krzywdę.

Candida została wyprowadzona przez Magdalenę i dopiero spotykamy się w rezydencji, kiedy prawie się na mnie rzuca, by zobaczyć Aurorę.

– O Boże – odzywa się i nie mija kilka sekund, a dziewczyna leży nieprzytomna na podłodze.

– Pozbierajcie te zwłoki i zanieście do pokoju – mówię do Amarona. Kiwa głową i już po chwili wszyscy znikają. Zostaję wraz z Gabrielem, zajmującym się ranami Aurory. Jest spokojniejsza, nie rzuca się ani nie majaczy.

– Co jej zrobiła? – pytam łagodnie, choć mam ochotę krzyczeć na cały świat ze zdenerwowania. Zachowuję jednak pozory. Dla niej... Bo wiem, że nie byłaby ze mnie dumna, gdybym zaczął biegać znerwicowany i zabijał każdego, kto by mi się napatoczył.

– To dziwne, ale podała jej jakieś narkotyki. Mocno ją odurzyła. No i te rany... Będzie miała blizny. Jej umysł... nie jest do końca czysty.

– Co to znaczy? – dopytuję. Jak umysł nie może być czysty? Da się go w ogóle umyć?

– Musiała... zawrzeć coś z Cardą, bo jej myśli są, jakby to ująć? Brudne? W sensie... Aurora myśli o bardzo złych rzeczach. I wcale nie mam tu na myśli jakichś sprośnych filmów. Bardziej coś kategorii podboju świata.

– Do diabła! Nie. Nie, to są żarty! Na widły palące, Boga udupionego, na wszystkich obesrańców! – krzyczę, wychodząc z pokoju.

Opuszczam rezydencję, kierując się tylko w jedno miejsce, które przychodzi mi na myśl. Nigdzie nie można spuścić z nerwów jak w moim Piekle, gdzie... zajmę się kimś, kto zasługuje na największy wymiar kary. I będzie to najbardziej satysfakcjonująca kara, jaką wymierzę. Choć obiecałem kiedyś córce, że zawsze będę szukał jakiegoś usprawiedliwienia dla winowajcy, nie mogę dziś go szukać. Cardy nie da się ani trochę usprawiedliwić. Mam cichą nadzieję, że Candida nigdy nie dowie się, jaką krzywdę zrobię tej kobiecie. Mam też kolejną cichą nadzieję... Że po wszystkim, wrócę do Piekła, a moje kobiety wybaczą mi tę decyzję. Nie jestem w stanie być tutaj, kiedy czuję się jak gówno. Jak ktoś, kto nie potrafi uchronić swojej rodziny przed złem. A podobno mogę wszystko... Najwidoczniej pomyliłem się. I nawet Diabeł ma do tego prawo.

*The Cure - Friady I'm In Love
Tłumaczenie:

Nie obchodzi mnie , czy poniedziałek jest smutny,
wtorek szary i środa też,
w czwartek nie obchodzisz mnie,
w piątek jestem zakochany.

W poniedziałek możesz mnie załamać,
wtorek środa złamać mi serce,
czwartek się nawet nie zaczął,
jest piątek, zakochałem się.

Sobota - oczekiwanie,
i niedziela zawsze przychodzi za późno,
ale piątek nigdy się nie waha.

Wspominałam, że teraz będzie tylko gorzej? Jeśli nie: to ten moment, kiedy i tak już jest tragicznie i raczej nie zapowiada się, by było lepiej :D Wiecie także, że nie odpowiadam na nominację, ale dziś postanowiłam zrobić wyjątek, ponieważ pytanek jest mało, są w miarę ciekawe, dlatego Shiroon_ tu znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania! ;)

5 ulubionych zdjęć z galerii (sorki, dam tylko trzy)





Moje hobby? Od kiedy pamiętam pisanie, książki, nabywanie wiedzy, języki (nie odbierzcie tego inaczej jak tylko tyle, że lubię uczyć się nowych języków obcych ;)), taniec oraz wymyślanie nowych celów i marzeń. Tak, to są moje hobby.

Co najbardziej denerwuje mnie w życiu? Co dziwne - wcale nie potyczki. Bardziej moment, w którym coś, co planowałam i układałam od dawna, zaczyna mnie przerastać, a ja nie daję sobie z tym rady. Wtedy obwiniam cały świat, choć pretensje powinnam mieć wyłącznie do siebie. Poza tym niektórzy ludzie, którzy stanęli na mojej drodze życia, do dziś mnie denerwują.

Co sądzę o książkach? To wspaniałe skarbnice wiedzy, sposób na relaks, naukę, miłe spędzenie czasu.

3 ulubione piosenki? Mój klasyk czyli Elvis Presley i jego I Can't Help Falling in Love. Następnie mamy Sinatrę i cudowne "New York, New York" i na końcu "Devil Devil" od MILCK. Nie ma miejsca dla Hollywood Undead, ponieważ miały być tylko trzy :(

Continue Reading

You'll Also Like

349K 19.2K 200
Myślałam, że zostałam reinkarnowana jako dziecko z brudnego, biednego domu. „Jestem tutaj, ciało aby Anastasię, cesarską wnuczkę, Jej koniec!" .W...
61.4K 4.4K 68
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
952K 42.6K 58
Książę Wilków i zwykła córka rolników... On wybiera ją ze wszystkich kobiet w Królestwie na swoją żonę. Ona dowiaduję się, że przebywanie w miejscu n...
Mate By GS

Fantasy

360K 15.5K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...