The Next Generation/Scorose...

Od paperbackpoema

24.5K 1.3K 420

'She looked daisy safe But smelled rose wild' 'She is a flower But she isn't soft When her petals fall They... Více

*prolog*
*Scorpius Hyperion Malfoy*
*Rose Granger-Weasley*
*Aidan Yaxley*
*Albus Severus Potter*
*Amos Hadijew*
*Ywette Dyer*
*Matthias Nott*
*nigdy nie powrócimy*
*zawsze będziemy*
*czasem jesteśmy*
*kiedyś zapomnimy*
*zrobimy to wszystko*
*to, co wyśnimy*
Info
*jesteśmy zagadkami*
Coming soon
*mamy siebie*
*czego nie dostrzegają*
Bohaterowie
*to co musimy*
*to, co rozpoczynamy*
*biegniemy*
*toniemy*
*to, co widzimy*
*to, co wyznajemy*
*gubimy i znajdujemy*
Coming soon
*przekonamy się*
*błądzimy*
*zanim pomyślimy*
*nic nie poradzimy*
*important stuff*
Scorbus
Scorbus
*to, co ryzykujemy*
*tracimy głowę*
Info
*ratujemy się*
*ufamy*
Info
*kim jesteśmy*
*zmieniamy się*
*epilog*

*błagamy*

287 16 4
Od paperbackpoema

Witajcie w ten zimowy wieczór😘☺️. Jak obiecałam..nn! Dla tych, którzy się pogubili w tym ff
PRZYPOMINAM! WCZORAJ DODAŁAM PIERWSZY Z NOWYCH ROZDZIAŁÓW!
Upewnijcie się, że napewno go przeczytaliście :)
Ten jest jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej szokujący...😊.
Usiądzie wygodnie i przygotujcie się na nowe sekrety ❤️.

Kocham wszystkich czytelników i ubóstwiam każdego za zostawienie gwiazdki lub komentarza prosto z serca❤️😘

Scorpius

Budzę się. Zajmuję mi chwilę, by przypomnieć sobie gdzie jestem. W własnym domu. Słyszę cichy oddech obok mnie. Patrzę na Rusałkę, której włosy rozsypane są na miękkiej poduszce. Jej nagie blade ramię wystaję z kołdry. Całuję je i liczę

każdy

jeden

pieg.

Zrywam się z łóżka, nie zakładając żadnych ubrań i podchodzę do szafy. Czuję jak chłód pieści moją skórę. Wyjmuje potrzebne ubrania i wciągam je na siebie. Nic eleganckiego. Wypijam wcześniej przygotowany eliksir, który ma pomoc mi na tekę. Odkąd pamietam szukam antidotum na soję przekleństwo, ale nic nie pomaga. Cóś, może tym razem.

Sięgam po drugą buteleczkę z zielonkawym  płynem służącym juz do zupełnie innych celów i wypijam do dna. Wkładam  małe fiołki na stojaczek w glebie szafy. Prawie je upuszczam. Pozbywam się powierza z moich płuc. Zerkam na śpiącą Rose. Rusałka wyglada niewinnie, ale wiem lepiej. Odwracam wzrok i postanawiam sprawdzić, czy na dole nie został wielki bajzel po wczorajszej zabawie. Uchylam drzwi. Korytarz świeci pustką. Już mam zamiar cicho się na niego wysunąć, gdy drzwi na przeciwko otwierają się z hukiem.

Moje serce zrywa się do lotu, jakby było ptakiem, który ucieka przed większym drapieżnikiem. Robię krok do tylu i uderzam się w ścianę. Szok mnie paraliżuje..

-Twoja matka powiedziała, że mogę zostać-mówi Albus i przeciąga się jak kot.

Jest w nim ciś podobnego do ciemnej pantery; kalkuluje i uderza.

Podąża swoimi ścieżkami.

Zachowuje dystans.

Odzyskuję rezon i prostuję się. Chłopak nie ma na sobie piżamy, tylko moją przydługą koszulę i dresy. Wyglada jakby ubrał ciuchy starszego brata. Jego czarne włosy są w nieładzie, aż proszą się, by je przygładzić. Zaczepiło się w nich pojedynczo pióro. Ignoruj je, Malfoy, ignoruj. Już i tak nabałaganiłeś.

/Tylko to potrafisz/

-Stary, mam strasznego kaca.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem.

-Twoi rodzice wrócili nad ranem i twoja matka stwierdziła, że nie powinienem nigdzie iść.. w nocy... w takim stanie.

-Cóż, nie miałeś większych kłopotów z rozgoszczeniem się...

Zauważa jak taksuję jego ubiór.

Patrzę na niego zbyt długo. Chyba mu się to podoba. Nie powinno. Tak bardzo się myli. Chcę zadać jedno pytanie, które nie znajduję wyjścia z moich ust. Wisi nad nami jak tabu, którego nie możemy złamać. Jak zasada gry, która wyeliminuje nas z rundy.

-Jeśli się zastanawiasz, czy pamietam to tak. Ale możemy udawać, że wcale tak nie jest.

Wzruszam ramionami i opieram się o framugę.

-Nie chcę udawać.

Podchodzi do mnie i waha się.

-Cóż, to chyba dobrze. Twoi rodzice już wstali.-strzepuje niewidzialny paproszki z mojej białej koszulki- Lepiej obudź Rose. Chyba nie chcesz, by...

Kiwam głową.

-Niekoniecznie.

Unosi brew i uśmiecha się. Jego oczy skrzą się jak skóra węża. Z bliska cera Albusa wyglada na jeszcze mniej zdrową.

Gdzie podział się chłopiec, którym był?

Czy zginął przeze mnie?

-Dobrze się bawiłeś?

-Myślę, że znasz odpowiedz.

-Ale zawsze warto usłyszeć szczegóły.

Mam ochotę mu odpyskować, ale wycofuje się do pokoju i zmykam przed nim drzwi.

W swojej głowie odtwarzam wizję niezręcznego śniadania w towarzystwie Pottera i Weasley-Granger. Czy ktoś tam na górze każe mnie za grzechy moich przodków? A może to ja tak narozrabiałem?

Gdy wracam do pokoju, Rose już nie śpi. Opiera się o poduszki i spogląda na mnie. Jej nagie ramiona. Jej rozczochrane włosy. Jej uśmiech.

Wszystko słyszała. Rusałka ma wszystko pod kontrolą.

-Al tu jest?

Nie odpowiadam, tylko potwierdzam.

Uśmiecha się, bo nic nie wie. Bo nie wie jak szeroka jest gama sekretów.  Nie wie, że ten wachlarz zapewnia ogrom chłodu. Nie ma pojęcia, co przed nią ukryłem.

/ I nic jej nie powiem./

Ciągnę ją za rękę. Wstaję. Jest tak piękna jak poprzedniego wieczoru i nie mogę się nadziwić, że wkraczam w nowy rok z tym wspaniałym stworzeniem. Nie mogę oderwać wzroku od jej pośladków, gdy podchodzi do swojej torby i odnajduje ubrania.

Patrzy na mnie wyzywającym wzrokiem, a ja się śmieje.

Pstryka mnie w nos.

Wtedy przypominam sobie, że nie jesteśmy sami na tym świecie.

/Czasem żałuję/

Chyba widzi to w moich oczach, bo pyta:

-Mogłabym wziąć szybki prysznic..?

-Jasne, Rusałko. Czysty ręcznik w szafce.

Znika za drzwiami. Chwilę się im przyglądam i podejmuję decyzję.

Raz kozie śmierć. Zdejmuję ubrania, które pospiesznie na siebie wciągnąłem i dołączam do niej.

Kilkadziesiąt minut później ubieram ją, a ona mnie. Nie przestajemy się przy tym śmiać. Dręczy mnie, zakładając moją koszulkę. Gdy muskam jej uda przechodzą ją dreszcze i prawie się wywala. Kiedy się z niej śmieje, wyzywa mnie. Całuje moje usta i przygryza wargę. Nie chce jej puścić.

/Jęczę/

Robimy to, by wydłużyć nasz czas. Dobrze wiem, że oboje boimy się tego, co ma zaraz nastąpić. Tak wiele się zmieni. A jej rodzice, wciąż myślą, że Hugo powtórzył im tylko głupie plotki. Ciągnie mnie za rękę wzdłuż korytarza. Pokazuję jej, że musimy iść na górę do mniejszej sali jadalnej. W drzwiach niemal zderzamy się z moim tatą.

-Och, witajcie. Proszę, zajmijcie sobie miejsca i jedzcie. Ja zaraz wrócę.

Wchodzimy do znajomego mi pokoju. Pomieszczenia, które Rose widziała już w moich wspomnieniach. Widzę w jej oczach błysk rozpoznania, gdy przesuwa wzrok z jednej rzeczy na drugą. Zajmuje miejsce obok mamy, która ją do tego zachęca. Dlatego ja siadam przy Alu.

Potter miesza herbatę łyżeczką. Założę się, że wsypał tam doliny cukru.

Chyba tylko tak, jego ciało może funkcjonować.

-Miło cię wreszcie poznać, Rose.

Astoria ściska dziewczynę, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Kocham ją za to. W duchu dziękuję Bogu, że nie ma tu Lucjusza.

Obserwuję jak Astoria powoli spożywa swoją sałatkę i dostrzegam, że nasza trojka nic nie je.

Sięgam po koszyczek chleba i podaje go Rose. Bierze kromkę, ale widzę, że jest ostrożna. Kładę dłoń na jej kolanie i przejeżdzam palcem w górę jej nogi. Od razu się uśmiecha.

Chciałbym jej powiedzieć, że nie musi się tak stresować.

Moi rodzice nie mogą jej nie polubić.

Jemy w ciszy. Nie mogę przestać zerkać na Albusa, który zdaję się żuć każdy kawałek kanapeczki godzinami. Chciałbym, by inni nie zauważali tego tak jak ja to widzę.

Puszcza mi oczko, gdy widzi, że mu się przyglądam. Powoli tracę do niego cierpliwość.

Robi to z zamysłem i nawet tego nie ukrywa.

/Jaka jest jego gra?/

Draco Malfoy wraca do pomieszczenia i zasiada u szczytu stołu.

Obserwuje mnie uważnie, jakby próbował wyczytać coś z każdego z moich ruchów.

-A więc...może opowiecie jak zostaliście parą.

Spoglądamy na siebie z Rose w tym samym momencie.

Widzę swoje tchórzliwe odbicie w jej twarzy. I prawdę, że jesteśmy słabymi kłamcami.

Albus parska śmiechem; nie potrafi tego ukryć, chociaż próbuje.

/Przechodzi samego siebie/

Mój ojciec się prostuje, a matka chwyta go za ramię. Czekają, aż zaserwujemy im pięknie uformowaną opowieść o miłości jak z bajki.

-Tak się złożyło, że oboje jesteśmy prefektami...I okazało się, że mieliśmy okazję się często widywać....

-Ach, tak Panna Weasley na pewno się świetnie uczy.

-Robię, co mogę-Rose uśmiecha się nieśmiało i nawet nie mi pojęcia jak każda cześć mojego ciała jęczy.

-Skromność to rzadka cecha w tych czasach.

-To dlatego, że Rose jest wyjątkowa-spoglądam na nią z czułością, ale katem oka dostrzegam błagalne spojrzenie Ala mówiące: Stary, skończ, zaraz się zrzygam.

I tak wiem, co bym mu odpowiedział.

/Wcale nie byłaby to moja wina, tylko tej ilości alkoholu, którą wypił w sylwestrową noc

Mój ojciec odchrząkuje i nachyla się w naszą stronę.

-Jeśli macie jakieś watpliwości, czy aprobuję wasz związek...-ścisza głos-Nie potrzeba wam żadnej aprobaty,

-Ale jak zamierza Pan rozwiązać problem z Blanche?-Rose pyta zanim zdąży połknąć pośpieszne słowa.

Draco wyglada na zaskoczonego. W jego oczach błysnęła iskierka podziwu, ale nie wiem, czy mógłbym z tego powodu wznosić toast.

-Wiesz o niej?

Kiwa głową.

-Hmm, nie jest zbyt dyskretna.

-Cieszę się, że mój syn jest z tobą szczery.

-Tak, ale...

-Rose, jestem nieobecny przez większość roku w rodzinnych stronach. Ale postaram się zrobić, co mogę. Myślę, że większość zależy od samego Scorpiusa. To on musi walczyć. Ja mu nie będę stał na drodze.

Kiwa głową i widzę, że jest niepocieszona. Nie wiem, czy starczy jej wiary we mnie. Wie, że już zawiodłem. Czy będę potrafił naprawić stan rzeczy? Na razie wprowadzam tylko chaos, którego nie potrafię się pozbyć.

-A jak udała się wam zabawa?

Albus odstawia zbyt głośno szklankę. Za dobrze wiem, o co mu chodzi. Zmieniam temat.

-Trochę drętwo, ale dzięki twojej matce...

Astoria szturcha go w ramię i oboje wybuchają śmiechem. Widok jak z obrazka. Chciałbym go trzymać jak najbliżej siebie. Jak chłopczyk, który ściska swojego ulubionego miśka.

Przewracam oczami, ale Rose się uśmiecha. To dziwne, ale chyba ich polubiła.

-Powiedzcie mi; wasza trójka się przyjaźni, tak ?-pyta Astoria z dobrodusznym uśmiechem na twarzy.

-Od niedawna-ubiega nas Al-Wcześniej to była tylko...znajomość, prawda Scorpiusie?

Kiwam głową, choć wcale nie chcę się z nim zgadzać.

/Znowu/

Chłopięca przekora.

-Cóż nie da się nie zaznajomić, dzieląc dormitoria-mówi ojciec, ale wiem, że rozumie jak nikt inny, że ludzie, z którymi codziennie się widuje mogą być dla nas obcy.

Mówił mi, że czuł się samotny przez całe dzieciństwo.

Nigdy nie zapomniałem jego słów.

-A jak dogadujesz się z Matthiasem Nottem? Jego matka mówiła, że chodzicie na patrole.

Kiwam głową.

-Bez problemów.

-Nie jesteś wygadany.

-Jego matka nie chwaliła się, by też miał jakąś dziewczynę. Chyba nie każdy jest takim szczęściarzem jak ty, Scorpiusie.

Spoglądam na swoich przyjaciół, a cisza aż dźwięczy w uszach.

/Nie ruszajcie naszych sekretów. One nie lubią światła dziennego/

-Albusie, a ty jak sobie radzisz w szkole?

Widzę, że matka chciałaby dodać coś na temat jego wyglądu. Nie chce go obrazić, ale martwi się. Czasem zdaję mi się, że jej serce pęknie od nadmiaru miłości.

Potter wzrusza ramionami. Ubiegam go z odpowiedzią, bo nie wiem, czego się po nim spodziewać.

-Al bardzo lubi ONMS.

Mój tata zaczyna kaszleć i nie może się opanować. Krzywy uśmiech zaczyna błąkać się po mojej twarzy. Słyszałem, że miał kilka ciekawych przeżyć z tymi bestiami. Nie chciałbym być teraz w skórze żadnego z nich.

Niezręczność zawisła nad nami jak Sąd Ostateczny. A to wszystko moja sprawka.

-Cóż, wolę leczyć ludzi niż zajmować się zwierzętami, ale to brzmi jak szczytne zajęcie.

Planujesz powiązać z tym przyszłość, Albusie?

Ponownie wzrusza ramionami. Zastanawiam się, czy on to w ogóle jeszcze kontroluje.

-Chyba byłoby spoko.

-Słyszałem też, że grasz w Quidditcha.

-Znudził mi się, ale tak.

-Mcgonnagal mówiła mi o meczu, który zorganizowaliście. Moje gratulacje.

Rose czuje się dumna. Splatamy nasze dłonie, co irytuje Pottera.

Zachowuje się jak dziecko.

-Przepraszam. Muszę do toalety.

Wstaje od stołu, zasuwając krzesło z głuchym skrzypnięciem.

Marszczę nos, bo dźwięk wwierca się w moje uszy.

*
Albus już nie wraca. Rodzice nie chcą zabierać nam czasu, więc wybierają się na spacer. Ojciec obiecuje, że gdy z niego wrócą wszyscy razem rozegramy partie szachów czarodziejów. A wieczorem urządzimy sobie małe przyjęcie. Moi przyjaciele mogą zostać. Szkoda, że nie jestem pewien, czy chcę. Rose została w jadalni, by napisać list do ojca z zapytaniem, czy może zostać u Ywette dzień dłużej. Obawa wita się ze swoim starym przyjacielem; nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.

Kocham moje kochanie, ale ma zły nawyk zatajania prawdy.

/Boi się jej, Scorpiusie. Ty nie?/

Wychylam się przez okno na korytarzu i wdycham chłodne zimowe powietrze. Ogrody pokryte są białym puchem. Niebo skryło się za szarą zasłoną chmur. Zamykam z trzaskiem okno. I wchodzę do pokoju. Ale nie jestem sam.

Na moim łóżku siedzi Albus. Zanim się zastanowię, wypowiadam zaklęcie zamykające drzwi.

-Jaki jest twój problem, Al? Proszę, nie każ mi domyślać się, co powinienem zrobić.

Albus nie odpowiada i kładzie się na moim łożku. Muszę podejść kilka kroków, by wciąż widzieć jego twarz.

Prawie znika w zagłębieniu łóżka.

Jest taki drobny.

-Masz tu jakieś papierosy?

Wytrzeszczam oczy. Moje mięśnie odmawiają posłuszeństwa.

-Ty nie palisz.

-Co ty powiesz.

-Al, to nie może tak wyglądać.

-Wiec chodź tu. Nie. Nie zrobisz tego. Bo się boisz.

-Nie wiedziałem, że ci się podobam. Ale jakie ma to znaczenie teraz, kiedy ta wila...chyba coś do niej czujesz?

-Igra z moim umysłem. Nie wiem, co jest prawdziwe. Może po prostu jest piękna, a ja jestem facetem.

-Nie każdy facet leci na długonogie blondynki.

Uśmiecha się pod nosem.

-Nie?-patrzy na mnie i długo się nad czymś zastanawia. Może myśli o Rose, która nie jest ani blondynką ani nie ma nóg jak modelki z magazynów.

-Masz te papierosy?

Nie mam zamiaru się z nim kłócić, wiec wyjmuję awaryjną paczkę papierosów z pomiędzy ubrań złożonych w perfekcyjne kostki.

Wysuwam paczkę w jego stronę.

Wyjmuje papierosa i odpala od różdżki.

Zaciąga się i wypuszcza dym.

Czuję się, jakbym patrzył na jego życie.

Zaparowane. Niewyraźne.

-Zapal ze mną, Scorpiusie.

Oglądam się na drzwi, a on się śmieje. Jest pełen cynizmu.

-Ona nie będzie próbowała wejść, Sco. To moja kuzynka. Wiem, ile jej zajmie napisanie idealnego listu.

Podchodzę do łóżka i nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem z nim pertraktować. Nie póki wszystko miedzy nami nie będzie zupełnie jasne.

Siadam, ale on ciągnie mnie za rękę i po chwili leżę obok niego. Odpala mi papierosa i podaje go.

Gdy waham się, czy go wziąć, wkłada mi go do ust. Dawno nie miałem dymu w płucach. Krztuszę się.

Wsadza go ponownie i tym razem wypuszczam idealny dymek.

-Przyjemnie?

Kiwam głową jak maszyna.

-Musisz się rozluźnić. Chyba nie chcesz skończyć jak ja.

Chwyta moje ramię i je rozmasowuje.

Spogląda na moją rękę w rękawie bluzy . Podwija go nieznacznie i przygląda się moim bliznom.

Zamykam oczy. Oddycham, jakbym zapomniał jak to się robi.

-Czy wszyscy już o tym wiedzą?

Przytyka usta do mojego ucha.

-Nie.

Oddycham z ulgą.

-Zbyt długo ci się przyglądałem.

Obracam głowę, a on to wykorzystuje. Schodzi pocałunkami w dół mojej szyi.

-Rose...

-Scorpiusie, to tylko niewinne...

-Po co to robisz?

-Nie wiem. Może się przekonamy, co?

Zrywam się na nogi, ale przytrzymuje mnie od tyłu. Kładzie głowę na moich plecach.

-Nie odchodź. Proszę. Pozwól mi...

-Na co? Na zniszczenie tego, co jest miedzy mną a Rose? Na zniszczenie przyjaźni miedzy tobą a mną?

-Czy musimy cokolwiek niszczyć?

Zdejmuje moją bluzę.

Przejeżdża rękoma w dół moich nagich ramion.

-Możemy tylko leżeć. Czego się tak boisz, Scorpiusie?

-Nie chcę skrzywdzić Rose. Nie chcę skrzywdzić ciebie. I nie chcę się wstydzić...

-Ale już to wszystko robisz, prawda Sco? Już masz wyrzuty sumienia. Już nie oddasz tego, co zabrałeś Rose. A ja już w tobie się zakochałem.. .

Odwracam się.

-Powtórz to.

-Które?-unosi brew i drażni drażni drażni się ze mną.

-Ostatnie.

Przybliża się do mnie i obrysowuje palcami kontur moich ust. Pod jego dotykiem zdają się nie istnieć.

-I po co ci to, co?

Czuję jak wszystko mnie przerasta.

Łzy zbierają się w oczach i od razu to zauważa.

-Nie musisz udawać przede mną, że nie płaczesz, Sco. Chłopcy też to robią. Ja płakałem.

Po chwili spływają fontannami po moich policzkach i nie wiem co się dzieje. Nie wiem, co on ze mną zrobił.

Chwyta mnie za rękę i wykręca tak, że patrzy na moje blizny.

W ostatnich dniach zaczęły się maślić. Reakcja alergiczna na maść, którą wynalazłem. Liczyłem, że okaże się lecznicza. Zrobiłem sobie tylko krzywdę, której nie potrafię cofnąć.

-Obrzydliwe, co? Jest tak źle od rana, a zaczęło się wcześniej.

-Och, co ty narobiłeś.

Wygląda, jakby naprawdę mnie żałował.

-Twój obiekt westchnień najwidoczniej jest bardzo nieodpowiedzialny.

/Zły dobór słów/

Błyska zębami i ucisza mnie.

Wpija się w moje usta. Przejeżdża językiem po moich zębach. Zaplata go z moim.

Ściąga swoją koszulkę przez głowę.

Pokazuje mi palcem długą bliznę. Przyglądam mu się teraz i zastanawiam się, czy nie zlekceważyłem tego ataku. Może Al nie jest taki cały i zdrowy po tym incydencie. Może Mastersonowi udało się osiągnąć to, czego pragnął.

Może Albus mi czegoś nie mówi.

/A może sam nie wie/

-Pamietam. Wczepił tu zęby. Nie chciał puścić.

Przełykam ślinę tak głośno, że on słyszy.

-Al, co jeśli...

Kręci głową.

-Nie jeśli. Napewno.

Chowam głowę w dłonie i nie chce ich odsunąć, mimo że on próbuje zabrać moje palce.

-Jak mogłem na to pozwolić.

-Scorpiusie nie możesz być wszędzie.

-Masz te wspomnienia...?

-Zniekształcił je na tyle, by nie było widać jego twarzy.

-Jest sprytniejszy niż sądziłem.

-Scorpiusie, spójrz na mnie.

Podnoszę wzrok i patrzę na chłopaka, który klęczy przede mną w niemal psiej gotowości.

Przechyla głowę. Wyczekuje.

Lans.

Amos.

O mały włos Aidan.

I Albus.

Wszystkich łączy jedna rzecz.

-Poczułem się lepiej, gdy już minęła przemiana. Wila mi pomogła. Po tym jak doprowadzała mnie do takiego stanu, że nie mogłem jeść i pić, przemiana mnie wzmocniła.

Pokazuje mi kły, które powoli wysuwają się z jego dziąseł.

/Ostre pazury, którymi przejeżdża po moim policzku./

-Al jak powiesz rodzicom...

-Nie powiem. Chociaż wiesz...mój ojciec uwielbiał Lupina. Wychowywał jego syna.

Podchodzę do okna. Chcę, by dym uleciał, ale Albus już wrócił do ludzkiej postaci i sięga po kolejnego papierosa.

Pocieram twarz.

-Chyba potrzebuję czegoś mocniejszego

-Przestań tak wszystko roztrząsać. Chodź tu.

-Nie, Al. Muszę iść po Rose.

-Pewnie twoi rodzice zmarzli i wrócili. Musieli ja zagadać. Chodź.

-To twoja własna kuzynka, Al.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem-przedrzeźnia mnie i podchodzi do mnie rozchwianym krokiem. Chwyta mnie za rąbek koszulki.

-Po tej przemianie, mam na ciebie jeszcze większą ochotę.

Wsuwa ręce pod mój t-shirt. Znów mnie całuje i to zupełnie, co innego. Jest bardziej szorstki i gwałtowny.

/Do rzeczy./

Wyczuwam smak pasty i tytoniu.

Opieram się o niego, a on mruczy. Chwyta moją dolną wargę i ciągnie.

Cofa się. Po chwili leżę na nim na łożku, a jego ręce krążą po moich biodrach. Już nie widzę innego wyjścia jak dać mu to, czego chce. To, czego potrzebuje.

Nie wiem, czy Rose, by mnie zrozumiała.

/Rose nie wie tego wszystkiego, co ja/.

Jego nogi są  pomiędzy moimi i rozumiem, że to co robimy jest złe i nie na miejscu.

/Nie mam pojęcia jak przestać/

Mój pocałunek jest gwałtowny, a on jest zdziwiony tym obrotem spraw, przetacza się i jest nade mną. Wbijam paznokcie w jego plecy i wygina się w łuk.

Odpala kolejnego papierosa i wypuszcza dym w moje usta.

Wyglada, jakby przymierzał się do polowania. Pies goni kota.

/Okazuje się, że to jednak ja jestem kotem./

Pozbywa się mojej koszulki. Dyszę.

Nie wiem, co mnie do tego popycha, gdy biorę w usta skórę na jego szyi i ssę.

Po chwili pojawia się malinka.

Całuje moje palce i bierze je do ust.

Przejeżdża ustami po moim spoconym torsie.

I drżę  drżę  drżę.

/Skończ/

Chwytam go za włosy i jeszcze raz całuję.

Gdy opadam na łóżko ślina zostaje na moich ustach.

Albus ją zlizuje.

Rozlega się pukanie, a  Albus przewraca oczami. Wpycha niedopałek pod łóżko

/No nie no, stary/

Zakłada koszulkę i sam otwiera drzwi. Rose jest trochę zaskoczona.

Natychmiast czuje jak zimno przebiega po moim ciele. Wciąż leżę bez koszulki, niezdolny do wykonania żadnego ruchu.

-Musiał zamknąć odruchowo. Ma dziwne zboczenia. Wchodź.

Zauważam, że jest oschły i gwałtownie zamyka za nią drzwi.

Szybko ubieram koszulkę, a Rose posyła mi pytające spojrzenie.

-Zalałem tamtą i musiałem zmienić..

-Wygląda tak samo.

-Bo mam kilka takich samych. Jestem prostym człowiekiem.

Przymruża oczy i wydaje się zraniona. Ale może jestem przewrażliwiony. Podchodzę do niej i biorę ja w objęcia. Mam nadzieje, że nie czuje jak bardzo jestem spięty.

-Rozmawiałaś z moimi rodzicami?

Kiwa głowa.

-Wrócili i mnie trochę zagadali...co robiliście przez ten czas?

Spoglądam na Albusa stojącego za Rose, a on wzrusza ramionami.

/Znowu./

-Rozmawialiśmy o świętach. Próbowałem przekonać Albusa, by jadł.

-Jak myślisz, jakie odniosłeś skutki?-śmieje się Potter.

Moje oczy się zwężają i Albus to zauważa. W jego widzę wyzwanie.

/W co ja się pakuję/

-Al, posłuchaj go w końcu.-błaga Rose.

Albus zawiesza na niej wzrok. Patrzy prosto w jej piękne oczy, a ja czuję się jak najgorszy grzesznik na świecie.

Wydaję mi się, jakby Rose skurczyła się w moich oczach. Jest jeszcze bardziej bezbronną istotą niż zwykle. Nie widzę w niej nic z wczorajszej pewności i dumy.

Przypominam siebie, że to moje urodziny. Czemu próbuje wszystkim wokół ofiarować prezenty, ale nie sobie?

-Nie miałam chwili ci życzyć...wszystkiego najlepszego-Rose staje na palcach i składa na moim policzku pocałunek.

Uśmiecham się jak cień samego siebie.

Albus pokazuje bym zrobił, to szerzej, ale nie mam pojęcia jak.

Przez otwarte okno wlatuje sowa i zostawia liścik na rękach Rose.

Albus patrzy zachłannie na kawałek papieru.

Rose pod wpływem jego wzroku otwiera go i czyta. Widzę jak jej oczy przesuwają się

z wiersza do wiersza z niewiarygodnie prędkością.

-Nie wierze. Pozwolili mi zostać.

Zauważam, ze zamiast ulgi czuje narastająca gulę w gardle.

To będą długie dwa dni,

Aż do wyjazdu na peron 9 ¾

/Może ze mnie zostać 3/4 człowieka/

Spędzam dzień z Rose. Leży na łożku i zadaje mi miliony tysięcy pytań. Ja też to robię. Niektóre odpowiedzi muszę przemilczeć. Dla jej dobra.

Ogląda moje zdjęcia z dzieciństwa. Zmuszam się do uśmiechu, gdy pokazuje mnie na kolejnej fotografii.

Al poszedł polatać na miotle, choć mam pewne przypuszczenia, że raczej rozgląda się za jakimiś magicznymi stworzeniami.

/Przynajmniej nie muszę sobie z nim radzić/

Chwytam ją w objęcia i wącham jej zapach.

Wciąż pachnie różami z naszej wspólnej kąpieli.

-Chciałbym zobaczyć twoje.

-A ja bym chciała gwiazdkę z nieba.

Całuje mnie w policzek. Jej usta są miększe od Albusa.

Jak ja jej powiem to wszystko?

/Jak ja przed nią to ukryję?/

Patrze na nią z pełną powagą.

-Chcesz? Proszę bardzo. To wcale nie jest takie trudne.

-Pieprzony Malfoy. Ma tyle kasy, że kupiłby sobie cały kosmos.

-Tobie bym go zafundował jak już. A swoją drogą..,Nie wydaję mi się, żebyś nie miała co włożyć do garnka.

Unosi się i udaje poruszoną.

Nawet dobrze jej to wychodzi.

-No wiesz co. Wiedziałam, że jesteś niewrażliwy na potrzeby innych.

-Twoja matka jest Ministrem, Rose. Politykom dobrze płacą.

-Ale my nie mieliśmy dawniej komnat złota.

-Mój ojciec jest zniewolonym uzdrowicielem, serio będziemy się licytować?

-No wiesz. Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. One napędzają świat. Mówisz mi, ze nasza rozmowa jest nie na miejscu?

Przykładam rękę do serca.

-Wiedziałem, że jesteś oportunistką! Wrobisz mnie w związek, wsypiesz mi coś do obiadku i będziesz miała tą posiadłość tylko dla siebie. Razem z tym moim złotem w komnatach.

Nagle robi się smutniejsza, mam wrażenie, że uważa, że dzielą nas całe światy. Nie ważne, że moja rodzina została ukarana za działalność po stronie Voldemorta...wciąż jestem białym, czysto-krwistym arystokratą, a ona wywodzi się ze zubożałych Weasleyów i rodziny Granger-mugoli.

Odsuwam jej włosy z szyi i całuje ją w wystająca kość.

-Nikt się lepiej nie nadaje jak ty. To zaszczyt dla mojego parszywego rodu, że ktoś o tak czystym sercu może do niej dołączyć.

Mam wrażenie, że chce mi zaprzeczyć.

Odwraca się i całuje moją dolna wargę.

-Nie tylko ja muszę zacząć się doceniać.-szepczę.

Zaczynamy się przygotowywać na kolacje.

Czerpię dziwną przyjemność z układania jej fryzury, wybierania sukienki i makijażu.

Pożyczam jej biżuterie mojej matki, a ona nie chcę jej wziąć.  Wkładam każdy pierścionek na jej drobne palce i zapinam srebrny łańcuszek na jej chłodnej szyi.

Wyglada elegancko, ale wciąż jest dziewczęca.

Podoba mi się to.

Widzę w kącie prezent dla mnie.

-Wiesz chciałam ci go dać wcześniej. To coś osobistego.

Dopinam guzik przy mojej białej koszuli i odwiązuję kokardę pojemnika.

Wyjmuję ze środka starannie oprawiony album. Otwieram pierwszą stronę. Są na niej podpisy moich znajomych. Natychmiast odnajduje jej. Rozpoznaje pismo pełne zawijasów i udziwnień. Moją uwagę przywołują też pochylone litery imienia Albus.

Przewracam kartki...

Album jest pełen fragmentów napisanych przez nią; krótkich wierszy, tekstów, które wyglądają jak wyrwane z pamiętnika, krótkich myśli i  ulubionych cytatów. Na niektórych stronach są moje zdjęcia. I jej. Nie musiałem jej o nic prosić. Sama chciała mi je pokazać. Chciała mi je dać.

Widzę małą Rose, która macha do mnie z fotografii.

Wciąż widzę w jej oczach tę samą iskierkę zachwytu życiem. Chociaż ciężej ją dojrzeć przez to, co nauczyła się gromadzić w sobie przez lata.

Zamykam album i odstawiam go na umywalkę.

Biorę ja w objęcia. Prawie ją przewracam. Unoszę ją i obracam wokół siebie.

Kiedy wtulam swoją głowę w jej ramię, czuję, że spływa po moim policzku pojedyncza łza.

Unosi moja głowę i całuje całuje mnie, jakby miała to robić do końca miłości.

*

-Albusie. Twierdziłeś, że to pilne-wchodzę do Pokoju Życzeń i spoglądam na przyjaciela siedzącego na dwuosobowym łóżku.

Nie parzy w moją stronę, ale po chwili spogląda na mnie katem oka. I podobnie się uśmiecha.

-Tylko tak mogłem cię tu sciągnąć.

-A więc nic się nie wydarzyło?-pytam, kiedy gniew przebiega palcami po każdym skrawku mojego ciała.

Czuję, że płonę od środka. I on to zauważa. Jest w tym dobry.

-Zawsze coś się dzieje. Siadaj.

Kręcę głową.

-Jeśli to wszystko, odejdę.

Przewraca oczami i pokazuje miejsce obok siebie. Wcale nie chcę do niego podejść, bo obawiam się, co się wydarzy, gdy usiądę tuż obok. Gdy będzie mógł siegnąć po moją rękę.

Ale to on wstaję. Zachodzi mnie od tyłu i zasłania mi oczy.

-Daj spokój, Albusie.

-Chciałbym uzupełnić swój prezent urodzinowy.

Przełykam ślinę i nie wiem, czemu nie potrafię nad sobą panować. Nie wiem, jak radzić sobie z uczuciami drugiego chłopaka. To nie to samo, co z Rose. Przywykłem do jej obaw i do jej szaleństw. Przywykłem do ciała, które przyciska do mojego; jej krągłych kształtów, wystających kości biodrowych. Piegów. Rudych włosów.

Nie przywykłem do tego.

Nie przywykłem do jego.

Do samych kątów i ostrych płaszczyzn. Zielonych oczu jak szaty, które przyniosły mu hańbę w jego własnych oczach. Nie przywykłem do dzikości, która pogłębia się po przemianie. Nie przywykłem do jego niedopowiedzeń.

-Nie mówiłem ci, ale cieszę się, że spędziłem czas z twoimi rodzicami.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Kiwam głową.

-Było prawie tak jakbyśmy to byli ty i ja. A nie ty i Rose.

Widzę jego cyniczny uśmiech oczami wyobraźni i nie mogę pozbyć się tego obrazu.

-Musisz przestać zachowywać się, jakby życie było żartem.

-Och, Scorpiusie, jak ty nic nie wiesz.

Zaczyna przygryzać moje ucho.

-Życie jest żartem...tylko wyjątkowo nieśmiesznym.

Wyrywam się z jego objęć i chwytam go za dłoń.

-Koniec z tym, słyszysz?

Nie przeszkadza mi, jeśli chcesz być z jakimś chłopakiem. Ale nie ze mną.

Gładzi mój policzek.

-Ale mi by bardzo przeszkadzało.

Wsuwa rękę pod mój pasek i próbuje mnie pocałować. Zanim udaje mi się nad sobą zapanować, uderzam go.

Moja siła posyła go na łóżko. Słyszę jak cicho jęczy. Zasłaniam usta dłonią i robię krok do tyłu.

-Przepraszam cię, Albusie.

Ale on nie reaguje. Nie krzyczy. Nie płacze. Nic nie mówi.

Do cholery.

Przyciąga mnie za lewe ramię. Stoję miedzy jego nogami, a on patrzy na mnie jak zbity szczeniak.

/Co ja narobiłem/.

-Czemu nie może zostać miedzy nami tak jak jest?-pyta mnie i wiem, co ma na myśli.

-Zbyt długo się do mnie nie przyznawałeś. Czemu po prostu nie mogłeś tego zrobić?

-Ty też tego nie zrobiłeś.

Unosi brwi

-Bałem się. Tobie było łatwiej. Slytherin to twoje dziedzictwo, twoje królestwo. Zawsze byłem tam obcym.

-Tiara..

-Tiara to stara czapka, Scorpiusie. Nie interesują jej nasze uczucia.

-Powiedziałeś jej, że chcesz być gdzie indziej?

-Nie..-jego głos trochę drży-Bo nie chciałem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem cie w przedziale...Chciałem być twoim przyjacielem.

Zamykam oczy i oddycham.

Chwyta moją dłoń.

-Jesteś, Albusie, jesteś.

-Teraz już nie chcę...Pragnę czegoś więcej.

-Nie możesz.

-Zawsze mówiono mi, że jestem uparty.

Kręcę głową.

-Jesteś natarczywy.

-Nie mam wyboru.

Kładzie dłonie na mojej szyi.

Patrzę w jego zielone oczy i nagle robią się fluorescencyjne.

Zdaję sobie sprawę, że chcę znaleść się bliżej niego. Schylam się i składam pocałunek na jego spierzchniętych ustach i odrywam się, gdy rozumiem, czego próbuje.

-Mam nadzieję, że to pierwszy raz.

Kiwa głową, ale kontynuuje pocałunek.

-Rose. Jeśli nie chcesz przestać z innych powodów, zrób to dla tego jednego.

-Ona mi nie przeszkadza.

-To twoja kuzynka, Al!

-Nie powiedziałem, że się z nią prześpię. Możesz sobie z nią być.

Wstaje i jest milimetry ode mnie.

Ciągnie mnie na łóżko. Nachyla się nade mną.

-Co ci szkodzi, Scorpiusie.

Klęczy nade mną, gdy przyciąga mnie do pocałunku.

Ściąga moją koszulkę i dławi się pocałunkiem. Jest natarczywy. Dokładnie taki, jakim go określiłem.

Popycham go. Upada na łóżko, a jego włosy są rozczochrane.

Przygryza swój kciuk...

W jego oczach tańczą iskierki.

-Chyba teraz nie wyjdziesz?

Oddycham. Raz, dwa, trzy, pozwól temu odejść.

-Dokładnie tak zrobię.

-Wiesz, że mogę cię do tego zmusić. Ale tego nie robię.

-Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym zostać.-Nachylam się nad nim

-Zależy mi ma tobie.

-Nieprawda. Zależy ci na samym sobie.

-Nie mów mi, co czuję. Do cholery.

Uśmiecha się tak jak ostatnio to robi. Jakby wiedział, coś czego nie wie nikt inny.

Przybliża usta do mojego ucha.

-Ona jest w ciąży, Scorpiusie.

Odskakuję. Czuję jak strach bawi się ze mną w partie szachów.

/Szach-mat./

-K..Kto?

Majstruje przy sprzączce od mojego paska.

-No przecież nie Rose. Skąd miałbym o tym wiedzieć. Ta wila.

Siadam na łożku.

-Co masz zamiar zrobić? Jak powiesz ojcu?

-Nic mu nie powiem, kurwa.

-Chyba nie masz zamiaru jej tak zostawić.

Wzrusza ramionami i sięga po papierosa.

-A co? To ona mnie uwiodła. Może je wychować z resztą swojego gatunku.

-Nie wierzę w to, co mówisz. Mam ochotę jeszcze raz ci przywalić.

Jego spojrzenie spoczywa na mnie; ciekawskie,analizujące, rozpoznawcze. Odchyla głowę i jęczy.

-Ach, zrób to, Scorpiusie.

Ignoruję go, choć zbiera mi się na wymioty.

-A pomyślałeś co będzie, jeśli ci je podrzuci? Co wtedy zrobisz?

Przygryza wargę i widzę w jego oczach długo skrywany niepokój. Nie jest tak wyluzowany, za jakiego chciałby uchodzić.

Wygina swoje palce.

-Skąd będzie wiadomo, że to moje?

-To magiczne stworzenia, możesz być pewien, że coś wymyślą.

Zaciska zęby tak mocno, że zdaje mi się, że słyszę jak szeleści jego szkliwo.

-Nie gadaj głupot. Nie mam zamiaru jej więcej zobaczyć, to wszystko jej wina.

Unoszę brwi. Chwytam go za ramię i patrzę w jego rozbiegany wzrok.

-To jej wina, ze zaszła w ciąże, Albusie?!

-To jej wina, że mnie uwiodła. Używała swoich czarów tak często jak mogła. Cud, że nie kazała mi dołączyć do orszaku szaleńców.

Uśmiecham się w sposób w jaki nie wiedziałem, że potrafię. Mój głos jest pełen pogardy.

-Może dobrze by ci zrobiło. Zgubiłeś już resztki przyzwoitości.

-Myślisz, że jesteś taki mądry. Ciekawe, co byś zrobił na moim miejscu.

-Na pewno nie to.

Ciągnie mnie za włosy i przygląda się. Odtrącam jego dłoń i przytrzymuję jego ręce.

-Musisz z nią porozmawiać.

-Nie mieszaj się.

-Co mam zrobić, żebyś zachował się wobec niej jak człowiek? Mam sam do niej iść? Mam sprzątać po tobie bałagan?!

Prycha.

-Wiem, że do niej nie pójdziesz. To zbyt niebezpieczne.

Zamykam oczy, bo ma rację. Zawsze jest krok przede mną. Wygrywa.

Wyswobadza się z mojego uścisku i patrzy się na swoje dłonie.

-Porozmawiam z nią, jeśli..

-Jeśli co, Albusie?

-Będziesz mój chociaż przez chwile. Nie odrzucisz mnie.

Przecieram oczy dłońmi i myślę. Myślę o tym, co mógłbym zrobić dla tej wili. Co mógłbym jej zapewnić. Czego oszczędzić. Że byłbym w stanie zebrać się na takie poświęcenie. Czym są moje uczucia przy tym, co ona będzie musiała przejść?

Otwieram jedno oko i patrzę na Ala.

Te dwa słowa kosztują mnie miliony.

Wieki.
Całą miłość świata.

Cały mój honor.

-Porozmawiaj z nią.

Świeci zębami i siada w rozkroku tak, że jestem miedzy nim. Prostuję swoje nogi i nasze ciała splatają się.

Chwyta moja głowę i całuje mnie tym razem wolno, jakby smakował każdy składnik mojej śliny.

Przejeżdzam palcem po malince, którą mu zrobiłem. I wstydzę się tej chwili słabości. Tego gniewu, który w końcu musiałem wyładować. Tego, że zabrakło mi siły, by stawić opór.

/Wtedy nie miałem celu. Dzisiaj go mam./

Nie może  zostawić tej wili. Nie zostawia się spraw rozdłubanych tak jak ta. Zrobił swój bałagan i uciekł.

/Rasowy Ślizgon/

Zdejmuje moją koszulkę i rozpina pasek.

Rozbiera się za wolno.
Ale potem się spieszy.
Jest nagi.
Przyciska mnie do łóżka i przytrzymuje moje ręce nad głową. Czuję ból w lewym przedramieniu i przygryzam wargę. Puszczam ją, by nie dogryść się do krwi. Boje się, że za bardzo by mu się to spodobało.

Schodzi pocałunkami po moim ciele i zatrzymuje się przed kroczem.

Przejeżdża językiem po dolnej partii mojego brzucha.

Śmieje się, gdy wzdrygam się tak, że podnoszę swoje ciało w łuk.

Przyciąga mnie do siebie i zaplata moje ręce wokół jego szyi.

Przejeżdża opuszkami palców  po moich plecach.
W górę
w dół.

Po chwili czuję jak coś ostrego znaczy drogę po mojej skórze.

/Pazury./

Albus pokazał pazury. Wczepia je tak, że będę miał rano ślady. Pot skrapla się na moim torsie.

Uśmiecha się. Wciąż się do cholery uśmiecha.

Obraca mnie tak, że leżę na nim. Mam już na sobie tylko bieliznę. Wciąga mnie pod kołdrę.

Muszę przytrzymać się wezgłowia łóżka, by na niego nie upaść. Odejmuje moje palce z ramy. Jeden po drugim. Przygniatam go swoim ciężarem.

Jego paznokcie
/pazury/
z każdym pocałunkiem żłobią w moich plecach rany.

Jęczę w jego ustach.

Z czoła Albusa spływa strużka potu.

Nasze nogi się o siebie obijają.

I to wszystko trwa w nieskończoność.
Oddycham przy jego twarzy. Karcę się w myślach, że
sprawia mi to przyjemność.

Nie
nie
nie.

-Nie bój się, Scorpiusie. Nie muszę tego robić.

Jego palce zaciskają się na gumce moich majtek. Przejeżdża dłońmi po moich pośladkach i je ściska. Zdejmuje moją bieliznę.

Gładzi dwoma rękoma  moje biodra i tyłek. Zaciskam oczy.

Śmieje się ze mnie i odtrąca mnie na pościel.

Zapala papierosa i strzepuje dym na podłogę.

Obchodzi go to tyle, co nic.

Podaje mi papierosa i zaciągam się.

Wypuszczam dym w jego twarz, gdy obraca głowę do mnie.

Bierze kolejny mach i całuje mnie.

Dzielimy się dymem.

Dzielimy się zniszczeniem

Oblizuje moje usta.

Nie wytrzymuję.

Czuję się, jakbym miał zwymiotować.
Teraz.
W tym momencie.

Idę do łazienki, która pojawia się znikąd w Pokoju Życzeń.

Nic mnie nie obchodzi, że jestem nagi. Moje bose stopy na chłodnej posadzce. Moja twarz w zakurzonym lustrze. Nie poznaje samego siebie.  Na mojej twarzy są dziwne rumieńce, moje źrenice są rozszerzone, jakbym się naćpał.

/Co ty narobiłeś, Scorpiusie? /

Przemywam twarz i rozlewam wodę wokół siebie. Kapie z mojej brody na podłogę.

Spoglądam w lustrze na swoje rany. Dotykam jednej palcem i krzywię się z bólu.

Przywołuje maść z dormitorium i nagle trzymam w dłoni okrągły pojemniczek pełen jasnoróżowej substancji.

Słyszę ciche kroki za mną. Uchylane drzwi.

Albus.

Jest nagi tak jak ja.
Szczupłe szczupłe ciało.
Jego skóra. Jest nawet bledsza ode mnie. Nie chcę się odwracać. Nie chcę go oglądać na żywo.

/Nie mogę siegnąć do pleców/.

Bierze pojemniczek z moich rąk.

Nakłada krem na palce i przejeżdża po ranie z delikatnością lekarza.

-Przynajmniej mam szansę naprawić to, co narobiłem.

Nie odzywam się, tylko kiwam głową.

Patrzę na nasze twarze obok siebie. Nie wiem, kogo widzę. Nie wiem, czy je rozpoznaje.

-Przepraszam.

-Słucham?

-Przepraszam, mam nadzieję, że szybko się zagoją. Znasz się na tym, Scorpiusie.

Znów kiwam głową.

Przytula mnie od tyłu i całuje moje ramię.

-Wiem, co o mnie myślisz. Ale wcale nie jestem taki zły.

Opuszcza mnie i wraca pod pościel.

Nakrywa się pod samą brodę.

Nie wiem, co mam zrobić.

Wracam i kładę się na boku obok niego.

-Jak długo..?

-Odkąd cię poznałem...ale tak na serio...od 4ego roku? Chyba.
-Dużo łatwiej byłoby mi o tym powiedzieć.

-Mylisz się..

Odwraca się do mnie i przygląda się rysom mojej twarzy.

Dotyka jej palcami, jakby nie widział i chciał obrysować każdą jej cześć.

-Zawsze zastanawiałem się, jakie są w dotyku. Twoje usta.

-I co...stwierdzasz?

-Miękkie. Ale nie tak jak myślałem. W sam raz.

Ziewa.

-Jutro pójdę do wili.I mówię prawdę, gdy twierdzę, że jej nie kocham.

-Może nie zawsze mamy ten luksus.

-Scorpiusie, ona też mnie nie kocha. Nie daj się nabrać. Wiedziała, że jestem Potterem. Dlatego to zrobiła.

-Skąd możesz to wiedzieć?
-Rozumiem więcej niż ci się zdaje.

Zakłada moje włosy za ucho.

Kładę się na nim i chcę już przestać się zastanawiać. Chcę mieć to z głowy. Chcę się go pozbyć z mojego umysłu i móc mu powiedzieć, że między nami kwita. Spytać się:
czego jeszcze ode mnie oczekujesz?
i nie dostać odpowiedzi w zamian.

Przykrywam nas kołdrą i zatapiam się w smaku dymu.

Wyczarowuje dla nas butelkę alkoholu. Biorę kilka długich łyków i podaję ją Alowi.

Mam cichą nadzieję, że rano nie będę nic pamiętał.

Tak byłoby o wiele łatwiej wąchać słodki zapach róży.

Ale mam przeczucie, że zapamiętam każdą sekundę, by katować się tym do końca świata.



Rano budzę się zaplątany w kołdry obok nagiego ciała. Moje ramię jest przerzucone przez tors innego Ślizgona. Jest oazą spokoju, gdy śpi. Prostuję się i opieram o wezgłowie łóżka. Czuję na skórze pocałunek zimnego drewna. Pocieram twarz ręką. Wciąż jest lepka od potu. Wyczarowuje szklankę wody i wypijam ją duszkiem. Boli mnie głowa, a skóra na moich plecach pali przy każdym ruchu. Spoglądam na swoją lewą rękę. Mogłoby być gorzej. Dam radę.

Spoglądam na zegarek i wtedy to do mnie dociera.

Jesteśmy spóźnieni.

Zaciskam ręce na jego wychudzonym ramieniu, a on powoli trzepocze powiekami. Próbuje odzyskać kontakt z rzeczywistością. Ziemia do Albusa. Wyrwałem go z krainy snu.

-Cco?

-Lekcje. Zaczęły się.

Widzę chwilowy szok na jego twarzy, ale potem krzywo się uśmiecha. Skóra marszczy się na jego policzkach.

-Zawsze musi być ten pierwszy raz,co?

Brakuję mi entuzjazmu.
Wychodzę z łóżka bez ubrań.  Już widział wszystko, co mógł zobaczyć. Wiem, że przygląda się każdej części mojego ciała, każdemu mojemu ruchowi. Wciągam na siebie ubrania, które leżały na podłodze. Są wygniecione i nieprzepisowe, ale nie mam wyboru. Bawełniana koszulka i dresy.
Teraz tak się nosi dziedzic Malfoyów.

Wiem, że schodzę na dno. Tonę po zderzeniu z górą lodową.

Albus nie wyglada lepiej, ale jego ubrania są ciemne.
Jesteśmy swoimi przeciwieństwami; ja cały jasny, on pozbawiony kolorów.

-No chodź-łapię mnie za rękę i ciągnie w stronę drzwi.

Biorę głęboki wdech.

Droga trwa nieskończoność. Jeśli mnie ktoś zapyta jak to długo, odpowiem.
Wiem coś o tym.

Gdy docieramy do sali wszyscy mierzą nas oceniającym wzrokiem.

-Spóźnienie. I nieprzepisowy ubiór. Przykro mi, ale Slytherin traci 20 punktów.-mówi nauczyciel OPCM.

-Tak jest. Przepraszam-odzywam się, ale Al milczy.

Siada na swoim miejscu i ze spokojem rozpakowuje swoje książki. Nic go nie rusza. Jest niemal wyluzowany. Uodpornił się na życie. Znieczulił.

/Chciałbym wiedzieć jak to robi/

Zdaję się reagować tylko na mnie.

Po lekcjach Al znika, a ja odrabiam lekcje w bibliotece.

Kiedy jem obiad w Wielkiej Sali nakładam Albusowi porcję zanim się zorientuję, co robię.

Rose obserwuje każdy mój ruch i zdaję mi się, że jest zadowolona, że próbuje o niego dbać.

/Nic nie wie. Nie ma o niczym pojęcia/

Unikam jej ciepłego wzroku.

Albus zaczyna jeść, jakby nie poświęcając temu żadnej myśli.

Kiedy kończy patrzę na niego ze zdziwieniem.

-No co?

-Zjadłeś obiad. Wszystko.-odpowiada za mnie Rose.

Ku mojemu zdziwieniu Albus wyglada jakby naprawdę nie był świadomy, że mu się to udało.

Rose wraca do swojego jedzenia. Czuję dotyk szczupłej ręki na swojej. Albus okręca moją dłoń i wsadza do niej swoją.

Zaciskam palce wokół jej kości.

Zostajemy w jadalni do momentu, kiedy wszyscy ją opuszczają.

Albus spogląda w moje oczy. Nie mam pojęcia, co tam widzi.

-Byłem u niej.

Wzdycham.

-Bogu dzięki, że zmądrzałeś.

-Powiedziałem jej, że jeśli naprawdę nie chce, by było jednym z nich...że zrobię co w mojej mocy, by załatwić im przetrwanie.

Moje zadowolenie wyprzedza jego słowa.

Oczywiście musi wszystko zepsuć.

-Suka. Męczyła ją dzicz. Tylko czekała na moment, kiedy kupi sobie ludzkie życie. Nawet nie. Dostanie je w prezencie.

Dreszcz przechodzi w górę moich pleców i chwytam go za szczękę.

Widzę jak się krzywi, więc wiem, że robię to zbyt mocno.

-A ona co odpowiedziała?

-Nie spodobał jej się dobór słów.

Odchyla kołnierzyk i pokazuje mi ranę po paznokciach na szyi. Wygląda jak ugryzienie wampira. Dwie równolegle kreski.

-Widać nie tylko mnie potrafisz wkurzyć. Gratulacje.

-Spokojnie, stary. Powiedziałem, że dostanie czego chce, ale ja jej nie kocham.

-I że niby to jakoś polepsza sytuacje?

-Stwierdziła, że jestem głupiutki i nic nie wiem. Pocałowała mnie w policzek. Niech sobie żyje

w przekonaniu, że ma rację.

Puszczam go i chowam głowę w rękach. Nie mogę przestać myśleć myśleć myśleć..

I czuć się z tym wszystkim niewiarygodnie samotny.

-W każdym razie zrobiłem jak chciałeś. „Porozmawiałem z nią". Już masz poczucie, że zabawiłeś świat?

Opiera się na mnie.

-Odwal się.

-Człowiek się stara i co dostaje w zamian-nachyla się do mojego ucha-Swoją drogą...Zeszłej nocy...Byłeś boski.

Wstaje i odchodzi.

Tak po prostu.

Nie mogę być tym, który jest zostawiany.

Nie ja.

-Może chociaż byś na mnie zaczekał, Adonisie?!-pytam, a moja intonacja rośnie wraz z końcem pytania.

Odwraca się do mnie i rozkłada ręce.

-Czekam z utęsknieniem.

Idę w jego stronę i gdy widzi mój złowrogi uśmiech, traci entuzjazm.

Jest tylko rozchwianym emocjonalnie nastolatkiem.

Do tego o tym nie wie.

Obejmuje go ramieniem i pcham w stronę  drzwi.

-Chodź, skarbie. Masz sprawę do załatwienia ze swoim ojcem.

Stawia opór i nie chce iść.

Czemu muszę go niańczyć?

-Scorpiusie, błagam nie dzisiaj.

Chwytam go za przód koszulki j zmuszam by na mnie spojrzał.

-Jednego nie wziąłeś pod uwagę. Ja też jestem niecierpliwy.

Wyrywa mi się i podnosi głos. Popycha mnie. Wzdrygam się z zaskoczenia.

-Myślisz, że to proste?! Moje kontakty z ojcem już są napięte. Jak mam mu powiedzieć, że jestem wilkołakiem? Jak mam mu powiedzieć, że podobają mi się też mężczyźni? Jak mam mu wyznać, że ta wila jest w ciąży i że się z nią pieprzyłem, by o tobie nie myśleć?! Że opuściłem się w nauce? Że mam zaburzenia odżywiania? I że nawet jeśli coś zjem, może to wylądować w kiblu? Cholera jasna, Scorpiusie, zastanów się przez chwilę.

Chwytam go za ramiona. Sadzam go na ławce i kucam przy nim. Oddycha zbyt szybko i zastanawiam się jak takie drobne ciało może wytrzymać tak szybkie uderzenia serca.

-Prosiłem cie o jedną rzecz.

-Ale to wszystko się sypnie. Gdy zaczną mnie o nią pytać...Pytać po co tam chodziłem. Pytać, co mi przyszło do głowy. Czy przez nią tak źle wyglądam. Co robię z jedzeniem.

Drży, chociaż próbuje to ukryć. Ściągam z siebie bluzę i wkładam ją na niego.

-Dziękuję-szepcze i jestem mu za to wdzięczny.

Czuję, że moje oczy są zaszklone i nie mogę zapanować nad rękoma.

-Myślisz, że ja nie mam tajemnic przed rodzicami? Tylko moja matka wie coś o moim przedramieniu, ale tak naprawdę myśli, że od dawna nic mi nie jest. Nie wie, że nie mogę przez to grać w Quiditcha. Nie wie, że nie mogę dźwigać ciężarów. Nie wie, że nie mogę się opierać nad Rose, gdy ją całuje... Albo nad tobą.

Albus przełyka ślinę i przechyla się tak, że dotyka plecami stołu..

Ten należy do Gryfonów..

W jakiejś równoległej rzeczywistości mógłby co dzień przy nim zasiadać. Ale los lubi płatać figle.

Jest bardziej kreatywny niż ktokolwiek chodzący po ziemi.

-Ciebie nikt o to nie prosi. Możesz schować swoje sekrety dla siebie.

-Rose. Rose mnie o to prosiła. Tak jak o to,by powiedzieć im, że się spotykamy. Wyciągnęła ze mnie, że mam ożenić się z Blanche Celèste Mayer.

-Jakie to wszystko jest popieprzone.

-Tu przynajmniej się z tobą zgadzam.

Prostuje się i patrzy prosto na mnie.

-Nie nosisz mojego prezentu.

Myślę o pięknej srebrnej broszce w kształcie skorpiona na dnie mojego kufra.

-Bałem się, że będzie mi przypominać o tym, co wydarzyło się miedzy nami. O tych..niezręcznych walkach.

-No wiesz... one się skończyły.

Wstaję i góruję nad nim. Wydaje mi się bardzo zgubiony i bardzo bardzo smutny.

I nie wiem, jak mu pomoc.

Ale wiem, że mimo wszystko tego pragnę.

Że nie zrobiłem tego wszystkiego tylko dla wili.

Wyciągam do niego rękę i pomagam mu wstać. Robi krok do tyłu, ale ja sięgam po jego rękę.

Niech to wszystko szlak trafi.

-Musisz mi pomoc napisać to wypracowanie-mówię, kiedy drzwi Wielkiej Sali zamykają się za naszymi ciałami.

Rose

Obserwuje go stojącego po drugiej stronie korytarza. Ywette, która siedzi na parapecie i macha nogami, próbuję mi coś powiedzieć o swoich dylematach miłosnych. Ale ja jestem egoistką i potrafię tylko myśleć o swoich. Ale jeszcze coś chodzi mi po głowie.

Po ataku na Ala, boję się co się dalej wydarzy. Czasem mam wrażenie, że tylko ja się tym wszystkim tak przyjmuje. Że tylko ja mam taki chaos w głowie. Może sama go sobie tworzę? Albo tylko ja dostrzegam prawdziwe zagrożenie w ostatnich wydarzeniach.

Zastanawiam się, czy znów nie muszę uczyć się bronić przed Lansem.

Ostatnio nie udało mi się postawić żadnego oporu.

Gdyby Albus nie zjawił się w odpowiednim momencie, skończyłoby się na czymś więcej niż na ręce Mastersona w moich majtkach.

Przełykam ślinę. Chowam spocone dłonie w kieszenie szkolnej peleryny.

Aidan Yaxley stoi w skórzanej kurtce i uśmiecha się do mnie półgębkiem.

Jego niemal srebrne włosy są zaczesane do tyłu; każdy włos jest w idealnym porządku.

Blanche Celèste Mayer mówi coś do jego ucha. Drobna, szczupła brunetka o śniadej cerze. Daruje mu uśmiech, otrzymuje w zamian śmiech. Obija się o niego ramieniem i znika w tłumie. Jest jak widmo. Pojawia się i odchodzi. Obserwuję podobne sceny od czasu, kiedy zerwałam z Yaxleyem.

(Chociaż nie zrobiłam tego z zamysłem.)

Ale chyba nic nie zmieniłoby, gdybym wytłumaczyła mu, że tak wyszło.

Nie chciałabym usłyszeć czegoś takiego od Scorpiusa.

Patrzę jak Bianca odchodzi z gracją od Yaxleya i wciąż widzę w niej konkurencje. Cały czas dostrzegam w niej zagrożenie. Nie mogę zapomnieć, że to ona stoi na przeszkodzie do mojego związku ze Scorpiusem.

Ale czy naprawę go pragnę?

Słowa Aidana nie chcą dać mi spokoju. Są moimi strażnikami, gdy śpię i gdy próbuję żyć swoim życiem.

Życiem, które sobie zgotowałam.

Kiedy Aidan patrzy na mnie szarymi oczami, ponownie zadaje sobie to pytanie.

Odbija się echem w mojej głowie

(Cicho sza. Cisza na morzu. Cisza w kościele. A kto się odezwie...)

Podchodzi od mnie pewnym krokiem i nie wierzę, że to się dzieje. Że znów będzie chciał mnie przekonać, bym zmieniła zdanie. Zaraz po tym jak  rozmawiał z nią.

-Rose.

-Wiesz, nadal mam tak na imię-spoglądam na Ywette i widzę, że jej spojrzenie pyta, czy mnie zostawić.

Kiwa, głową i niepewna swojego ruchu,  oddala się od nas.

Dla mnie jesteśmy tylko ja i on.

I jego uporczywe spojrzenie, które zdaje się przenikać moje gryfońskie szaty, wygląd grzecznej dziewczynki i twarz niewinnego dziecka.

-Myślę, że powinienem przeprosić cię, że pokłóciłem się z Malfoyem. Pewnie...to było dla ciebie niezręczne...

Wytrzeszczam oczy.

Kiwam głową, ale widzę że zmierza do czegoś innego.

Ma obraną drogę i czas jej pokonania. Żaden jego ruch nie jest przypadkowy.

(Uważaj na niego, Rose, uważaj)

Pamiętam, by nie zacząć krzyczeć, gdy stawia dwa kroki w moja stronę i szepcze do mojego ucha.

-Muszę ci coś wyznać.

Nie mogę się pozbyć strachu przed tym co mu przyszło do głowy.

Absurd.

Przesuwa twarz o milimetry.

Nasze usta są stanowczo zbyt blisko.

Biorę głęboki wdech, zanim się zorientuję, że w ogóle tego potrzebuję.

-Będę bezpośredni. Przeczytałem myśli Albusa. Rose..po tym ataku twój kuzyn jest wilkołakiem.

Odpycham go od siebie.

Widzi łzy zabierające się w moich oczach.

I wstydzę się wstydzę się wstydzę się za siebie.

/Całe oceany/

Życie wymyka mi się z rąk jak nieułożony pies wyrywa się ze smyczy.

Aidan Yaxley ciągnie mnie na błonia i stajemy przy murze zamku.

Za zakrętem. Nikt nas tu nie widzi.

/Nie jestem pewna, czy to dobrze/

Opiera ręce wokół mnie.

-Posłuchaj mnie. Wiem, że jesteś w szoku, ale musisz...Scorpius o tym wiedział.

Popycham go. I znów. I jeszcze raz.

To nie jemu to się należy. Nie zasłużył na żadne z tych uderzeń.

Ani jedno.

Chwyta mnie za ramiona i nie puszcza.

-Jak mógł mi o tym nie powiedzieć.

Próbuję się wyrwać. Chcę się rzucić na Malfoya. Chcę mu wydrapać oczy za to, że nie dał mi możliwości zastanowienia się nad pomocą dla mojego kuzyna.
Zrobienia czegokolwiek.

-U Amosa ci to nie przeszkadzało. Dacie radę...

Patrzę na niego twarzą zapłakanego dziecka. Nawet nie mruga. Czy on w ogóle cokolwiek rozumie?

-Albus to moja rodzina! To mnie bezpośrednio dotyczy! Wszyscy będziemy musieli sobie radzić z tym razem z nim!

Zaczynam bić go w tors.

-Puść mnie. Muszę porozmawiać z nim, a nie z tobą.

Chwyta moje nadgarstki i mówi do mnie jak do dziecka.

Nie jestem nim. Nie jestem.

Dawno wyszłam z piaskownicy.

Czuję, że moje nogi drżą i tracę siły.

Wtulam twarz w jego koszulkę i czuję słaby korzenny zapach. Moje łzy zostają na bawełnie.

Nie wiem, czemu sprawia mi to ulgę.

Pomocy.

/Jestem desperatką/

Chwyta moją głowę i całuje mnie w czubek głowy.

Kiedy unosi moją brodę i patrzy mi w oczy, mam wrażenie, że jest coś jeszcze. Coś jeszcze, co przede mną ukrywa. Wydaję mi się, że się waha. Jest pełen niepewności.

Ale to ze mnie się ona wylewa. Za bardzo się boję, by spytać.

-Jak mam po czymś takim jeszcze napisać to cholerne wypracowanie, Yaxley? Jak ludzie przechodzą z czymś takim do porządku dziennego?

-Proszą o pomoc innych. Ty? Ty masz ten luksus. Chodź.

Leżę na łóżku i  liczę pęknięcia na suficie. Słyszę ciche skrobanie pióra w notesie Aidana. Jest stanowczy i wie co robi. Jestem zdziwiona, kiedy zamyka zeszyt i mi go wręcza.

Otwieram go i śledzę tekst, który napisał pochyłymi, zamaszystymi literami. Jest bystry. Nie wiem, czy zrobiłabym to lepiej.

-Ładnie piszesz.

Próbuje się uśmiechnąć, ale nie wiem, jakbym nazwała to, co mu wyszło.

(Nie ma pojęcia, jaki jest nieporadny)

-Dzięki. Chyba. Lepiej to przepisz.

Siadam i bawię się rękawem swojej bluzki. Jestem żałosna. Po prostu spytaj, Rose

-A wiec..teraz jesteś z Blanche?

Chwyta moją dłoń i przejeżdża palcem po wewnętrznej stronie.

-Bianca to słodka dziewczyna-wzrusza ramionami-ale czy ja wiem.

Unoszę brwi.

-Co w niej może ci nie pasować?

-Na przykład to, że nie jest tobą.

Nie mogę pozbyć się głupiego uśmiechu i wstydzę się, że sprawia, że tak się czuję.

-Daruj już sobie.

-Ja bym cię nie okłamał cię w takiej sprawie, Rose.

Przechylam głowę i zastanawiam nad jego słowami.

Może ma rację.

A może mną manipuluje.

-Przy Scorpiusie..wydaję mi się, że jestem zdolniejsza, silniejsza, bardziej pewna tego, że to wszystko ma jakiś sens. Że ja mam jakiś sens. Po prostu jestem „bardziej".

Nie wiem, czemu mu to wszystko mówię.

Unosi brwi i obserwuje mnie znad ramienia.

-Tylko on sprawia, że tak się czujesz?-nie wiem nie wiem nie wiem-Jest jedna rzecz, której wszyscy nie rozumiemy. Nie odnajduje się swojej wartości w drugiej osobie. Odnajduje się ją w sobie i wymaga się, by druga osoba ją widziała.

-Myślisz, że mógłbyś..wciąż uczyć mnie jak się bronić przed Lansem?

Widzę, że nie spodziewał się tego, ale zdaje się, że wyprostował się z dumy.

/Chłopcy/

Jego oczy

błyszczą błyszczą błyszczą.

I nie wiem, czy dobrze robię.

Czy nie wpadam z deszczu pod rynnę.

/I tak będę mokra. Nie uniknę tego/

Obserwuję jego niemal symetryczne usta, gdy wyraża swoją zgodę.

Kości zostały rzucone.

A ja wchodzę do tej samej rzeki.

-Jak sobie życzysz, skarbie.

Pokračovat ve čtení

Mohlo by se ti líbit

36K 2.1K 30
Emily i Dick na pierwszy rzut oka wyglądają na normalnych nastolatków, ale gdy słońce zachodzi, a na niebie pojawia się księżyc i przestępcy wychodzą...
32.3K 887 37
Luna siostra Steve'a jest przyjaciółką grupki, którzy szukają swojego przyjaciela. Podczas poszukiwań spotykają dziwną dziewczynę. Co się stanie pot...
10.1K 632 23
Percy nigdy nie prosił się o miłość, wręcz jej nie chciał, bo tak skupiony był na pracy. Żałoba po śmierci brata dawała mu się we znaki, a on po pros...
545 48 7
Aurora nie potrafiła opisać tamtego dnia. Nie wiedziała, jak znalazła się w domu. Za każdym razem, kiedy sięgała pamięcią do tamtego wydarzenia, czuł...