Maska Anioła

By agitag

80.8K 6.6K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
3. Samotność to zołza
Maska Agi&Alphy: A&A Team
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
14. Zabierz mnie do Nieba
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
21. Halloween w Marsheland
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
30. Cena za szczęście innych
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

4. Na kawie w Piekle

4.1K 293 216
By agitag

Po drodze do domu zahaczyłem o kilka sklepów, gdzie kupiłem dwie butelki ulubionego wina i skrzynkę piwa. Nigdy się nie upijałem, ale dziś czuję, że muszę jakkolwiek sobie ulżyć. Nie chcę znów straszyć ludzi na rozdrożach, nie chcę też zabijać niewinnych osób, by zabrać ich dusze do Piekieł. Chcę zrobić coś, co robią ludzie, aby nie myśleć o otaczającym ich świecie. Upiję się do nieprzytomności. I tym razem nawet córka mnie nie powstrzyma, nawet jej śliczny uśmiech mnie nie przekona. Bo jej także już nie ma... Nie mam nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić o pomoc. Jestem jak samotnik na bezludnej wyspie. Tylko ja i problemy w moim własnym, pesymistycznym świecie.

Odstawiam samochód pod dom i wysiadam z niego, popijając pierwsze piwo. Jego posmak pozostawia gorzki ślad na moim podniebieniu i od razu mam ochotę to zwrócić, ale jeśli to ma mi pomóc, zrobię wszystko, byleby zapomnieć choć na chwilę o bólu. Jak mogę być tak słaby, będąc jednocześnie tak potężną istotą?

Jeszcze raz zerkam do pokoju Candidy, spoglądając na jej pusty, pozbawiony jej rzeczy pokój. Tak cicho, tak nijako... Tak bez emocji. Candida wnosiła do tego pomieszczenia tyle zapasów energii, radości i życia, że żadne miejsce w tym domu nie było tak radosne, jak jej pokój. Puszczana tu była najróżniejsza muzyka, na ścianach zawsze wisiała masa zdjęć z naszych podróży, jej znajomych, nawet ostatnio wieszała tam zdjęcie mnie, siebie i Aurory. To urocza dziewczyna, która wie, jak dzielić radość z innymi. Szkoda, że nie zaczerpnąłem od niej tych lekcji. Radość gaśnie w człowieku tak szybko, kiedy pojawia się płomyk zła i smutku. A ten płomyk gości we mnie już od tygodni...

Wzdycham i zamykam szybko pokój, aby więcej nie wspominać i udaję się do mojej sypialni, którą dzieliłem z Aurorą. To była najlepsza decyzja, żeby ją zaciągnąć do mnie. Nie nudziłem się żadnej nocy. Mogłem podziwiać ją, gdy śpi, chrapie, czy mówi przez sen. Mogłem rysować jej portrety przy delikatnym świetle, a nawet pisać o niej piosenki. Była moją największą muzą zaraz po Candidzie. To sprawiało, że czułem, iż nareszcie żyję. Czułem radość, szczęście, spełnienie swoich pasji i hobby.

– Widzisz Lucyferze, życie nie jest takie kolorowe, jak się wszystkim wydawało. Życie to pasmo nieszczęść i upadków, a także wielkich lotów ponad chmury i radości. Raz potrafi być czarno-białe, a drugi raz przybiera odcienie wszystkich kolorów tęczy. – Cichy głos zwraca moją uwagę, więc obracam się w stronę okna, gdzie na fotelu siedzi Gabriel. Jego widok powoduje, że odsuwam się o kilka kroków do tyłu. Co on... co on tu robił? Patrzę na niego zszokowany, kiedy wstaje z wielkiego fotela i uśmiecha się delikatnie. – Nie martw się. Przyszedłem tylko do mojej przyjaciółki. Powinniśmy odprawić pogrzeb, Lucyferze...

– Nie. Powiedziałem wyraźnie, że żadnego pogrzebu nie będzie.

– Chcesz, żeby na twym łóżku rozpadły się zwłoki tak ślicznej dziewczyny? Nigdy więcej nie mógłbym spać w tym łożu – stwierdza dziadek i wzrusza ramionami, siadając obok Aurory. Uśmiecha się w jej stronę i spokojnymi ruchami głaszcze jej dłonie. Pragnę wygonić go stąd, ale pamiętam, o co prosiła mnie Aurora w liście. Bym wychodził czasami z Gabrielem na spacery. Nie muszę z nim rozmawiać, ale mam wychodzić. Może, to ten czas, kiedy chcę wyjść z nim na spacer.

– Możemy się przejść na spacer? – pytam niepewnie. To dziwna propozycja i zwykle nie proponowałem niczego tamtej upartej, złośliwej stronie domu. Carda jest wnerwiającym aniołem, Michael to... inna bajka, i mamy do siebie wzajemną urazę, Amara to typowa laleczka pragnąca mnie zdobyć, a Gabriel był dla mnie zwykle gburem. Wolałem spędzać czas wraz z moją elitą, z którą bardziej się dogadywaliśmy.

– Naprawdę tego chcesz, czy czujesz się zobowiązany? – pyta Gabriel, marszcząc czoło. Poprawia swój siwy kosmyk włosów i pociera siwą bródkę. Przełykam ślinę i przyznaję:

– Naprawdę tego chcę.

– A więc chodźmy...

– Chwileczkę. Mam jeden warunek – uprzedzam, nim wychodzimy z pokoju. Mężczyzna zerka na mnie i posyła mi pytające spojrzenie. – Nie będziesz pokazywał mi środkowych palców!

Gabriel zaczyna się śmiać i potakuje głową.

– No dobrze. Tego akurat nauczyła mnie Aurora. To dziwny gest, ale bardzo mnie uspokaja, kiedy ktoś stara się mnie zdenerwować – tłumaczy z szerokim uśmiechem i opuszcza moją sypialnię. Nabieram powietrza do płuc i kroczę za nim. Milczymy przez całą drogę, a mnie nadal zastanawiają jego słowa na wejściu. Cóż z niego za filozof egzystencjalny. Nigdy nie przypuszczałbym, że jego mądrości potrafią być sensowne, nabierając nowych znaczeń. Ten dziadek potrafi zainspirować innych do spoglądania na świat realistycznie. Bez noszenia różowych okularów i bez trzymania przed oczyma czarnego scenariusza. Po prostu realnie.

Chodzimy przez cały ogród, nie odzywając się ani słowem. Gabriel wydaje się być pogrążony we własnych myślach, a ja we własnych. Przekraczamy nawet progi jego lasku, gdzie napotykamy kilka lisków. Przechodzimy obok stawu, wielkiego dęba, a potem znów wracamy na dróżkę, prowadzącą przez gigantycznie ogrody. Spoglądam w te miejsca, oddychając głośno, a cudowne uczucie ulgi zakorzenia się w moim ciele, jak i umyśle. Ten spacer robi się bardziej odprężający, a ja nie czuję się dziwnie, kiedy między nami jest ten słup ciszy. To najbardziej relaksujące wyjście, jakie kiedykolwiek przeżyłem.

– Jesteś naprawdę dobry, Lucyferze. I tak bardzo je kochasz. To widać na pierwszy rzut oka – wyznaje Gabriel, kiedy zatrzymujemy się przed niewielką ławeczką naprzeciwko małego pola uprawnego, gdzie wraz z Aurorą posadzili warzywa i owoce. Staram się zignorować jego słowa, ale nie potrafię. Czuję, że może mieć rację, ale nie przyznam tego. A dopóki nie przyznam deklaracji miłości sam w sobie, takie deklaracje nie są ważne.

– Gabriel...

– Nie musisz nic mówić. Ciesz się tą chwilą, rozkoszuj się nią, delektuj każdym jej kawałkiem, łap każdy moment, bo potem... potem może uciec. Dziękuję ci, że wybrałeś się ze mną na ten spacer. To było oczyszczające. Jak i dla mnie, tak i dla ciebie. A teraz śpij spokojnie – mówi cicho i wchodzi przez taras do wielkiego salonu, w którym już siedzi Carda i Amara, plotkując o czymś. Nawet nie chcę tamtędy przechodzić, dlatego idę przez główne wejście i zamykam się w sypialni. Nie mogę patrzeć już na biedne ciało Aurory. Nie dlatego, że jest brzydka, bo nie jest, ale to sprawia mi ból, a po tym spacerze myślałem, że będę czuł się wyzwolony od cierpienia. Jednak ta chwila już mi uciekła, straciłem ją. Wzdycham i kładę się na podłogę, nie ruszając ani kropli alkoholu. Widocznie spacer pomógł mi odczuć chwilową ulgę, a teraz jedyne, czego naprawdę pragnę to sen. Najlepiej: wieczny sen.

Podnoszę głowę z twardych paneli, odrywając się całym ciałem. Nastał ranek, a ja przespałem całą noc. Jako Diabeł! Och, to niespotykane i mało prawdopodobne, ale Candida ostatnio także zwróciła na to uwagę. Wstaję z podłogi, przeciągając się i spoglądając jeszcze raz na Aurorę. Nadal taka sama. Nadal taka bezwiedna i śniąca przez wieczność. Dłużej nie wytrzymuję. Naprawdę nie wytrzymuję, ani psychicznie, ani nerwowo. Muszę ją zobaczyć, muszę wiedzieć, że jest z nią wszystko w porządku. Chcę wreszcie wejść do własnego świata, z którego słynę. Pragnę zobaczyć wszystkie swoje cztery kąty, swoją salę, Raula i najważniejszą osobę: Aurorę. Nie obchodzą mnie te zakazy, nakazy i przekazy mego Ojca. Dosłownie: mam to w dupie. Zrobię, co uważam za słuszne, dlatego czym prędzej wskakuję pod prysznic, przebieram się w świeże ubrania i uciekam z pokoju, delikatnie je zamykając. Pewnym siebie krokiem zatrzymuję się na tyłach domu, obserwując z daleka drzwi, prowadzące do przedsionka Piekła. Zamykam oczy i liczę do dziesięciu, obiecując sobie, że tylko sprawdzę, jak się wszyscy mają i odejdę, dając im, i przede wszystkim jej, spokój.

Chwytam za klamkę i schodzę drewnianymi schodami w dół, zapalając przy okazji każdą lampę na ścianie. Przechodzę przez kilka korytarzy, aż natrafiam na dobrze znaną mi windę. Naciskam guzik i zjeżdżam na sam dół, gdzie drzwi otwierają się, a moim oczom ukazuje się Raul z miną zbitego kota. Uśmiecham się szeroko i wyciągam do niego ręce, by móc go uściskać.

– Stary, druhu! – wołam z radością, ale on nadal tkwi ze swoją posępną miną. – No co jest? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?

– Lucyfer... Nie powinieneś tu być. Ojciec wydał wyraźny zakaz...

– Posłuchaj, to mój dom. Tu zawsze byłem, tu mieszkałem, tu cierpiałem. Mam prawo tu przychodzić. Mam też tu pracę i swoją królową do odwiedzenia – mówię z uśmiechem na twarzy i odsuwam go od przejścia do głównej sali, gdzie zwykle zbierały się dusze, aby posłuchać mych monologów, kiedy miałem chęć do ich wygłoszenia. Raul podąża za mną i ściska moje ramię, obracając w swoją stronę.

– Masz rację. Przepraszam, Lucyferze. Witaj w domu...

– Od razu lepiej. Teraz szybko streść jak w Piekle. Poważne zmiany, lekkie zmiany, jakieś problemy? – pytam zainteresowany, a mężczyzna ewidentnie odżywa, kiedy wspominam o tym.

– Oj, Lucyferze... Mamy kilka problemów. Przede wszystkim dusze są niezadowolone z nowej władczyni. Uważają, że jest zbyt słaba na taką rolę. Trochę się czepiają, ale wtedy wkraczam ja. Dodatkowo, niektórzy potępieni wszczęli bunt i próbują uciec ze swoich kręgów, by móc dostać się na powierzchnię, a Otchłań została po brzegi wypełniona duszami z paktów. Nie mamy dla nich odpowiedniego miejsca... – informuje Raul, a ja kiwam głową. Widać, że dawno mnie tu nie było i cały biznes podupada. Wzdycham i zaczynam główkować.

– Myślę, że otworzymy kilka nowych Otchłani, powiększymy Czyściec, a do tego otworzymy dodatkowy krąg, wyłącznie dla dusz z paktów. Przejdą eliminacje. Niektóre zostaną poddane wiecznym torturom, inne mogą nadać się na stanowiska pracy. Znajdź wszystkie akta i przynieś do mojej sali – polecam i popycham wielkie wrota do środka mej mrocznej sali, która jest wyjątkowo czysta i ani śladu tu po moich ostatnich wybrykach na młodym chłopaczku mej córki. Piec delikatnie pali się żarem, a w powietrzu unosi się zapach... wanilii? Och, Auroro. Co ty zrobiłaś z mojego mrocznego Piekła? To nie kwiaciarnia, a miejsce, gdzie dusze mają być udręczone przez swe grzechy. Wzdycham głośno i zwołuję Raula. – Pozbądź się wszelkich zapaszków i przynieś węgiel. Moją salkę też tak wyczyściła?

– Przykro mi stwierdzić, Lucyferze...

– Do diabła... Cóż za kobieta! Koniecznie przynieś dwa razy więcej węgla, kurzu, brudu i moich narzędzi. Otwórz ponownie salę tortur i przygotuj moje plany B16 i C91. Trzeba porozwieszać je tu, aby mieli świadomość, że Pan wrócił do domku.

– Oczywiście. Już się wszystko robi – oznajmia Raul z uśmiechem i szybko wychodzi z wielkiej sali, która teraz świeci pustkami. Obracam się dookoła, a z mojego biura słyszę cichą muzykę. Skąd tu muzyka? Zdziwiony otwieram drzwi i wtedy zamieram... Zamieram i chyba nie chcę się ocknąć.

Przede mną, w czerwonej, długiej sukni stoi Aurora uśmiechnięta i rozradowana. Jej oczy są wielkie i radosne, a włosy wreszcie zadbane i upięte w idealny kok. Otwiera usta i opuszcza ręce, które miała w górze. Wydaje głośny okrzyk i niemal rzuca się na mnie, przygważdżając do ściany. Zaczynam się śmiać, nie mogąc uwierzyć, że ona tu stoi... żywa, radosna, uśmiechnięta i wcale nie umarła. Ona tutaj jest...

– Auroro – wymawiam jej imię cicho, z czcią, by wiedziała, że tęskniłem, że cieszę się jej widokiem.

– Jesteś! Już myślałam, że nigdy cię nie zobaczę! Modliłam się każdego dnia, bym mogła ujrzeć ciebie... albo innych. Kogokolwiek. Jak Candida? Wyjechała? A moje ciało, no i ty? Jak się czujesz? Dlaczego jesteś taki blady i nieogolony? – zadaje wszystkie pytania na raz, przez co znów się uśmiecham. Taka ciekawska. Jak zawsze...

– Hola, hola. Zwolnijmy trochę, Aurorito. Po kolei, co?

– Och... Przepraszam. Po prostu jestem taka ciekawa! No i martwiłam się i... tęskniłam! – woła i jeszcze raz mocno mnie przytula. Nie mogę się powstrzymać i również otulam ją swoimi ramionami, zakopując głowę z jej szyi. Jest tutaj. Mogę mówić do niej po imieniu, a ona reaguje. Mogę zadać jej pytanie, ona odpowie, mogę mówić i mówić, i wiem, że także będzie w stanie mi odpowiedzieć, uśmiechnąć się, dotknąć, sprawić, że znów poczuję, iż żyję. Odsuwam jej drobne ciało od swojego i przez chwilę zastanawiam się, czy powinienem to zrobić. Powinienem. Nie wahając się już więcej, łączę nasze usta w pocałunku, aby móc poczuć jej smak, aby rozkoszować się jej osobą. By poczuć, że ona tu jest naprawdę i to nie są żadne urojenia.

– Lucyferze...

– Cii... Tak bardzo tęskniłem, Auroro. Każdego dnia otulałem cię do snu, trzymałem twoje zimne dłonie w swoich, całowałem twoje chłodne czoło... Mówiłem do ciebie, a ty nie odpowiadałaś. Pozwól nacieszyć mi się tobą.

– Dobrze... Ale musisz odpowiedzieć mi na moje pytania. Chcę wszystko wiedzieć. Wszystko – zaznacza, a ja uśmiecham się złośliwie. Nie mogę zapomnieć o tej jej ciekawości, więc łapię ją za ciepłą rękę i prowadzę w stronę stolika. Siadamy naprzeciwko siebie, wpatrując się w swoje oczy. Ja w jej, ona w moje. I tak siedzimy w milczeniu, po prostu chłonąc swoje obrazy, a to... to sprawia mi niesamowitą, nieopisaną radość, że wreszcie ją tutaj mam. Taką żywą i taką piękną jak zawsze.

– Candida wyjechała wczoraj. Źle wszystko przeżyła, ale mówiłem jej, że nie może tak się zachowywać, bo ty oddałaś za nią dusze, by była szczęśliwa, a nie płakała po kątach. Wzięła się w garść i z radością wyleciała. Trudno było mi ją wypuścić z ramion na tym lotnisku... Czułem, że traciłem wszystko, co miałem. Najpierw ty, potem ona...

Aurora dotyka mojej dłoni i uśmiecha się blado.

– Musiało być dobrze, Lucyferze. Po prostu musiało. Jesteście silną rodziną i ze wszystkim potraficie sobie poradzić. Ja w was wierzyłam. Bardzo mocno i usilnie.

– Ja wiem, Auroro, ale to jest naprawdę ciężkie. Twoje ciało na tym łóżku... ja pilnujący cię dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszyscy mieli już dość mnie i moich humorków. Nawet zaniedbywałem własną córkę. To nas przytłoczyło. W szczególności mnie i Can.

– Lucyfer...

– Nie. Nic nie mów. Wszystko napisałaś w liście. To było piękne. Czytałem ten list kilkakrotnie w nocy na głos, by poczuć się lepiej. Ja musiałem tu przyjść, musiałem cię wreszcie zobaczyć. I tak bardzo się cieszę, ale fakt, że będę musiał wyjść stąd i znowu przeżywać to samo, rani mnie – wyznaję cicho, łapiąc się za głowę. Nawet nie chcę myśleć o tym, co znów będzie się działo, gdy tylko opuszczę tereny piekielne i znajdę się z powrotem w pustym domu, gdzie czuję się jak największy samotnik tego świata. Już nic nie pomoże. Żadne spacery, żaden alkohol, żadne listy. Nic. Będę czuł pustkę. Gorycz, żal, smutek.

– Mieliście się radować, korzystać z życia, być ze sobą na dobre i na złe. Co się więc takiego stało, Lucyferze?

– To, że wszyscy cię pokochali. To, że ożywiłaś moje uczucia, które zalegały gdzieś w gruzach.

– Musisz wziąć się w garść. Musisz to zrobić, rozumiesz? – pyta groźnie, a ja otwieram szerzej oczy. Aurora Vino rozkazuje? MNIE? Pragnę się zaśmiać, ale powstrzymuję tę ochotę i przewracam oczami. Czy ona myśli, że to jest takie proste? Jej to się udaje? – Wiem, wiem. Myślisz, że padłam na rozum, iż każę ci coś takiego, lecz znasz inne wyjście? Tylko spokój i radość może nas ocalić.

– Dlatego właśnie czyścisz Piekło, nie zajmujesz się duszami i tańczysz w sali tortur, Aurorito? – pytam z ironią, a jej silna dłoń ląduje na moim ramieniu, przez co tym razem nie powstrzymuję się i śmieję. W takim momencie czuję tę radość, o której mówiła, jednak to tylko dlatego że z nią jestem.

– Nie miałam, co robić, okej? Popiłam trochę wina, porządziłam Raulem i duszami, ale to takie nudne i przeraża mnie. Raul wspominał coś o chodzeniu po rozdrożach dla zaspokojenia głodu. Przecież nie jestem wampirem!

Jej przerażenie powoduje, że czuję się bezradny. Gdybym tylko mógł tu zostać i pomóc jej uporać się z tym, co jeszcze ją czeka, a bycie demonem z rozdroża... to nie jest największe zmartwienie. Będzie musiała powstrzymywać się w wielu przypadkach od zabicia tych ludzi, od porwania ich dusz bez zapłaty, być może będzie chciała z powrotem stać się uczuciowa i uzależni się od ludzkiej krwi...
 Przez chwilę przez głowę przelatuję mi pewna myśl. Myśl, która może zmienić całkowicie wszystko, tylko trzeba ją zrealizować, a z tym mogą być niemałe problemy. Nie chcę na razie robić nadziei ani sobie, ani Aurorze, dlatego milczę w tej kwestii. Najpierw muszę porozmawiać z Ojcem, a wtedy będę wszystkiego pewien. Może istnieje sposób, by wyciągnąć ją z Piekła i dać trochę inne życie, niż miała wcześniej. Na pewno nie będzie stuprocentowym człowiekiem, ale... ale jest szansa, że będzie z nami.

– Posłuchaj, pomogę ci. Nie zostawię cię samej. Ani ja, ani Raul tego nie zrobimy. Obiecuję, że wszystko się ułoży. Ufasz mi? – pytam cicho. Jej oczy pochmurnieją i stają się takie smutne jak nigdy w życiu, a taki widok; łamie mi serce.

– Ufam – szepcze. Wypuszczam powstrzymywane powietrze i dotykam jej dłoni leżącej na stole. Uśmiecha się nieśmiało i spuszcza głowę. Mały wstydzioszek. Na dodatek, mój wstydzioszek.

– To teraz dam ci krótką instrukcję, jak być demonem. Po pierwsze: oprócz rządzenia Piekłem, co ci niezbyt wychodzi, musisz okupować dusze. Masz demoniczną naturę, która wzywa do zabierania dusz ze świata. Inaczej staniesz się... przerażająco zła. Zrozumiałaś ten punkt? – pytam, a ona potakuje, więc postanawiam kontynuować. – Po drugie: Raul nauczy cię kontrolowania chęci zabijania, czy choćby opętania innego człowieka. Nie możesz tego robić, a jeśli zrobisz, musisz mieć świadomość, że tym samym sprawiasz komuś krzywdę.

– Zrozumiałe.

– Po trzecie: jest jeszcze kwestia krwi. Niektóre demony bardzo pragną być z powrotem bardziej uczuciowe i bardziej ludzkie, więc piją ludzką krew, tak jak wampiry. To ich taki narkotyk, dzięki któremu zaspokajają psychiczną potrzebę, bo fizycznie tego nie potrzebują. Nie możesz tego robić, ale jeśli chcesz zostawić w sobie wszelkie uczucia, nie pozwól, aby zła strona przejęła nad tobą kontrolę.

– Trochę dużo tych informacji... A jeśli nie podołam temu wszystkiemu? Jeśli zrobię komuś krzywdę? Boję się, Lucyferze – szepcze. Mrużę oczy i staram się opanować. Nie mogę pozwolić na to, aby przestała się kontrolować. Muszę zatrudnić Raula na większy etat. Tak, to przyzwoicie dobre wyjście.

– Podołasz, Auroro. Jesteś silną kobietą i wierzymy w ciebie. Każdy, kto kiedykolwiek cię poznał w naszym świecie, wierzy, że dasz sobie radę. Masz moje wsparcie.

– Będziesz czasami mnie odwiedzał?

– Oczywiście. Liczę, że ty także wpadniesz z wizytą na weekend? – pytam z uśmiechem. Niech nie myśli, że ona nie może podróżować między Piekłem, a powierzchnią. Jeśli tylko Raul ją wyszkoli, będzie świetnym demonem i wizyta w Marsheland nie będzie stanowić dla niej kłopotu. Widząc jej zakłopotanie, postanawiam wytłumaczyć, o co mi chodzi. – A myślisz, że jak demon z rozdroża dostaje się na powierzchnie? W ten sam sposób możesz trafić do domu. Z początku będzie ci ciężko przywyknąć do takowych podróży i teleportacji, ale dasz radę. Nauczy cię nasz spec: Raul. Możesz mu ufać, to nawet dobry nauczyciel, choć czasami wylej na niego kilka kropli wody święconej, bo koleś zapomina, kim jest.

– To znaczy? – dopytuje.

– To znaczy, że mięknie i wypuszcza mi demony z kręgów. Musimy trochę popracować, bo ostatnio Piekło spadło na psy, Auroro. Moje dusze myślą, że mogą wszystko. Nie każę ci na to patrzeć, ale musisz mi na to pozwolić – oświadczam. Niestety, ale zajmuję się dość brudną robotą. Przy każdej torturze ja także odczuwam ten ból, to cierpienie, tę złość, którą mają w sobie. Czuję każde emocje. To dla mnie okropna udręka, ale Ojciec wybrał dla mnie taką rolę, więc muszę ją spełniać.

– Lucyfer... Ty...

– Muszę ich sprowadzić do porządku, ale zanim to zrobię, chcę się dowiedzieć, jak sobie radzisz, Auroro.

– Jak sobie radzę? Cóż za obłędne pytanie! To chyba oczywiste, że sobie nie radzę z tymi szmatławcami. Gardzą mną i pomiatają. Mają w sobie niesamowity pokład energii i aż ciężko nad nimi zapanować. Jednak, kiedy mam wolną chwilę, dekoruję pokoje, sprzątam, myślę o tym, co u was słychać. Nie jest najgorzej, ale wolałabym...

– Wiem. Obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, byś nie cierpiała, byś była szczęśliwa i radosna jak kiedyś – mówię i wstaję od stołu, mocno ją przytulając. Będę w stanie posunąć się do wszelkich kroków, aby tylko uratować ją z wiecznej udręki. Ta dziewczyna nie zasługuje, żeby siedzieć w Piekle z najgorszymi zbrodniarzami. To nie dla niej, a jednak wybrała taką drogę i muszę ją z niej wyciągnąć.

– Tęskniłam – wyznaje cicho, zaciskając dłonie na moich plecach. Przełykam głośno ślinę i odpowiadam:

– Ja także, Auroro. Słuchaj Raula, dobrze? – pytam, na co potakuje.

– Obiecuję, a ty musisz mi przysiąc, że nie zrobisz z siebie mendy społecznej, bo tak teraz wyglądasz – oznajmia, chichocząc złośliwie. Nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się szeroko. Ma rację, zrobiłem z siebie totalnego menela i zapomniałem o tym jak wyglądam. Moim ciałem i umysłem zawładnął jedynie ból i cierpienie, ale teraz mam nadzieję i ją wykorzystam w stu procentach.

– Obiecuję.

Obracam się i wchodzę do swojego starego gabinetu, który oczywiście jest uprzątnięty. Sprawdzam szybko papiery i dopisuję nowe punkty na mojej liście. Powiększyć Czyściec, otworzyć trzy nowe Otchłanie i stworzyć jeden kręg dla dusz z paktów. Zastanawiam się, co jeszcze dopisać do listy i przypominam sobie, jakie tortury zaplanowałem na ten tydzień.

B16 i C91. To zwykle wieszanie na palu, podpalanie, obcinanie kończyn, po czym one znów odrastają i cały proces od nowa. Przy okazji kilka wbitych prętów w ciało i takie tam błahostki. Dusze powinny się cieszyć, że nie dałem na ten tydzień D666. To mój ulubiony rodzaj tortur. Można ubawić się przy tym, ale cóż, gwałt analny nożem pozostawię na kiedy indziej, kiedy spotkam zbyt wielu zdradzających swe żony mężczyzn.

Wychodzę z gabinetu i po drodze spotykam Raula, niosącego dwie filiżanki. Uśmiecha się blado i zanosi je do sali Aurory, po czym rusza za mną, aby mnie odprowadzić. No cóż, do pracy wrócę za kilka dni, a na razie wszystkie świstki zostały podpisane i mam nadzieję, że zmiany również nastąpią dość szybko, kiedy ja będę załatwiał inne sprawy na powierzchni.

– I jak, Lucyferze? Przybliżyłeś jej nieco, jak to wszystko będzie wyglądać? – pyta, więc kiwam głową.

– Zostałeś mianowany na nianię, Raul. Nianię dwudziestopięcioletniej kobiety. Powodzenia z tym bobasem – oświadczam i wpadam w śmiech. Z Aurorą nie jest tak łatwo, jak się wydaje. To uparta dziewuszka i trochę pracy przed nimi, aby ich współpraca wyszła pomyślnie.

– Na widły palące! Toż to zaszczyt, Lucyferze! Bardzo lubię Aurorę. To dość... specyficzna osóbka, ale wprowadza tutaj tyle miłości i radości! Nawet ostatnio zaprosiła kilka dusz na sesje psychologiczne – zwierza Raul, a ja przerywam mu machnięciem dłoni. Nie mogę słuchać tych... kompletnych bzdur. Czasami Aurora przesadza z uczuciami, nawet względem dusz.

– Zapanuj nad tym, Raul. Inaczej wprowadzę w twoje życie D666, a wiesz, że to zwykle jest na zdradzieckie świnie w postaci niewiernych mężów. Ty zaczynasz być mi niewierny – warczę groźnie.

– Przecież nie jestem twoim mężem.

– Bo ty jesteś moją suką, Raul. A teraz żegnam. Lista leży na biurku i powodzenia! – wołam z oddali, uśmiechając się jak dureń, kiedy to mężczyzna pokazuje mi środkowy palec. Cmokam ustami i naciskam przycisk na windzie.

Kilka chwil później znów rozkoszuję się zielenią i słońcem na powierzchni. Wdycham powietrze i obracam się dookoła. Czuję się jak nowo narodzony, mimo że liczę już kilka tysięcy lat. O cholera. Jak Aurora może zadawać się z takim staruchem jak ja? Przez głowę przebiega mi myśl, że wychodzę na pedofila, ale odtrącam ją. Przecież nie jestem pedofilem! Przewracam oczami i ruszam dalej, prosto do domu. Mam zamiar pierwszy raz od niepamiętnych czasów, z własnej nieprzymuszonej woli, porozmawiać z Teodonem. Czas wdrożyć w życie mój niecny plan jak na Diabła przystało...

Tymczasem w Piekle:

– Cholera, Raul! Miałeś mnie nauczyć trzymać gardę, a to na razie ja uczę ciebie, jak posługuje się nogą, by wymierzyć komuś cios! – wołam, mając już dość lekcji samoobrony z moim idiotycznym nauczycielem. Nawet nie zna podstaw boksu, a co dopiero inne sztuki walki. Może mają tu jakiegoś lepszego trenera? Przecież ciało Lucyfera wygląda na przypakowane, więc siłownie chyba też tu posiadają? Mruczę pod nosem wiązankę przekleństw, a Raul wydaje się wykończony tym ciągłym upominaniem.

– To może razem wypróbujemy twój dar perswazji i manipulacji, i pójdziemy na małe polowanko? – pyta mężczyzna, a ja zastanawiam się przez chwilę, o co mu chodzi. Dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że ma na myśli zawarcie paktu. Na Boga. W sumie... raz kozie śmierć. Muszę przecież tego spróbować, inaczej stanę się... kimś złym, jak to powiedział Lucyfer.

– Zgoda, ale nie miej pretensji jak przy tej podróży między światami puszczę pawia, okej?

– Pawia? To ty gdzieś chowasz tutaj pawiany?! – woła przerażony, obracając się dookoła. Otwartą dłonią uderzam się w czoło, nie wierząc, z jakim idiotą przyszło mi pracować.

– Chodź już i nie marudź. Pędźmy przez świat! – krzyczę i podaję mu dłoń.

W miejscu, w którym stoimy panuje totalna ciemność, a jest to dróżka przy gęstym lesie. Och, nigdy nie przepadałam za lasami, tym bardziej takimi zarośniętymi i wielkimi. Rozglądam się za jakąkolwiek żywą duszą, ale kompletnie nikogo nie widzę. Spoglądam na Raula, który marszczy czoło i również obserwuje otoczenie.

– ,,Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie?" – cytuję sobie jedną z polskich lektur, które przetłumaczono na język włoski. Lubiłam "Dziady". To dość ciekawa historia i całkiem adekwatna do mojego położenia. Tam są duchy i zjawy, a ja jestem demonem.

– A to co to ma znaczyć? – pyta Raul.

– To po włosku, palancie. Dziady część druga Mickiewicza. Nie kojarzysz? Nie macie może go w Piekle?

– Nie posiadamy takiej książki.

– Ja pytam o człowieka! Ach, już nie ważne. Gdzie ten nasz kupiec, co? – Zmieniam pytanie i ponownie się rozglądam, ale nikogo nie widzę. Może zrezygnował albo chciał tylko sprawdzić, czy demony naprawdę istnieją? Sama byłabym chętna do takiego sprawdzenia.

Moje rozmyślania zostają przerwane, kiedy zza krzaków wyłania się niska postać dość grubego osobnika. No dobrze, jest człowiek, ale gdzie my jesteśmy? Teksas, a może jakieś Hollywood?

– Czyli istniejecie... – przemawia mężczyzna, a jego głos brzmi bardzo znajomo. Dalej nie widzę twarzy, ale w jednej chwili  już wiem, do kogo należy ten zachrypnięty, niski głos. Mariano. Mariano Vino. Mój wyrodny brat. – Aurora?! – krzyczy nagle, stając pod latarnią. Spogląda na mnie przerażony i klęka na kolanach. – Że... że niby jesteś... Rany Boskie.

– Ej, kolego. Nie wszyscy są tu wierzący, więc bądź trochę tolerancyjny względem innych – oświadcza oschle Raul, a ja przewracam oczami. Na Boga po raz drugi.

– Mariano... Jakim cudem wydostałeś się z więzienia? – pytam zszokowana.

– Przepraszam cię bardzo, ale po tym, co właśnie odstawiasz, pytasz mnie, jak się wydostałem? Twój kochaś przy odlocie w sufit, pozostawił dziurę. Uciekłem i trochę mi zajęło, aby dojechać do Hiszpanii.

– Jesteśmy w Hiszpanii?

– A i owszem. Katalonia. Kojarzysz? No proszę, czyli jednak pan Lucyfer miał rację. Jesteś z nim i przemienił cię w jakiegoś stwora, tak? – pyta z kpiną, spluwając na ziemię. Kiedy opuszczam głowę, zauważam czerwony okrąg, tworzący pentagram. O cholera. Jesteśmy w pułapce.

Szturcham dyskretnie Raula, by spojrzał w dół, a ten wystrzela oczy do mężczyzny przed nami. Zatrzymuję jego wybuch delikatnym uśmiechem. Przecież to mój brat... Wypuści nas albo wyrżnie jak swoją rodzinę. Jedno z dwóch. Skąd on wie o tych pentagramach?

– Mariano... to nie tak. Nikt mnie nie przemienił. Umarłam. Ciężko zachorowałam i umarłam. Trafiłam, gdzie trafiłam. Nie muszę tłumaczyć ci, kim jestem, ale chyba się domyślasz, skoro nas zaprosiłeś do Katalonii.

– Chciałem prosić demona o czystą kartę, o usunięcie mojej zbrodni, przywrócenie mojej rodziny... a nawet sprowadzenie ciebie. Nie wierzę, że to akurat ty jesteś moim sprzedawcą marzeń – mamrocze, podnosząc głowę. Zauważa, iż Raul wpatruje się w pentagram, unieruchomiony.

– Nie wezmę twojej zasranej duszy do Piekła, Mariano. Wypuść nas i odejdź, nigdy nie zwołując demonów. Błagam cię, bracie. Chociaż dziś postąp mądrze.

– Kocham cię, Auroro, wiesz? Kiedy ten idiota wparował mi przez sufit do celi... powiedział, że wybaczyłaś mi. Od wtedy zacząłem myśleć, co ja nawyprawiałem i ile krzywd wyrządziłem naszej rodzinie.

– Mariano... odejdź stąd. Wróć do Włoch, musisz zapłacić za swój dług – mówię, wypuszczając kilka gorzkich łez. Nie może uciec od odpowiedzialności karnej. Musi zapłacić za swoje grzechy...

– Najpierw wytępię was, wy pospolite gnidy! Auroro, wrócisz ze mną i będziesz normalna. Znajdziemy na to lekarstwo, obiecuję ci – oświadcza groźnym tonem. O nie, nie. Tego się nie spodziewałam. Rzucam szybkie spojrzenie Raulowi, a on bierze głęboki wdech i zamyka oczy.

Manipulacja. Zmanipuluj go tak, by przeciął krąg. Wtedy zrobimy, co musimy.

Raul przekazuje mi informacje w myślach, więc odpowiadam, że się postaram.

– Dobrze, Mariano. Ja zajmę się tym śmieciem. Mam więcej mocy i siły oraz specjalne narzędzia. Jednak musisz coś zrobić – mówię i zerkam na pentagram. Brat kiwa pośpiesznie głową i nogą rozkopuje kawałek ziemi, dzięki czemu krąg się przerywa, a my jesteśmy wolni. Patrzę w jego oczy i smutnieję. – Tak mi przykro, bracie. Jedyne, co sprawię to to, że wrócisz, skąd przybyłeś i zapłacisz za to, co zrobiłeś. Tak nie można. Nie można uciekać wiecznie przed karą.

– Nie! Jesteś moją siostrą! Okazuje się, że oszustką także! – krzyczy i wyciąga z kieszeni kurtki długi, srebrny nóż. No świetnie, jeszcze broń sprowadził. Kiedy mam go powstrzymywać, czuję ostre pieczenie, a moja skóra aż dymi. Wydaję głośny wrzask, gdy zauważam, że oblewa mnie święconą wodą.

– Przestań! Mariano, stop! – wołam, ale to na nic.

Raul! Raul, zrób coś, krzyczę w myślach. Mężczyzna kiwa głową, a po chwili przed nami pojawia się postawny osobnik, dotykający ramienia Mariano. Obraca się na moment, bym mogła zobaczyć jego twarz.

– Wracajcie do domu – oświadcza Lucyfer.

Niemal od razu wpadam w płacz, a Raul przytula mnie, zabierając z powrotem tam, skąd przybyliśmy... A świat znów rozpada się na miliony kawałków...

Miłego weekendu, Mandarynki! Jeśli ktoś jeszcze nie widział notki, w opisie mojego profilu jest link do grupy na Facebooku. Jeśli chcecie dołączyć, wraz z Alphą zapraszamy!

Wiem też, że co chwilę jestem do czegoś nominowana, a nie mam ochoty zaśmiecać wam tutaj rozdziału, więc po prostu zapraszam na grupę. Będziecie mogli się dowiedzieć wszystkiego, ponieważ tam się właśnie poznajemy :)

Continue Reading

You'll Also Like

189K 15.6K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
Mate By GS

Fantasy

247K 10.4K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
2K 363 32
Dziesięć lat po tragicznym wydarzeniu nikt nie spodziewa się, że coś lub ktoś naruszy względny spokój. Łowcy żyją tak, jak kiedyś, szkoląc nowych rek...
42.3K 2.9K 88
Posiadłam dodatkową postać, która jest złoczyńcą w powieści. Starałam się żyć spokojnie, nie wchodząc w interakcje z główną bohaterką. " Jeśli znowu...