Maska Anioła

By agitag

80.8K 6.6K 3.6K

DRUGA CZĘŚĆ ,,MASKI DIABŁA"!!! W życiu każdy z nas zakłada choć jedną maskę. Jedni nakładają ich trochę wi... More

Prolog
1. Bóg nigdy nie odpuszcza
2. Boungiorno, Lucyfer
Maska Agi&Alphy: A&A Team
4. Na kawie w Piekle
5. Aureola nad głową demona
6. Niesforny uczeń Diabła
7. Mandarynka
8. Francuska wizyta w słonecznej Hiszpanii
9. Fałszywe charaktery
10. Orki z Majorki
11. Papka miłości w toku...
12. Niebo jest twoim miejscem
13. Siła jest w rodzinie
14. Zabierz mnie do Nieba
15. Nie tak dawno w mieście miłości
16. To, co niemożliwe, staje się możliwe
17. Odchodzą ci, których tak bardzo potrzebujemy
18. Podróż po bólu
19. Na lampce wina u Diabła
20. Szczęśliwi czasu nie liczą, nieszczęśliwi liczą każdą minutę
21. Halloween w Marsheland
22. Nie pozwól mi odejść
23. Nie igraj ze śmiercią
24. Na polach Teksasu
25. Nie bądź foką, Fokalorze
26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym
27. Nie każdego problemu da się pozbyć
28. Bóg nie umarł
29. Nie taka wanilia straszna
30. Cena za szczęście innych
31. Anielska królowa Piekieł
32. Lourita
33. Nie wszystko co piękne, piękne pozostaje
34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać
Epilog
Kilka słów na koniec
Dodatek: Dawno, dawno temu na mandarynce u Gabriela

3. Samotność to zołza

3.9K 297 137
By agitag


 Z letargu wyrywa mnie moja córka, która stoi nade mną już którąś minutę z kolei, i odsuwa moje zwiędłe ciało od Aurory. W jej oczach kryje się złość i determinacja, ale nie mogę ani trochę się pozbierać. Wizyta we Włoszech zrobiła ze mną jeszcze gorszą skorupę, z której nie potrafię się wydostać. Matka Aurory jest tak bardzo podobna do córki, tak bardzo przypominała ją w każdym calu. Nawet ich głosy były zbliżone, przez co gula w moim gardle rosła z każdą chwilą, kiedy stałem w ich domu. Teraz nie mam siły na nic. Jestem kompletną otchłanią, kompletną samotnością. Jak nigdy nie załamywałem rąk, tak teraz nie umiem nic zrobić ze swoją marnością. Nawet uśmiech córki nie poprawia mi humoru, kiedy brak nam jeszcze jednej osoby do wypełnienia pustki rodzinnej. Amaron i San poszli sprawdzić Piekło, ale mi oczywiście zabroniono. Kara Teodona, a zarazem nasza umowa, wydaje mi się beznadziejna, więc sądzę, że niedługo będę mógł ją zniwelować.

– Tato... Mógłbyś wreszcie wyjść z tego pokoju? Naprawdę chcesz podziwiać trup Aurory? Z każdym dniem jej ciało coraz bardziej się rozkłada. Czas odprawić pogrzeb, nie sądzisz? – pyta Candida, siadając przy łóżku. Odrywam głowę od pościeli i zerkam na nią niepewnym wzrokiem. Ta kobieta oddała za nią swoje życie. Gdzie jest jakiś szacunek do niej? Gdzie wdzięczność za to wszystko? Myślałem, że były jak matka i córka, a być może myliłem się... Być może nie poznałem ich relacji tak, jak trzeba było zrobić.

– Jak śmiesz...

– Nie miałam na myśli niczego złego, tato, ale sam spójrz na siebie. Kim ty jesteś? Diabłem czy menelem, bo ja zaczynam się gubić – stwierdza i głośno wzdycha, przez co i ja przymykam powieki, zdając sobie sprawę z tego, że ma córka prawi tylko prawdę. Zaczynam schodzić na ogary piekielne i czas wydostać się z tej przeklętej agonii, w którą zapadłem po śmierci Aurory. Czas podnieść się na nogi, ale chyba nadal tego nie chcę. Nie chcę się pozbierać bez niej. To ona wnosiła tu światło, radość, szczęście i miłość. Jak więc żyć, skoro nie ma z nami tak ważnej osoby?

– Jesteś gotowa na wyjazd? – pytam, zmieniając temat. Nie dość, że Aurora zniknęła z mojego życia, tak teraz Candida opuszcza rodzinne progi i wyrusza do Paryża, aby się spełniać. Z jednej strony pragnę jej szczęścia, ale jak ja sobie poradzę z takimi stratami? Nie będę mieć żadnej z nich. Żadnej... Zostanę sam jak palec. Chociaż nawet palec ma swoich innych kumpli. Kręcę głową z niedowierzaniem i ponownie wlepiam wzrok w swoją córkę. Uśmiecha się blado i potakuje.

– Jutro o jedenastej mam lot. Dasz sobie radę? Wiesz, że mogę zostać...

– O nie, nie. Aurora oddała za to swoją duszę i nie pozwolę, abyś to zmarnowała – burczę i wstaję z podłogi, podchodząc do komody. Myślałem, że nigdy to nie nastąpi, ale tyle rzeczy się zmieniło, więc dobrze, że zachowałem oszczędności i inne rzeczy Candidy. Tak na czarną godzinę, jeśli stałoby się coś, przed czym nie byłbym w stanie jej uchronić. Podaję jej niewielki czarny plecak, w którym już kiedyś zamieściłem dość sporo pieniędzy, jej paszport, dowód osobisty, książeczkę zdrowia, karty kredytowe i bankowe. Kilka lipnych plakietek CSI i FBI, gdyby tak znalazła się w Stanach i chciała coś załatwić. Myślę, że w razie czegoś, może to być dość przydatne.

Candida sprawdza zawartość plecaka i parska śmiechem.

– Tato... padłeś na głowę? Po co mi fałszywe dokumenty FBI?

– Gdybyś, no wiesz, chciała być tym, kim planowałaś, będzie ci to potrzebne – stwierdzam, wzruszając ramionami. Niech nie myśli, że jej nie znam, a te plany, które tak knuła i opowiadała Aurorze, wziąłem na poważnie. Nie wydawało się, by tylko żartowała.

– Przecież nie będę łowcą.

– Kto wie? Może jednak rzucisz normalne życie na rzecz tego, co chciałaś robić. Wytępiać takich jak ja.

– Wcale nie chciałabym cię wytępić. Jesteś moim tatą, wychowałeś mnie, obdarowałeś miłością, ciepłem rodzica. Kocham cię i nie pozwolę, aby stała ci się krzywda, więc nie bredź o wytępianiu cię.

– Candido...

– Nie, powiedziałam: koniec. Dziękuję za ten plecak, wezmę go ze sobą, ale wiesz, że nie musiałeś? – pyta, dotykając moich ramion. Uśmiecham się złośliwie i posyłam jej całusa.

– Musiałem. No dobra, dosyć tych czułości. Idź się wyśpij, w końcu jesteś człowiekiem.

– A ty Diabłem, dlatego ogarnij się, bo wyglądasz z tym zarostem jak menel – mówi moja córka i chichocząc opuszcza sypialnię.

Sprawdzam w lustrze jej przypuszczenia i marszczę czoło. Może nie wyglądam tak bosko jak zawsze, ale nigdy nie powiedziałbym, że przypominam menela. Bardziej żula spod lasu. Okej... wyglądam koszmarnie i muszę choć na chwilę przestać ślęczeć przy łóżku Aurory. Czas wziąć się za siebie. Przecież Candida w życiu nie da się podwieźć na lotnisko, jeśli nie zrobię porządku ze swoją twarzą, która nieco zarosła, podczas tych dni... tych okrutnych dni udręki i męczarni.

Biorę głośny wdech i wchodzę pod prysznic, oczyszczając swoją skórę z brudu i kurzu, który na mnie zaległ. Teleportacja wymaga ode mnie zużycia nakładu energii, więc również powinienem położyć się i trochę odpocząć, ale jak mogę odpoczywać przy takich okolicznościach? Moja córka wyjeżdża, Aurora nie żyje, a ja spędzam czas sam ze sobą i nawet nie wspominam o panienkach, alkoholu i dragach. Och, mam w swoim życiorysie niezły bagaż przeżyć. Byłem już adwokatem, pracownikiem CSI w Waszyngtonie, agentem FBI w Las Vegas, lekarzem w szpitalu w Polsce i przyznam, że jakoś nie zwracali uwagi na moje mocno sfałszowane CV. Nie sprawdzali nawet Uniwersytetu, który był moim głupim wymysłem. Przyznam, że tamtejsza krew bardzo spodobała się moim znajomym-wampirom.
 Urzędowałem, jako księgowy i finansista. Byłem dealerem i przemytnikiem, a także barmanem w klubie w Vegas. Mógłbym wymieniać w nieskończoność. Za każdym razem byłem kimś innym. Tu nazywałem się Tony Stark, tu byłem Batmanem, tam gdzieś Iron-Manem. Wszyscy lubili moje ksywki albo śmiali się, że nazywam się jak ich ulubiony bohater, a potem z radością zatrudniali mnie do swojego biznesu. Jak to mówią: ma się te wtyki.

Wprawdzie mógłbym odwiedzić kilka kolegów z Ameryki, ale na razie nie śpieszy mi się, by zostawiać tutaj Aurorę. Mam w głębi siebie taką cichą nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży, że jakoś uda mi się sprowadzić ją na ziemię i będzie żywa. Mam tę nadzieję i ona wcale nie wygasa, choć powoduje, że czuję się bardziej samotny, myśląc wyłącznie o tym, czy wróci do tego świata, czy zostanie tam na wieki. Boję się wyobrażeń, jak to będzie kiedyś bez niej. Wtedy chciałbym wrócić do Piekła i nigdy stamtąd nie wychodzić, jedynie wiedzieć, że moja córka ma się dobrze i jest szczęśliwa, choć fakt, że będzie się starzeć, aż w końcu umrze... jest straszny. Będzie staruszką? Będzie miała siwe, wypadające włosy, a jej wnuki będą patrzeć na jej śmierć? Już ja znajdę Kosiarza i udupię gnojka. Niedługo będzie czas na odwiedzenie i kumpli i siedziby Aleka Wersevuwa. Choleryk ukrył się na Rosji i myśli, że tam nie wkroczę! Aż jakże się myli dupek. Wytropię, wyczuję i znajdę. Fajne sobie imię i nazwisko wybrał, ale nadal jest kretynem, który nie wie, co robić, by dobrze się ukrywać. Każdy w Moskwie uważa go za dziwologą, który chodzi po mieście i mówi kto, kiedy umrze. 

Wychodząc spod prysznica, zerkam przez okna, gdzie zauważam spacerującego Ezekiela. Postanawiam się ubrać i wyjść do niego. Potrzebna mi męska rozmowa, a tego faceta uważam za najlepszego przyjaciela, którego miałem w swoim nędznym życiu. W Piekle był najbardziej ambitnym, interesującym, filozoficznym i pracowitym demonem, a tutaj, w Lloret, zdziałał naprawdę wiele. Stał się moim prawdziwym bratem, przyjacielem, na którego zawsze mogę liczyć, choć nieco różnimy się poglądami. On nigdy nie planował zniszczyć ludzi, w porównaniu do mnie na początku, kiedy tępiłem każdego człowieka i miałem ochotę rozrzucić jego mięsem na wszystkie strony świata.

Szybko przebieram się w swój zwykły strój w postaci czarnej koszulki i czarnych spodni, i wychodzę z łazienki, przechodząc przez sypialnie, gdzie leży Aurora. Ruszam do ogrodu, gdzie siedzi Ezekiel. Zauważając mnie, uśmiecha się delikatnie i podnosi się z ławki.

– Lucyfer... Jak się czujesz? – pyta spokojnie, odchodząc w stronę dróżki, którą zwykle chadzała Aurora z Gabrielem. No ci to już w ogóle zrobili z siebie BFF. Aż się rzygać chciało, jak się patrzyło na tę dwójkę. Dobrze chociaż, że Ezekiel nie preferuje selfie ani jakichś babskich przyjaźni.

– Bywało lepiej – odpowiadam, marszcząc czoło. – Możemy się przejść? – pytam, na co mężczyzna potakuje. Przechodzimy kolejne metry w ciszy, jaka panuje na całej posesji. Zero śmiechu, zero muzyki i radości. Jest po prostu błoga cisza, która zlewa się z szumem drzew i dźwiękami wydawanymi przez sowę. Wszystko jest takie spokojne i poukładane, jakby świat chciał specjalnie oddać hołd naszej bohaterce domu: Aurorze. Też oddaję ten hołd każdego dnia, kwicząc pod jej łóżkiem. Właściwie to moim łóżkiem, które przejęła ta nieposkromiona kobieta. Na to wspomnienie uśmiecham się szeroko i wdycham powietrze. Gwiazdy świecą swym blaskiem, a księżyc wyłania się zza chmur, pokazując się w pełnej krasie. Jest tak idealnie, że aż za idealnie. To pewnie cisza przed burzą, która może nadejść.

– Ona jest silną babką, Lucyfer. Podobno w Piekle skopała kilka tyłków i sprząta twój bałagan na dole. Ma się dobrze. Nie powinienem ci tego mówić z racji tego, że Teodon stosuje dziwne zasady, ale mam Go gdzieś.

– Dzięki, Ezekiel. To... dobre wieści. Pytała o nas? O Candidę?

– Pytasz, czy pytała o ciebie? Pytała, ale San i Amaron wstrzymali się z odpowiedzią, przez co trochę się przestraszyła. Nie chcieliśmy jej martwić, co ty wyprawiasz. Uspokoił ją fakt, że z Candidą jest lepiej i szykuje się na wyjazd.

– Mają sporo szczęścia. Wolałbym, gdyby mój stan pozostał tylko moim stanem. Posłuchaj... ja byłem u jej rodziny i trochę się... wyjawiłem – wyznaję wreszcie. Musiałem spuścić tę parę, która trzymała mnie od kilku godzin. Nikomu nie powiedziałem, gdzie byłem i co robiłem. Czułem, że to niestosowne, zwłaszcza to, że ujawniłem, kim jestem. Pewnie pomyśleli o jakimś magu, czy czarodzieju niczym Harry Potter, ale musiałem to zrobić. Chciałem, by wreszcie mogli żyć w dostatku, bez zmartwień na starość. Zasługiwali na to, chociażby ze względu, jak dobrze wychowali swoją córkę.

– Lucyfer... coś ty zrobił? – pyta zdziwiony Ezekiel, łapiąc się za głowę. Poprawia swoją skórzaną kurtkę i zerka na mnie z niecierpliwością.

– Pomogłem im. Wymazałem z pamięci ludności Włoch, co zrobił Mariano. Odnowiłem im dom i ogród.

– No, to chyba dobrze, że to zrobiłeś, ale...

– Ale na ich oczach, Ezekiel. Właśnie w tym tkwi problem, bo zapomniałem wymazać im tego z pamięci.

– Ty idioto! Wracamy tam i robisz, co musisz. Ty Diable rogaty, głupi bez móżdżku! – woła mężczyzna, kopiąc kamyczki przed nami. Nagle zza krzaków wyskakuje Gabriel z łopatą, gromiąc nas wzrokiem. O cholera. Pewnie wszystko usłyszał i teraz nas zakopie pod ziemią, byleby tylko był święty spokój. Dziadek podchodzi do nas pewnym krokiem i staje tuż przed nami.

– Jeszcze raz, któryś z was kopnie w te kamyczki, to was Aurora będzie nawiedzać! Układaliśmy to tyle dni, że wymagamy szacunku! – krzyczy starzec, a po chwili cała nasza trójka wybucha śmiechem. No tego to się nie spodziewaliśmy po Gabrielu. Jednak staruszek potrafi mieć trochę humoru w sobie i zaczynam rozumieć, dlaczego Aurora tak go uwielbiała i broniła. Nauczył ją uśmiechania, szacunku do swojej pracy i wiary w mego Ojca. W naszego Ojca. Ojca nas wszystkich... Uśmiecham się pierwszy raz od tych kilkunastu godzin, tak szczerze i z radością, przechodząc dalej, machając z oddali Gabrielowi, który pokazuje nam środkowy palec.

– Stary, widziałeś, co on zrobił? – pytam Ezekiela, trzymającego się za brzuch, duszącego ze śmiechu. Jeszcze chwila, a stracę demona.

– Całkiem niezły z niego dziad. Myślałem, że to totalny gbur, ale to anioł! Kto go takich rzeczy nauczył?

– Domyśl się – mówię, a facet kiwa głową z uznaniem. Aurora i Candida. Jestem prawie pewien, że te dwie dziewuszki trochę zbuntowały naszego najstarszego aniołka, który zwykle był grzeczny i nigdy nie popełnił żadnego grzechu, wykroczenia, czy co to tam jest. A teraz śmiał pokazać środkowy palec i to wtedy, kiedy w rezydencji gościmy... Boga. Gabriel zdobył kilkanaście punktów mojego szacunku do niego.

– To teraz wracamy do Włoch – oznajmia Ezekiel, a ja przeczę głową. Chyba nie chcę tego dokonywać. Chcę, by rodzice Aurory pamiętali, kto to zrobił i kim jestem. Może to nieodpowiednie, ale jestem zasranym narcyzem i egoistą. Pragnę, by wiedzieli, kto sprawił, że ich życie znacznie się polepszyło.

– Nie, nie. Możesz zrobić to sam i usunąć z nich tylko wspomnienie tego, co powiedziałem im na końcu mojej wycieczki. Resztę zostaw. Niech wiedzą.

– Jesteś pewien? – pyta zmieszany.

– Bardziej pewien nie mogę być. Dzięki, Ezekiel.

– Nie ma sprawy, ale masz u mnie dług! – woła, oddalając się w stronę lasku. Wzdycham i uśmiecham się głupio sam do siebie. Postanawiam odwiedzić nasze kochane pieski, które ostatnio powinny dostać kilka zaległych dusz, więc czas wyprowadzić je na spacerek. Lubię to zajęcie. Nasze psiaki są nam bardzo posłuszne, a wyprawy z nimi bardzo satysfakcjonujące. Zwłaszcza, kiedy napatroszą się łowcy i trzeba grzecznie się przedstawiać i tłumaczyć, jaka zaistniała sytuacja. Muszę się wreszcie zająć pracą, jeśli nie chcę zwariować przy łóżku Aurory do końca swojej wieczności.

***

Odwiedzając Puszka i Kukłę, przechadzam się po drodze w Teksasie. Z uśmiechem na twarzy kieruję się do stojącego w okręgu soli mężczyzny. Wygląda na dwadzieścia kilka lat, a w jego oczach kryje się wyłącznie strach. Kręcę głową z dezaprobatą i włączam swoją widoczność. Niech widzi, kto po niego idzie. Moim demonom należą się dni urlopu, więc z przyjemnością mogę odwiedzić nowy nabytek Piekła. Trzeba go skategoryzować, by Aurora i Raul nie mieli dużo roboty z moimi nowicjuszami.
 Dwóch kolejnych mężczyzn wyłania się zza krzaków, strzelając do mnie solą. Och? Czy ja wyglądam na ducha, który wyprowadza właśnie pieski? No dobra, mają prawie metr, ale to dobre niunie. Przewracam oczami i idę dalej.

– Dajcie spokój z tą solą! – wołam i podchodzę do mężczyzny w okręgu. Łowcy spoglądają na mnie zszokowani i odsuwają się na krok. – Nie przyszedłem po was, więc nie utrudniajcie niektórym pracy, okej? – pytam, marszcząc brwi i łapię za smycz Kukły. Ta to lubi się wyrywać i nic nie pozostawiać dla swojego przyjaciela. Wredne psisko.

– To nie jest ten demon, z którym zawierałem pakt! – krzyczy facet w okręgu. Wygląda na jeszcze bardziej sparaliżowanego, niż kiedy tu przybyłem. Biedny człowiek... Ale cóż poradzić. Takie są zasady paktu z rozdroża. Za dziesięć, może mniej, może więcej, lat przychodzi ktoś, kto go sprząta po wspaniałych latach życia.

– Trevor dostał wolne. Przyszedłem ja wraz z pieskami. Zapoznaj się z Kukłą i Puszkiem. Są wyjątkowe łagodne – mówię z uśmiechem na twarzy. Może nie powinienem tak się bawić jego kosztem, ale czas odreagować te wszystkie cierpienia, których nabawiłem się w ciągu ostatnich dni. Tylko prawdziwa praca Diabła może mnie uspokoić. Nie lubię tego, lecz taki już jestem, przyswojone zostało do mojej natury, aby tak postępować z tymi, którzy na to zasługują.

– Kim jesteś, nieznajomy demonie? – pyta nagle jeden z łowców, celując we mnie swoją tandetną bronią.

– Posłuchaj, chłopczyku. Odłóż tę broń, bo jeszcze stanie ci się krzywda. I nie obrażaj mnie, bo nie jestem demonem! Należę do wyższej kategorii – stwierdzam, unosząc dumnie głowę. Jak śmiał porównywać mnie z moimi nieudacznikami, którzy zawierają te głupie pakty, by mieć kilka dusz w zanadrzu? Cholerni kolekcjonerzy. Chyba muszę ponownie sklasyfikować, który demon nadaje się do tej roboty, by nie zaśmiecał mi w papierach nowymi, bezużytecznymi duszami.

– Powtórzę pytanie. Kim jesteś?

– No Lucyferem, do cholery! Kukła, do roboty! – wołam zdenerwowany i spuszczam ze smyczy ogara. Obracam się tyłem i wracam z drugim zwierzem tam, skąd przyszedłem, oddalając się do niewielkiego lasku przy drodze. To już nie moja działka, co tam się stanie, byleby Kukła wyszła z tego cało. To najlepszy ogar, jakiego miałem od tysiąca lat. Sprawdza się idealnie i nigdy nie przynosi mi wstydu, dając się zranić i nakryć przez innych łowców.

Wracam jak najszybciej do domu, kiedy okazuje się, że nastał już ranek, a wszyscy zaczynają nowy dzień. Wzdycham z rezygnacją i zawiązuję Puszka przy jego budzie. Po Kukłę wyślę Sana, bo pewnie psinka nie trafi sama z powrotem do Europy, a ja nie mam znów siły na cokolwiek. Powracając tutaj, bez potrzebnej energii, odczuwam ból sto razy bardziej, kiedy tę energię posiadam. Ona pozwala mi jakoś funkcjonować, ale gdy jej poziom spada, moje dobre samopoczucie także sięga dna. Siadam na ławce i zjadam kilka malin z krzewu, choć one nic nie wnoszą do mojej zbilansowanej diety energicznej. Potrzebuję odpoczynku, lecz wiem, że kiedy tylko położę się, zacznę myśleć o tym, jak moje życie jest marne, i przestanę odczuwać radość z czegokolwiek. Wolę zamęczyć się bez energii, niż odczuwać istne tortury, ładując akumulatory. To byłoby wyczerpujące zajęcie.

Przypominam sobie, iż dzisiaj Candida wyrusza do wielkiego świata Francji, więc zbieram się w sobie, by wejść do domu i pomóc w ostatecznych pakunkach. To kolejne bolesne doświadczenie, które przyszło mi znieść. Przez te szesnaście lat przywiązałem się do niej tak mocno jak do moich ogarów piekielnych i rozstanie z nią... będzie nieprzyjemnym wydarzeniem. Muszę jednak liczyć się z jej dobrem. Ona jest szczęśliwa, bo wie, że zrobiła to dla niej osoba, która też ją pokochała. Oboje szanujemy to, co zrobiła Aurora i chcemy, aby spożytkowało się to dobrze i godnie. Żadnej straconej minuty życia. Bo to życie Aurory, a ona je oddała tylko po to, żeby moja córka była radosna i spełniała swoje marzenia. Jest kimś więcej niż dobrą osobą. Jest aniołem, który powinien siedzieć w Niebie i pilnować grzeszników.

Przechodzę na taras, przez który wchodzę do domu. Panuje tu gwar i każdy czegoś chce. Może niekoniecznie ode mnie, ale wrzaski rozchodzące się po rezydencji są ogłuszające, dlatego sprawnie omijam wszystkich zebranych w salonie po stronie Cardy, która właśnie ustawia do pionu swoich pierzastych. Ten widok akurat mnie satysfakcjonuję, więc głupi uśmiech pojawia się na mej twarzy, podczas gdy Gabriel zbiega ze schodów, szturchając mnie ramieniem.

– Teodon chce z tobą porozmawiać – mówi i ponownie znika w salonie jasnych. Kiwam mu głową i ruszam w stronę własnego saloniku, gdzie na sofie siedzi Ojciec. Przełykam ślinę i niechętnie przysiadam się do Niego. Uśmiecha się szeroko i wita się, dotykając mojego ramienia.

– Mam nadzieję, że lepiej się czujesz, Lucyferze.

– Powątpiewam. Posłuchaj, chyba powinieneś już wrócić do siebie. Aniołki Cię potrzebują – stwierdzam z przekąsem. Tak, wyganiam Go, bo ta Boska obecność trochę mnie dekoncentruję i nie mogę robić wszystkiego tego, co robiłem, zanim się pojawił Teodon. Po prostu czuję się... niekomfortowo. Jakby ktoś cały czas mnie podglądał i mówił, co robię źle, co dobrze, na czym powinienem się skupić. To dołujące uczucie, dlatego pragnę, aby Ojciec wrócił, skąd przybył.

– Jeszcze trochę zostanę, synu. Wiem, że jestem ci potrzebny. Potrzebujesz opieki.

– Jestem dużym chłopcem. Prawie tak starym jak Ty, więc nie przesadzaj... – burczę pod nosem, a On klepie mnie po plecach, przez co marszczę czoło i obracam się do Niego. Co ten wariat wyprawia? Nauczył się od młodzieży, co robić, by poprawić komuś nastrój? Posyła mi szczery uśmiech, jakby nie wiedział, o co mi chodzi. Mam Ojca palanta...

– Zostań, na ile chcesz, ale daj mi trochę prywatności – mówię i odchodzę w stronę holu, na którym zebrał się cały komitet pożegnalny. Candida powoli schodzi ze schodów, niosąc dwie torebki, a kilka innych walizek trzyma Gabriel i Ezekiel. Kręcę głową, nie wierząc, że moje dziecko potrzebuje aż tylu ubrań, by jakoś przeżyć w tym Paryżu. Chyba za bardzo ją rozpieściłem, ale co teraz miałbym zrobić? Jest już dojrzałą dziewczyną i mam nadzieję, że nie przyniesie mi wstydu. Będę się o nią martwić, jak to ojciec o swoją malutką córeczkę, lecz wierzę, że sobie poradzi. Przeżyła już tyle, iż nic ją nie zaskoczy, a jej siła pozwoli na walkę z trudnościami. Wierzę w nią z całego swojego nie bijącego serca.

Ta śliczna, młoda kobieta prezentuje się dziś tak pięknie jak nigdy dotąd, ale zastanawia mnie jeden fakt. Czy była u Aurory... Czy rozmawiała z nią tak jak ja? Czy czytała jej listy? Mam tyle pytań, a nie dostanę żadnej odpowiedzi. Nie chcemy rozmawiać o Aurorze, bo wiemy, że to ciężki temat i potem oboje popadniemy w dziką rozpacz, zachowując się przy tym jak dzieci, które nie dostały upragnionej zabawki.

– No, tato, powiem ci, że nieźle to zorganizowałeś! – woła Candida, ściskając wszystkich po kolei. Zatrzymuje się przy Gabrielu i obdarza go najdłuższym uściskiem, po czym wychodzimy razem, kierując się do mojego czerwonego mercedesa. Dalej szokuję mnie to, że ona i Aurora pojechały moją Niunią bez skrupułów. Zaimponowało mi to, ale wolałem tego nie mówić, wykazując swoje oburzenie. Jednak ta stara kobiecina potrafiła robić coś niegrzecznego i niedozwolonego.

Zabieram torebki mojej córki i pakuję wszystko do samochodu. Wsiadamy i po chwili odjeżdżamy z Marsheland, naszej małej przystani życia. Zatrzymujemy się dopiero przed lotniskiem, gdzie podążamy za tłumem innych turystów. Wchodząc do wielkiego obiektu, jakim jest lotnisko w Barcelonie, stoję przed tablicą odlotów i sprawdzam ten do Paryża. Wszystko się zgadza, więc razem podążamy na jej odprawę. Po męczarniach z papierami, możemy się pożegnać, choć to dziwne uczucie, a delikatny skurcz w sercu powoduje, że mam ochotę się rozkleić. Candida nie powstrzymuje łez, przez co już ledwo wytrzymuję, powstrzymując swoje.

– Będę tęsknić, tato... – wyznaje cicho, przytulając się do mnie. Ściskam ją mocno i nie pozwalam, by wydostała się z tego żelaznego uścisku. Mógłbym trzymać ją tak w nieskończoność, byleby tylko została ze mną na wieki i nie dopuściła, bym załamał się do końca.

– Ja także, Caniddo. Bardziej, niż ci się wydaje.

– Będę dzwonić, odwiedzać... Obiecuję, tato. Nie żegnamy się na wieczność.

– Wiem, Can, wiem... – wzdycham i odsuwam się na trochę, by dać jej trochę tlenu. W końcu, to mój mały człowieczek, który potrzebuje powietrza do oddychania. Uśmiecha się uroczo i dotyka mojego policzka swoją bladą ręką.

– Rozmawiałam z Aurorą. Kazałam jej cię pilnować. Będzie też Teodon, Gabriel i Ezekiel. Oni cię kochają. Jesteśmy rodziną i damy sobie radę. Wszystko się ułoży, dobrze? – pyta tym ślicznym głosem, który tak niebiańsko potrafił śpiewać. Potakuję niechętnie i jeszcze raz mocno ją przytulam.

– Wierzę w ciebie, Candido. Poradzimy sobie wszyscy. A teraz uciekaj, bo spóźnisz się na samolot – mówię, odrywając się od niej. Im dłużej będę trzymał ją w swoich ramionach, tym będzie mi trudniej ją wypuścić.

– Kocham cię, tato... – szepcze na pożegnanie, powoli oddalając się ze swoim bagażem podręcznym. Wzdycham i przełykam ślinę.

– Ja ciebie też, młoda. Bądź rozważna... – odpowiadam cicho, a na jej ślicznej buźce pojawia się szeroki uśmiech. Macha mi i przechodzi przez liczne bramki, a potem znika mi z oczu, kiedy pojawiają się moje pierwsze łzy. Natychmiast je ścieram i wychodzę z lotniska, wsiadając do swojego samochodu. Opieram głowę na kierownicy i wypuszczam z siebie wszelkie łzy, jakie skumulowały się w moich oczach. Samotność... to zołza.

A: Dziś trochę ukazałam wam przyjaźń pomiędzy Ezekielem i Lucyferkiem. Oni są tacy uroczy, prawda? <3
Żegnamy również Candidę, ale na ile ją żegnamy.... tego nie powiem. Może na rok, może na kilka miesięcy? A może już więcej się nie pojawi? :'(

Przy okazji odpowiem na nominację od @Agarisa

1. W jakiej historii książki/opowiadania odnalazłabyś się najlepiej?

Chyba chodzi Ci o to, jakie gatunki najbardziej lubię czytać, tak? Bo jeśli w tym rzecz, to uwielbiam thrillery (chętnie byłabym główną bohaterką powieści Dana Browna "Anioły i demony), lubię także romanse, coś na faktach jak: "Jestem żoną szejka", ale przyznam szczerze, że nie chciałabym być główną bohaterką...

2. Jeśli piszesz - co chcesz przekazać czytelnikowi w swoim dziele?

Zależy, co piszę. Pisząc MD chciałam pokazać, jak jedna osoba może wpłynąć na podzieloną, smutną rodzinę, jak może zmienić swoje nastawienie do wiary, ale także pragnęłam ukazać bohaterkę, która jest w stanie poświęcić się dla kogoś bliskiego. Ogólnie zawsze staram się coś przekazywać przez swoje "dzieła".

3. Pierwsza myśl, gdy otwierasz oczy i widzisz nad sobą złote oczy w bladej twarzy?

"O cholera, nagrabiłam sobie u Lucka i teraz przysłał na mnie jakąś zjawę. GDZIE MOJA BROŃ?!"

4. Co lepsze - balet czy "taniec ulicy"?

Chyba balet aczkolwiek lubię też "taniec ulicy".

5. Wśród tysiąca rzeczy, co zabrałabyś ze sobą, nieważne gdzie?

Telefon. Mimo wszystko to nieodłączna część mnie. Dzięki niej kontaktuję się z moimi bliskimi, piszę w notatkach jakieś wstępne zarysy opowiadań, robię fotki (kocham je robić!). No rozumiecie mnie, prawda? :(

Okej, a teraz miłego dnia, diabełki! Następnym razem odpowiem na jakieś fakty, choć zrobię to ostatni raz. Nie chcę wam tu śmiecić faktami o sobie.

Continue Reading

You'll Also Like

4.6K 526 20
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
762K 50.2K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
1.9K 355 31
Dziesięć lat po tragicznym wydarzeniu nikt nie spodziewa się, że coś lub ktoś naruszy względny spokój. Łowcy żyją tak, jak kiedyś, szkoląc nowych rek...
42.4K 2.6K 178
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...