Śpiew Śmierci

Від Noemista

106K 7.1K 649

Zmarli są wokół nas - to są słowa, które najczęściej padały z ust mojej matki, gdy jeszcze żyła. To są sło... Більше

PROLOG
~1~
~2~
~3~
~4~
~5~
~6~
~7~
~8~
~9~
~10~
~11~
~12~
~13~
~14~
~15~
~17~
~18~
~19~
~20~
~21~
~22~
~23~
~24~
~25~
~26~
~27~
~28~
~29~
~30~
Od Autorki

~16~

3.1K 220 17
Від Noemista

  Dzień już na początku zapowiadał się źle, choć miałam szczerą nadzieję, że później zrobi się lepiej. Ech, niepotrzebnie się łudziłam - wraz ze wspinającym się po niebie słońcem przybywało problemów, a ja powoli traciłam cierpliwość do siebie i ludzi, którzy mnie otaczali. Po tym, czego dowiedziałam się tej nocy, byłam wyjątkowo drażliwa i byłam gotowa oderwać głowę każdemu, kto odważy się stanąć mi na drodze.

  Zasnęłam późno w nocy, gdzieś około czwartej. Byłam wyczerpana i nie dałam rady już myśleć o tym, czego się dowiedziałam. Mimo że mój mózg tonął od nadmiaru czarnych myśli i różnych wizji. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że Blake uwiązany był do ducha jakiejś elfki. To było dla mnie niepojęte. Jak tak... sympatyczny, rezolutny i wyluzowany facet mógł się z nią użerać? Przecież można było odejść od zmysłów, patrząc na tego dziwnego, gadającego kota, który od czasu do czasu sprzedawał komuś porządną reprymendę. Ja osobiście nie umiałam patrzeć na tę kotkę, wiedząc, że tak naprawdę umie wydać z siebie coś więcej niż zwykłe miauknięcie.

  Rozbudził mnie dzwonek mojego telefonu. Ktoś do mnie dzwonił. Natychmiast pomyślałam o Liamie, który kilka dni wcześniej obudził mnie z rana i sprowadził mi na głowę same kłopoty. Niechętnie więc odebrałam, nie patrząc nawet, kto dzwonił.

  - Hmm? - wymamrotałam, pocierając dłonią oczy. - Kto tam?

  Byłam półprzytomna i nie kontaktowałam. Za oknami pojawiło się już słońce, ale z racji tego, że miałam zasunięte rolety, nie mogłam jeszcze doświadczyć jego promieni na mojej skórze. Usiadłam na łóżku, drżąc z zimna panującego w pokoju. W nocy tak rozkopałam pościel, że ledwo ją rozpoznawałam.

  Po drugiej stronie rozległo się przeciągłe westchnienie, a po chwili usłyszałam:

  - Alice, czemu nie odbierałaś wczoraj?

  Natychmiast pojęłam, z kim miałam do czynienia.

  - Dean? - zapytałam nieco żywszym tonem, choć nadal czułam się tak, jakby ktoś kazał mi przebiec cały maraton bez żadnych przerw. - Czemu dzwonisz do mnie o takiej porze?

  - A kiedy mam dzwonić? - W jego głosie wyczułam złość. - Al, obiecałaś, że będziesz odbierać.

  Kilka sekund później powoli zaczęło do mnie docierać, co się dokładnie stało i czemu Dean ciągle wypytywał mnie o te nieodbieranie telefonów. Zaraz przypomniał mi się Liam, jego smutny wyraz twarzy, wściekłość, która zawładnęła jego umysłem. W ciągu kilku chwil powróciło do mnie tyle wspomnień, że już wiedziałam, jak powinnam zareagować na ton brata.

  Byłam zła.

  - Tak, obiecałam - powiedziałam mocnym głosem, wyzbywając się zmęczenia przynajmniej na chwilę. - A ty przysiągłeś, że nikomu nie powiesz o tym, co czuję. I czego się wczoraj dowiedziałam od Liama? Że podkochuję się w cholernym Hallowayu - rzuciłam szeptem, bojąc się, że może Blake już nie śpi i doskonale słyszy, o czym rozmawiam z Deanem. - Jak mogłeś? Jak mogłeś mu powiedzieć?

  - Alice... - westchnął. - Nie rozumiesz.

  - To mi wytłumacz - rzuciłam wyzywająco. - Jakim prawem zwierzyłeś się z tego Liamowi?

  Przełknął ślinę, słyszałam to przez telefon.

  - Lee... wydaje mi się... że on... on... no, może być trochę w tobie... zakochany...

  - Wiem - wypaliłam - ale to nadal cię nie usprawiedliwia, wiesz? Wkurwiłeś mnie, braciszku. Porządnie.

  - Czekaj, co? - Dean wydawał się być zaskoczony. - Jak to - wiesz? Powiedział ci o tym?

  - Nie - burknęłam. W zasadzie to nie kłamałam - sama się tego domyśliłam, ale... to było wcześniej. - Nie muszę być jasnowidzem, by to widzieć, kretynie. Odetchnęłam. Gotowałam się ze złości i żalu do brata. - Dean, ufam ci, ale... Jak mogłeś mu powiedzieć? To nie jego sprawa, nawet jeżeli jest we mnie zakochany, wiesz? Ja... nie chcę, by ktokolwiek o tym wiedział. Nikt nie powinien wiedzieć. Nikt. Bo co jeżeli Lee pójdzie z tym do władz Cimeterium, co? Co się wtedy ze mną stanie?

  Dean był zakłopotany, czułam to.

  - Alice... Lee przecież nie jest taki...

  - A jaki? Dean, zraniłam go - wyrzuciłam z siebie. - Zranione osoby nie działają racjonalnie, wiem to z autopsji.

  - My, faceci, reagujemy inaczej niż baby, okej? Liam sobie poradzi. Poza tym... Czemu nic mi nie powiedziałaś, do cholery jasnej? Wiem, wiem - nie moja sprawa, ale Lee to mój najlepszy kumpel. Czemu mi nie powiedziałaś, że jest nachalny?

  Mało co nie zakrztusiłam się swoją śliną.

  - Nachalny? Co?

  - Ciągle o ciebie wypytywał, gdy ostatnio się spotkaliśmy - mruknął rozdrażniony. Dean zawsze chronił mnie przed światem, co kiedyś napawało mnie dumą. Teraz zaczęło być to trochę uciążliwe. Potrafiłam sama sobie poradzić, nie musiał prowadzić mnie za rękę. Mój brat bliźniak jednak tego nie rozumiał i odpychał ode mnie każdego, kto potencjalnie mógł zadać mi ból. Cóż, pracowałam nad tym, by w końcu przestał się zachowywać jak ojciec pilnujący swojej córki, ale to był... pracochłonny proces. - Nie gadał o niczym innym, tylko o tobie. A gdy go zapytałem, tak wprost, czy ma coś do ciebie, powiedział, że mógłby się z tobą umówić. - Urwał.

  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w bok, w stronę okien zasłoniętych ciemnymi roletami. Do czego zmierzał Dean z tą rozmową?

  - I co jeszcze? - ponagliłam go.

  - Wkurzył mnie - burknął. - Nie powinien być taki pewny siebie, nie wiedział w końcu, czy się zgodzisz z nim umówić...

  - Czekaj, czekaj. Lee chciał się ze mną umówić i dlatego... rozmawiał z tobą o tym? Co?

  - Nie. Powiedział mi, że się w tobie zakochał i traktuje cię poważnie. Zapytał mnie też, czy może się z tobą spotykać, czy nie mam nic przeciwko temu... A ja sobie pomyślałem, że przecież Lee to spoko gość, lubicie się, i w zasadzie fajnie byłoby widzieć was razem. Ale zaraz przypomniał mi się Halloway i... powiedziałem mu, że już na kimś ci zależy.

  Jęknęłam.

  - Dean, ja go wczoraj spotkałam, do cholery jasnej.

  - Kogo? Hallowaya?

  - Nie - syknęłam - Liama. Był tu, w Nowym Jorku. Prowadził jakieś pieprzone śledztwo i akurat natknął się na mnie, Blake'a i Esme.

  Dean zaklął pod nosem. Wiedziałam, że nie miał zamiaru tak namieszać między mną a Liamem, ale już było po wszystkim. Lee wściekł się na mnie i stwierdził, że nie chce mnie znać, a ja powoli zaczęłam tracić zaufanie do swojego brata bliźniaka, któremu przecież wierzyłam jak nikomu innemu. Nie umiałam już tak samo jak wcześniej spojrzeć na Deana - zawsze był dla mnie oparciem, studnią bez dna, do której wrzucałam swoje problemy. Już nie potrafiłam szczerze opowiedzieć mu o niektórych sprawach. Utrata Liama była dla mnie zbyt dużym ciosem. Niemal tak samo bolesnym jak utrata rodziców i nadziei na to, że jeszcze kiedyś będę z Hallowayem.

  Odchrząknęłam. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, jakoś go zrugać za to, co zrobił, ale nie umiałam, bo wiedziałam, że nie chciał źle. Pragnął po prostu mnie chronić, co mu nie wyszło.

  - Co Lee robił w Nowym Jorku? - zapytał bardziej siebie Dean, ale to ja dałam mu odpowiedź:

  - Mówił, że prowadzi jakieś śledztwo.

  Nadal byłam wściekła na brata, ale powoli moja złość schodziła na drugi plan. Rozczarowanie wzięło górę nad moimi emocjami.

  Dean mruknął coś pod nosem.

  - Tak, Lee prowadzi śledztwo, ale tu, w Trupiarni. Nie rozumiem. Co takiego zdarzyło się w Nowym Jorku, że się tam zapuścił?

  Zmarszczyłam brwi. Cholera, to było dziwne.

  W chwili, gdy Liam pojawił się na horyzoncie i powiedział mi, że przybył do świata ludzi ze względu na jakieś swoje śledztwo, nie myślałam o tym, jak o czymś nienaturalnym. Przecież Żniwiarze, nawet tak młodzi jak ja i Liam, mogli dostać jakieś zlecenie spoza Nocte Mundi. To się zdarzało teraz coraz częściej. Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że Liam naprawdę dość dziwnie zaprezentował się poprzedniego dnia - wyszedł z tajemniczych drzwi oznaczonych dziwnym symbolem, które znajdowały się akurat obok miejsca zbrodni Mauvisa Drake'a, zachowywał się dziwnie, a teraz Dean powiedział, że Lee swoją sprawę prowadzi na miejscu, w Cimeterium. Coś tu było nie tak, ale bardzo nie chciałam tego przyznać. Przypomniały mi się słowa Blake'a, który pytał mnie, czy moim zdaniem to wszystko nie było niepokojące. Wtedy odpowiedziałam, że nie, ale... Teraz nie potrafiłabym bez wahania podać taką samą odpowiedź.

  Przez następne piętnaście minut wypytywałam Deana o wszystko, co było związane z Liamem - jaką sprawę prowadził, kto mu ją zlecił, na czym polegała jego praca, co o niej mówił i w jakich godzinach działał. To, co zasiał w moim sercu brat, wyrosło na poważne podejrzenia względem Lee. Mimo że wydawało mi się to absurdalne, zaczęłam myśleć o nim jak o jakimś przestępcy, który pomagał Mauvisowi Drake'owi. Odpowiedzi Deana natomiast trochę studziły moje domysły - Liam prawdopodobnie otrzymał zadanie od Centrali, pracował w tych samych godzinach co zawsze i podobno badał sprawę jakiś zjaw, które zwiały z Cimeterium do świata ludzi. Nic nowego.

  W moim sercu jednak rósł niepokój, nic nie mogłam już na to poradzić. Liam był moim przyjacielem, ale jeżeli maczał swoje palce w sprawie morderstw w Nowym Jorku, miałam zamiar go wydać. Igranie z Mauvisem Drake'em byłoby gwoździem do trumny naszej wieloletniej przyjaźni.

  - W domu jest okej - odparł Dean, gdy zapytałam go o sytuację w rodzinie. Bardzo tęskniłam za moimi siostrami i braćmi - nawet Jaredem - i martwiłam się o to, jak sobie beze mnie radzą. Zdawałam sobie sprawę, że dla młodszych dzieci byłam jak matka, która o nie dbała, kochała i karciła, gdy sobie nagrabili. Potrzebowały mnie. - Max i Lay pomagają mi przy dzieciach, biorą jakieś pierwsze zlecenia, Tibby uczy się gotować ze mną, choć muszę ci powiedzieć, że na razie idzie jej fatalnie... Iliza ostatnio przystopowała z rysowaniem, przesypia całe noce. Mówiła, że na razie nie ma weny i nie chce nic tworzyć. Kazała też cię pozdrowić i powiedzieć ci, że cię mocno kocha. Tak, cóż, do mnie dzieciaki nigdy tak nie mówią - mruknął z udawaną urazą, a ja zaśmiałam się lekko, przykrywając się trochę kołdrą. Nadal siedziałam na łóżku. - Ness i Tess czasem płaczą za tobą, ale teraz już trochę mniej. W przedszkolu zaczęli już im wdrażać podstawy, które przydadzą im się do szkoły. Claire też trochę pomaga, choć wczoraj znów gdzieś wyszła i wróciła dopiero po północy z nowymi ciuchami... Zanim cokolwiek powiesz - tak, już ją zrugałem za to, że nakupowała jakieś fatałaszki, ale ona stwierdziła, że to prezent.

  Prezent? Co? Kto normalny daje ubrania w prezencie? Chyba tylko jakiś superzadowolony klient małej prostytutki...

  O, nie.

  - Co? - Odchrząknęłam. - Ubrania? Kto dał jej w prezencie ubrania?

  - Też ją o to zapytałem, ale nie chciała mi powiedzieć. - Głos Deana był poważny. Niepokoiło mnie to. - Zaczęła krzyczeć, że jestem taki, jak ty, że wiecznie się do wszystkiego wtrącam, a później zamknęła się w swoim pokoju i już więcej jej nie widziałem. Nadal twierdzi, że jestem pierdoloną pizdą, która jest na każde twoje skinienie.

  Claire zawsze była wybuchowa, ale to, co powiedział mi Dean, bardzo mnie zaniepokoiło. Claire, nowe ubrania, jej wybuch złości. To wszystko było jakieś takie... dziwne. Moja siostra była zbyt dumna i krnąbrna, by sprzedawać swoje ciało, ale tylko takie myśli przechodziły mi przez głowę w tamtej chwili. Claire nie miała jakiś dobrych przyjaciółek, które oddałyby jej swoje stare ubrania, a ona nie lubiła być nikomu dłużna. Jak więc je zdobyła? I dlaczego zachowywała się tak, jakby kogoś kryła? Kogo?

  - Nie masz jakichś podejrzeń? - zapytałam brata.

  - Hm... no... - Był zakłopotany. - Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać, ale nie wydaje ci się, że Claire może... no, wiesz. Spotykać się z facetami i...

  Westchnęłam.

  - Niby to pierwsze przyszło mi do głowy, ale... nie pasuje to do niej. Claire jest zbyt dumna na coś takiego.

  - Nie mam pojęcia, Al. Nie wiem, co kryje się w mózgu szesnastoletniej dziewczyny.

  - Przecież wiesz, co dzieje się w moim mózgu - prychnęłam. - Odgadnięcie tego, o czym myśli, nie powinno być dla ciebie trudne, Dean.

  - Ale...

  - Poza tym masz przecież siedem sióstr, do cholery jasnej. To powinno być dla ciebie jasne jak słońce.

  - Myślę, że myśli twoje i Claire różnią się diametralnie, Al.

  Prychnęłam.

  - Może i tak, ale... Dean, nie pozwól jej zrobić niczego durnego. Ona nie może... ech, nie umiem tego nawet powiedzieć na głos. Pilnuj jej, proszę cię. Może któregoś dnia pójdź za nią i sprawdź, co robi. Bądź dyskretny, ale jeżeli okaże się, że... to to, o czym myślimy, jak najszybciej ją stamtąd wyciągnij. I wiesz co? Możesz ją nawet zamknąć w swoim pokoju, dopóki nie zmądrzeje.

  Później ja i Dean jeszcze trochę pogadaliśmy, a następnie się rozłączyłam i znów padłam na łóżko, myśląc o mojej rodzinie, która z dnia na dzień robiła się coraz dziwniejsza, i o Liamie, który coraz bardziej mnie przerażał.

  Ponownie zasnęłam.

#-#-#

  Ktoś potrząsnął moim ramieniem, a ja musiałam się bardzo powstrzymywać, by nie wrzasnąć na tę osobę ze złości. Byłam rozespana i ostatnie, czego chciałam, to rozpoczęcie tego dnia w złym humorze. Niestety, ktoś nadal mną potrząsał, nie zważając na moje protesty, więc uniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam z błękitne oczy Hallowaya. Uch, któż by się tego spodziewał?

  Blake posłał mi promienny uśmiech, a ja poczułam się tak, jakby chwilę temu uderzył mnie w klatkę piersiową. Powietrze nagle opuściło moje płuca, a serce zaczęło bić tak mocno, że aż boleśnie. Halloway siedział na moim łóżku, prawie mnie dotykając, i trzymał w ręku coś à la papierową torebkę na pączki czy też inne słodkości.

  - W końcu się obudziłaś, słoneczko - mruknął Blake z szerokim uśmiechem na twarzy, który był jaśniejszy niż słońce za oknem. - Wyspałaś się?

  Przyjrzałam się mu uważnie. Miał na sobie czarne spodnie, które dobrze opinały jego ciało, i zwykły, biały T-shirt z jakimś czerwonym nadrukiem, którego nie umiałam rozczytać, gdyż nie byłam aż tak dobra z angielskiego (potrafiłam mówić po angielsku, ale już nieco gorzej czytać i pisać). Blake wyglądał świetnie, niemal jak normalny, bezproblemowy facet, który wybierał się na spotkanie z kumplami w centrum miasta. Aż mnie zakuło w sercu, gdy sobie pomyślałam, że tak naprawdę był najbardziej nienormalną osobą w moim życiu.

  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na papierową torebkę w jego rękach.

  - Co...? Co ty tu robisz?

  Blake przewrócił oczami i wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał torebkę.

  - Mieszkam. A teraz bierz, kupiłem ci śniadanie.

  - Hm? - Czemu Blake kupił mi śniadanie? Która w ogóle była godzina? I co on robił w moim pokoju, chociaż przecież już mu mówiłam, by tu nie wchodził bez zaproszenia. - Śniadanie? Czemu? Sama mogłam sobie zrobić.

  - Cóż, i tak odwoziłem Esme do szkoły, więc pomyślałem, że po drodze kupię ci coś dobrego. Ot, cała filozofia.

  Zajrzałam do torebki i zobaczyłam w niej trzy pączki obsypane cukrem pudrem. Spojrzałam na Blake'a, który uważnie obserwował moją reakcję. Wydawał się być wyluzowany, choć, prawdę mówiąc, czułam, że to nie do końca prawda. Był spięty i miałam wrażenie, że stara się zachowywać tak, bym się tego nie domyśliła. Pewnie nadal przeżywa to, czego dowiedziałam się w nocy, pomyślałam, sięgając do torebki po jednego pączka. Cóż, to oczywiste, że będzie się tym przejmował.

  Wyjęłam jednego pączka i spojrzałam na Hallowaya. Uśmiechnął się lekko.

  - I co? Odpowiada ci? - zapytał szczerze zainteresowany. - Pomyślałem, że wolałabyś zjeść to, niż paskudne jedzenie, które bym ci zrobił, gdybym nie wpadł na ten genialny pomysł.

  Pokiwałam głową i wzięłam kęs. Dawno nie jadłam pączków, a wszystko dlatego, że w Cimeterium już ich nie sprzedawali. Podobno są bardzo niezdrowe dla Żniwiarzy, temu ich już nie produkują.

  - Są pyszne - wymamrotałam - ale wiesz, Blake, ja umiem gotować. Mogłabym sobie sama coś przyrządzić. - Spojrzałam na niego, nieco speszona. - Mimo wszystko dzięki.

  - Umiesz gotować? - zapytał, unosząc do góry brwi. - Serio?

  - A nie wyglądam?

  - Ym... Nie wiem. Można wyglądać na osobę gotującą?

  Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko. Było mi naprawdę miło, że zatroszczył się w taki sposób o mnie, choć czułam, że ta radość jest ulotna i zaraz szybko zniknie. To było tak piękne, że aż niemożliwe.

  - Chyba tak - powiedziałam, biorąc kolejny kęs pączka. Przeżułam i powiedziałam: - Ty na przykład nie wyglądasz na światowej sławy kucharza, i to się zgadza.

  - Dzięki - parsknął i spojrzał mi w oczy, ale zaraz jego wzrok zjechał niżej, na moje usta, i jeszcze niżej, na moją szyję, i jeszcze niżej...

  Zasłoniłam się kołdrą i spojrzałam na niego, unosząc do góry jedną brew. Posłał mi rozbawione spojrzenie.

  - Masz od tego Esme - burknęłam i zajęłam się zajadaniem pączków.

  Przez kilka minut Blake nic nie robił, tylko siedział i obserwował, jak jem, co trochę mnie irytowało. Nie umiałam się skupić na smaku, przeżuwaniu i zapachu, gdy tak na mnie patrzył z tym dziwnym błyskiem w oku, który chyba nie powinien mi się podobać. Oczy Blake'a jaśniały jakąś dziwną ekscytacją, zadowoleniem z siebie i dumą, a ja kompletnie nie rozumiałam, o co mu chodziło. Był dumny z tego, że kupił mi śniadanie? Że wprawił mnie w zakłopotanie? Czemu był taki zadowolony, do cholery jasnej? Czy właśnie wyciął mi jakiś numer?

  W końcu, gdy skończyłam jeść, Blake trochę się ogarnął i powiedział:

  - Kiedy ty sobie smacznie spałaś, trochę powęszyłem.

  - Ee, co? - Uniosłam jedną brew do góry. - Gdzie powęszyłeś i czego szukałeś? I która jest godzina, że zdążyłeś tyle zrobić?

  Halloway spojrzał na swój zegarek, który miał na prawej ręce (zegarki nosiło się chyba na lewej, nie?) i odparł:

  - Jest po dwunastej.

  Zamarłam.

  - Co? - zapytałam, czując panikę. - Naprawdę?

  - Noo, tak - powiedział ostrożnie, badając moją reakcję. - A co? Coś przegapiłaś?

  - No przecież powinniśmy zajechać do Junony i... to znaczy Jackie. Powinniśmy do niej pojechać i sprawdzić, co z ciałem, prawda? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś?

  - Po pierwsze - rzekł z rozbawieniem - Junona sama do nas zadzwoni, gdy już zbada swojego kochanego trupa. Nie lubi niezapowiedzianych wizyt, więc takie wtargnięcie do jej laboratorium to byłby zły pomysł, zapewne skończylibyśmy w jej prywatnej kostnicy. Po drugie - mamy już robotę na dziś, nie przejmuj się. Obiecuję ci, że wrócimy późno do domu i będziesz jeszcze bardziej padnięta niż wczoraj. - Wątpiłam w to. No, chyba że miało być to kolejne spotkanie z Liamem. Wtedy zmęczenie było gwarantowane. - Po trzecie, nie budziłem cię, bo uznałem, że przydałby ci się sen. W szczególności po tym, co odkryłaś w nocy, nie?

  Uważnie się mu przyjrzałam. Teraz jego zdenerwowanie było wyraźniejsze. Oczekiwał mojej odpowiedzi w napięciu, jakbym zaraz miała mu rzucić w twarz, że jest jakimś potworem i ma się trzymać z dala ode mnie. Nie rozumiałam go. Fakt, wczoraj byłam trochę zaskoczona tym, czego się dowiedziałam, ale z pewnością nie miałam zamiaru z tego powodu odrzucać Blake'a. Już mu dałam znać, że może na mnie liczyć, nie rozumiałam więc, czemu się tak dziwnie zachowywał.

  Spojrzałam mu w oczy i wzruszyłam ramionami.

  - Nie musisz traktować mnie ulgowo - bąknęłam, odsuwając włosy z twarzy za ucho. - To, że znam twój sekret, nie oznacza, że masz się ze mną obchodzić jak z jajkiem. Nikomu nie powiem o Lessien, już ci mówiłam.

  Blake uniósł ręce do góry w geście kapitulacji, po czym uśmiechnął się do mnie miło. Widocznie część stresu już z niego zeszła.

  - Okej, okej, rozumiem. To jak? Gotowa na nadchodzący dzień?

  - Zależy, co mamy w planach - mruknęłam, zawijając brzeg torby. - Jeżeli ma to coś wspólnego z zakupami w centrum handlowym, to nie, nie jestem w ogóle gotowa i chętna do pracy. Więc? O co chodzi?

  Trochę zbladł. Od razu domyśliłam się, co chodzi mu po głowie.

  Odrzuciłam kołdrę na bok i wstałam z łóżka, nie zwracając uwagi na słowa Blake'a, który starał się coś powiedzieć.

  - Nie, nie idę na jakieś durne zakupy - rzuciłam, kierując się w stronę plecaka wypchanego moimi czarnymi ubraniami, nożami, pieniędzmi i romantycznymi książkami. - Mam ubrania. - Odwróciłam się w jego stronę, wyjmując z torby swoje ciuchy. - I w ogóle to co to za zadanie? Zakupy? Myślałam, że poważnie podchodzisz do naszej pracy, Blake. Ale najwyraźniej...

  - Zakupy to pierwszy punkt, który pozwoli nam osiągnąć cel - powiedział szybko Blake, nim zdążyłam skończyć mój wywód. - Nie masz odpowiednich ubrań do tego zadania.

  - Skąd to niby wiesz? - prychnęłam i odwróciłam się w jego stronę, by spojrzeć mu w oczy. On jednak patrzył na coś innego.

  Miałam na sobie krótkie spodenki i zwykły czarny top, w którym zazwyczaj spałam. Moim zdaniem był to przeciętny strój do spania dla przeciętnej nastolatki, ale Blake patrzył na to, jakby właśnie odkrył coś niesamowicie ciekawego i pięknego. Uważnie obserwował moje mlecznobiałe nogi, które odkrywały krótkie szorty, ramiona i dekolt. Nie miałam na sobie stanika, więc ta sytuacja... była trochę... niezręczna. A szczególnie wtedy, gdy moje ciało ochoczo zareagowało na jego wzrok. Zastanawiałam się, czemu aż tak na mnie patrzył - przecież już wczoraj mnie taką widział, choć było ciemno.

  Blake podniósł się z łóżka i ruszył w moją stronę. Stałam oszołomiona tym, jaki wyraz przyjęły jego oczy, i czekałam, aż mnie dotknie, powie coś, zrobi cokolwiek, co wyrwie mnie z tego odrętwienia, ale on tylko stanął naprzeciwko mnie i spojrzał mi prosto w oczy, jakby nad czymś się poważnie zastanawiał.

  - Powiedzmy, że jestem dobrym obserwatorem - mruknął, a ja przez chwilę musiałam się zastanawiać, o czym mówił. Zaraz jednak sobie przypomniałam. Ubrania, tak, to o to chodziło.

  Zrobiłam naburmuszoną minę i zjechałam go wzrokiem.

  - O co ci chodzi z tymi zakupami, Halloway?

  - Ech, cukiereczku, to nic złego. Po prostu rano, gdy już odwiozłem Esme do szkoły i w końcu odpocząłem od jej wrzasków i narzekań, postanowiłem, że uruchomię swoje kontakty i popytam tu i ówdzie o ten znak z drzwi, które widzieliśmy w miejscu zbrodni. No, i się dowiedziałem.

  - Czego? - zapytałam zaskoczona. Nie sądziłam, że Blake... Myślałam, że nie podchodził tak poważnie do tej sprawy jak ja, ale teraz widziałam, że zależało mu na jej rozwiązaniu równie mocno. - I od kogo?

  Ku mojemu zaskoczeniu, chwycił mnie za ramiona i poprowadził w stronę drzwi prowadzących na korytarz.

  - Wiem, gdzie jutro znajdziemy te drzwi, co za nimi jest i kogo musimy tam znaleźć. Zaufaj mi, słodziutka. Kupimy ci ładne ciuszki i wieczorem wybierzemy się na najbardziej szaloną imprezę na ziemi, która odbędzie się w najbardziej zwariowanym klubie w Nowym Jorku.

  - C-co? - wydusiłam z siebie, gdy Blake prowadził mnie do łazienki, bym się umyła i przebrała. - Jaka impreza? Ja się nie zgadzam na żadną imprezę!

  Wepchnął mnie do łazienki i przytrzymał drzwi, by spojrzeć na mnie ostatni raz i powiedzieć:

  - Kwiatuszku, ci, których szukamy, nie będą dla ciebie mili, jeżeli wbijesz do nich ubrana w jakieś ciemne ciuchy do walki i obłożona bronią każdego rodzaju. Powinnaś się raczej dostosować do okazji i gości imprezy.

  - Ci, których szukamy? - zapytałam z niedowierzaniem. - Niby kogo szukamy, Blake? Ja nic o tym nie wiem.

  Halloway spojrzał na mnie z politowaniem i powiedział:

  - Jak to: kogo? Szukamy członków prawdziwej nowojorskiej wampirzej mafii, skarbie.

  Nic z tego nie rozumiałam.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Hej :D Witajcie w kolejnym rozdziale, nieco słabszym niż poprzednie (mnie osobiście się nie podoba) :D Mam nadzieję, że jakoś go przeżyjecie :) A jeżeli zepnę tyłek, w niedzielę jeszcze wydam jeden rozdział :3

Pytanie do was: Co myślicie o tym, co powiedział Dean na temat Liama i Claire? A o tym, co powiedział Blake? Piszcie ;)

Ilość słów: 3779 :)

Продовжити читання

Вам також сподобається

20.5K 1.5K 54
Spotkaliście kiedyś chłopaka w środku nocy? Mówił wam o rzeczach nie z tego świata? Potwierdzał istnienie istot, których się boisz? Spotkanie Luny i...
No Chyba NIE ~Billdip~ [Zawieszone] Від Ta nieznajoma

Паранормальні явища

32.7K 2.1K 25
Od pamiętnych wakacji mija już 5 lat. Kiedy wydawać by się mogło że najgorsze już za nimi, pewnego spokojnego dnia ich życie zmienia się diametralnie...
Przeznaczona Śmierci Від Qitria

Паранормальні явища

421K 23.5K 39
Wiele miliardów lat temu, jeszcze nim ludzkość zasiedliła ziemię powstała przepowiednia... Przepowiednia ta mówiła, że każdy Bóg i Bogini mieli gd...
Testament: Ostateczne spotkanie Від See-What-I-See

Паранормальні явища

46.6K 4.6K 76
Trzecia część historii rozgrywającej się w Woodshill. Świat podniósł się po walce stoczonej z siłami piekieł. Nowe realia, w których już nikt nie kry...