~27~

2.7K 192 36
                                    

  Moje nogi spisywały się całkiem nieźle, gdy ja i Diana niemal biegłyśmy w stronę drzwi, za którymi rzekomo znajdowało się wejście do podziemnych cel. Miałam wrażenie, że moje stopy są trochę zbyt ociężałe, ale cieszyłam się, że mimo to nadal były całkowicie sprawne. Może była to zasługa adrenaliny, która krążyła po moim ciele, a może to dzięki szybkiej regeneracji mojego organizmu i pomocy lekarzy, ale czułam się nawet dobrze, jak na osobę, która ledwo uszła z życiem, a przed chwilą zwiała ze szpitala w niezbyt dobrym stylu.

  Biegnąc, myślałam tylko o Blake'u i chłopaku Diany, Aleksie, którzy siedzieli w jakimś cholernym pomieszczeniu, zdani na łaskę tego psychopaty, Drake'a. Jednocześnie zastanawiałam się, czego on może ode mnie chcieć, czemu teraz i dlaczego tutaj, w miejscu, w którym aż roiło się od zaklęć nałożonych na mury i wszystkie, nawet najdrobniejsze elementy wnętrz. To nie miało dla mnie żadnego sensu, ale widocznie taki był właśnie cel Drake'a - chciał mnie zaskoczyć, może jakoś sprawdzić lub po prostu zabawić się ze mną w kotka i myszkę. Ugh, już czułam, że się nie polubimy.

  Kiedy w końcu dopadłyśmy do drzwi, zaczął dzwonić mój telefon. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam, gdy Diana mocowała się z zamkami. Po chwili jednak udało jej się otworzyć przejście.

  - Słucham? - odezwałam się zadyszanym głosem.

  Przez chwilę panowało milczenie po drugiej stronie słuchawki, co mnie zaniepokoiło. Nie miałam czasu na takie głupie żarty!

  Diana spojrzała na mnie znacząco i przeszła przez drzwi, przytrzymując je specjalnie dla mnie.

  - Alice, czy ty do reszty oszalałaś? - warknął Dean, a ja na chwilę przymknęłam oczy, wchodząc za Dianą w egipskie ciemności. - Jak mogłaś uciec z tego pierdolonego szpitala, co? I to jeszcze z jakąś porąbaną czarownicą?!

  Zrobiłam kilka kroków w przód, bojąc się, że zaraz upadnę albo jakoś siebie zranię. Nie widziałam, co mam pod nogami, dopóki Diana nie odpaliła wszystkich pochodni w tym... korytarzu, który powoli prowadził na dół prostymi schodami. Przejście było kamienne, było tu zimno, a głos Deana wcale nie budził we mnie ciepła. Raczej zimną złość i lekkie przygnębienie.

  Diana ruszyła szybko przed siebie, a ja powoli zaczęłam pędzić za nią, czując każdy mięsień w moich nogach. Uch, już wiedziałam, że wieczorem - o ile go dożyję - będę czuła tak wielki ból w łydkach, że prawdopodobnie nie będę mogła przez niego spać. Cóż, taki już los rannych, pomyślałam z niezadowoleniem.

  - Dean - rzuciłam, dysząc. Nie miałam już sił na kłótnie, poza tym za bardzo obawiałam się tego, co mało mnie spotkać za kilka minut. W obecnej chwili potrzebowałam tylko słów pocieszenia. - Ja musiałam. Alex Castor i Blake... Oni są przetrzymywani przez Drake'a. Muszę pomóc ich jakoś... no, odbić. Nie mogę leżeć i bezczynnie patrzeć, jak inni robią to za mnie. To moja działka.

  - Co? - Dean wydawał się być kompletnie zaskoczony. - Halloway jest przetrzymywany przez Drake'a? Przez niego osobiście?

  - Tak, Dean.

  Schodziłam coraz szybciej, starając się dorównać tempem Dianie, która patrzyła na mnie zniecierpliwionym wzrokiem. Rozumiałam ją. Chciała, bym w końcu przestała się obijać i uwolniła jej ukochanego z rąk psychopaty. Naprawdę, wiedziałam, co czuła, szczególnie wtedy, gdy myślałam o Blake'u, jego niewyparzonej gębie i tym psycholu, który miałby w jakiś sposób się nad nim znęcać. Aż mnie skręcało, gdy o tym wspominałam, i miałam ochotę w coś przywalić. Najlepiej w twarz Mauvisa Drake'a.

  Było mi ciężko, ale musiałam w końcu coś powiedzieć bratu:

  - Drake chce się ze mną spotkać. Właśnie tam do niego idę, ale jeżeli...

Śpiew ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz