~10~

3.3K 212 20
                                    

  Po tym jak Sebastian i Whitney - bo tak się nazywali ci zagadkowi przybysze - przynieśli kolejne zwłoki Junonie, kobieta po prostu odesłała mnie i Blake'a z kwitkiem, twierdząc, że nie będzie miała już czasu, by omówić z nami szczegóły. Cóż, wcale nie narzekałam - nie miałam już ochoty siedzieć w tych śmierdzących kanałach i słuchać kiepskich żarcików Hallowaya, który wydawał się być zaintrygowany całą sytuacją. Ciągle gadał coś o trupach, o tym, że jak tak dalej pójdzie, to Mauvis Drake wymorduje połowę Nowego Jorku... Podsyłał czarne scenariusze, w które oboje nie wierzyliśmy, ale i tak było to lepsze, niż myślenie o tym, co musiały wycierpieć zamordowane osoby.

  Kiedy Junona, Whitney i Sebastian załatwili formalności, lekarka zamknęła się w prosektorium i tam już została do końca naszej wizyty. Ja i Blake natomiast zaczęliśmy rozmowę z parą, która przybyła tu znienacka z trupem. Oboje byli wysocy - facet przewyższał Blake'a o pół głowy, a kobieta była gdzieś mojego wzrostu. Sebastian był barczysty, świetnie zbudowany i wysportowany. Widać było, że dba o siebie. Zrobił na mnie wrażenie, serio. Whitney natomiast była typowym przykładem... dziwaka. Fakt, może nie powinnam tak od razu przypinać jej łatki dziwaczki, bo moja rodzina też nie należała do tych najnormalniejszych, ale tylko tak mogłam określić tę kobietę jednym słowem. Była blondynką, bardzo ładną, i jakoś tak miałam podejrzenie, że zupełnie w guście Blake'a, choć nie dawał jej żadnych sygnałów, że jest nią zainteresowany. Po prostu zawsze wydawało mi się, że takie lubi. No, zresztą nieważne. Whitnej w każdym razie... bardzo lubiła kolor różowy, mniej więcej tak samo jak Junona, tylko lubiła go... nosić. Miała na sobie różową sukienkę, różowe rajstopy, różowe kozaczki i różowy płaszczyk z torebką. Oczywiście, każdy element jej ubioru był w tym samym odcieniu różowego, inaczej nie mogło być. Patrząc na nią, zastanawiałam się, jak to możliwe, że zawodowo zajmowała się morderstwami, a nie sprzedawała buty i ubrania w jakimś supersłodkim butiku.

  Staliśmy w gabinecie Junony, rozmawiając o tym, jak Sebastian i Whitney znaleźli ciało. Wciąż nie mogłam się nadziwić temu, że lekarka, która badała zwłoki, była tak specyficzna, a śledczy nie byli od niej wcale lepsi. Zawsze wydawało mi się, że na takich poważnych stanowiskach lądowali ludzie wykształceni, poważni i oddani swojej pracy w stu procentach. W tych przypadkach zgadzałam się tylko z jednym - i Junona, i Whitney z Sebastianem wydawali się być mocno zaangażowani w to, co robią, ale jednak... No wiecie, pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywarli, nie było zbyt dobre. Niestety.

  - Ciała zawsze znajdują się w jakichś ciemnych zakątkach Nowego Jorku - mruknęła Whitney swoim bardzo melodyjnym głosem, gdy Sebastian skończył opowieść o tym, jak to przechodzili ulicami miasta, szukając jakiegoś znaku, który podpowiedziałby im, w jakim celu Drake zabija, a znaleźli kolejne ciało, niewątpliwie porzucone przez ludzi czarownika. - Tym razem to był Bronx.

  - Fan New York Yankees? - zapytał Blake, jakby zupełnie go nie obchodził fakt, że znaleziono kolejnego martwego człowieka. - Stawiam pięć dolców na to, że mam rację.

  Whitney zjechała go wzrokiem i spojrzała na mnie.

  - Współczuję, że musisz z nim dodatkowo mieszkać.

  Skinęłam głową. Ja też sobie samej współczułam, ale z zupełnie innych powodów.

  Blake prychnął.

  - Ej, przecież nie jest tak źle!

  - Włazisz do mojego pokoju bez pukania - przypomniałam mu i w końcu odważyłam się na niego spojrzeć. Wydawał się być rozbawiony, ale jednocześnie była w nim pewna powaga. - I nie umiesz nawet gotować.

  - To ty coś gotuj - burknął i oparł się o jedną z białych ścian w pomieszczeniach. - No pokaż, jaki z ciebie Masterchef.

  Spiorunowałam go wzrokiem.

Śpiew ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz