bumper cars || Zayn Malik

By pennylane_7

158K 12K 1K

Ona została osamotniona. Pozorna bańka bezpieczeństwa, która dotąd ją otaczała pękła bezpowrotnie. Lu... More

prolog.
rozdział 1.
rozdział 2.
rozdział 3.
rozdział 4.
rozdział 5.
rozdział 6.
rozdział 7.
rozdział 8.
rozdział 9.
rozdział 10.
rozdział 11.
rozdział 12.
rozdział 13.
rozdział 14.
rozdział 15.
rozdział 16.
rozdział 17.
rozdział 18.
rozdział 19.
rozdział 20.
rozdział 21.
rozdział 22.
rozdział 23.
rozdział 24.
rozdział 25.
rozdział 26.
rozdział 27.
rozdział 28.
rozdział 29.
rozdział 30.
rozdział 31.
rozdział 32.
rozdział 34.
rozdział 35.
rozdział 36.
carte blanche
rozdział 37.
rozdział 38.
rozdział 39.
rozdział 40.
rozdział 41.
rozdział 42.
rozdział 43.
rozdział 44.
rozdział 45.
rozdział 46.
rozdział 47.
rozdział 48.
rozdział 49.
rozdział 50.
rozdział 51.
epilog + coś od serca.

rozdział 33.

2.2K 195 17
By pennylane_7

Wystarczy mała szpilka z impetem wbita między dwie coraz bliższe sobie osoby. Wystarczy wąski, ale dosadny klin, aby oddalać je od siebie na coraz większy dystans.

Mimo, że nadal dzielą ze sobą swój czas. Mimo, że posyłają sobie uśmiechy, ciepłe słowa i stale się przekomarzają. To jednak gołym okiem widać, że wkradły się między nimi niedomówienia. Małe nieporozumienia, które rozrastają się do olbrzymich rozmiarów.

Chowają w sobie męczące ich myśli. Nie są w stanie wyrzucić ich z siebie i tym samym rozjaśnić tej ciężkiej atmosfery, która otacza ich niczym mgła. Niczym ponura szarzyzna wisząca nisko nad ziemią i zaburzająca klarowność wzroku. Z premedytacją deformująca kształty. Z rozmysłem mącąca kolory. Z wyrachowaniem zakłócająca nasz osąd.

Szczerość. Tylko tyle i aż tyle wystarczy, aby mgła zniknęła niczym za czarodziejskim machnięciem magicznej różdżki. A jednak wolimy udawać, że nic się nie zmieniło. Że nie dostrzegamy tego dystansu, który sobie narzuciliśmy.

Że nie widzimy jego rezerwy.

Że nie widzimy jej rezerwy.

Pomimo tego, że z dnia na dzień wydaje się ona coraz większa. Pomimo tego, że z godziny na godzinę czujemy się sobie dalsi. Pomimo tego, że z minuty na minuty przepaść między nami pogłębia się.

Pozwalamy niedomówieniom wisieć w zawieszeniu nad naszymi głowami, bo boimy się obrać jakiekolwiek stanowisko. Boimy się zrobić jakikolwiek ruch. Tkwimy w zawieszeniu.


Słońce wspinało się wysoko na niebo, aby po chwili sławy, gdy błyszczało na samym szczycie sklepienia, zacząć stopniowo opadać w dół, chowając tym samym swoje coraz słabsze promienie za horyzontem. Jego blask ustępował miejsca lśniącemu księżycowi i gwiezdnym konstelacjom rozsypanym na ciemnym niebie. Jasne punkty iskrzyły na granatowym płótnie, migotały swoim wewnętrznym blaskiem, aż w końcu mrok powoli się rozjaśniał, a słońce nieśmiało zaglądało znad horyzontu. Noc ponownie zamieniał się w dzień. I tak raz za razem.

Upływały kolejne dni. Przemijały kolejne tygodnie. Termometry wskazywały coraz niższe temperatury. Zielone liście na drzewach zmieniły swe kolory na głębokie brązy, na cieszące oczy czerwienie i żółcie, na królewskie odcienie złotego. Ich delikatne łodyżki zrywały się z grubych konarów, sprawiając, że z każdym podmuchem wiatru na ulicach fruwały kolorowe chmary liści o najróżniejszych kształtach. Niczym konfetti barwiące szare ulice Londynu. Wirowały, wznosiły się i opadały, przykrywając bure chodniki złoto-brązowym dywanem. Szeleszczącym przy każdym kroku mieszkańców stolicy Wielkiej Brytanii.

Jednak większość ludzi nie zauważało piękna, które ich otaczało. Nie zwracali uwagi na czarującą naturę, na feerię kolorów rozjaśniającą ich codzienność, na złotą jesień otulającą Londyn. Mogli sycić oczy wirującymi na wietrze liśćmi, mogli napawać się kolorowym dywanem okrywającym podłoże, mogli upajać się barwami jesieni. A jednak przyzwyczaili się już do tego widoku. Mając go na co dzień, przestali dostrzegać tą magię.

Jednak on widział tą czarodziejską atmosferę, czuł jak jej piękno wtacza się przez jego oczy wprost do serca, otulając go przyjemnym ciepłem. I starał się w jak najwierniejszy sposób oddać zmieniający się krajobraz, opisać go w taki sposób, aby Penelope potrafiła go zobaczyć oczami wyobraźni.

Za każdym razem gdy spacerowali długimi, krętymi, parkowymi alejkami, starał się wychwycić najmniejsze zmiany w otoczeniu. To, jak liście zdawały się bardziej złociste niż podczas poprzedniej wędrówki czy to, jak zagrabiono je w wielkie kopy na środku wielkiej połaci szarawej trawy. Ich obuwie tonęło w miękkim, wielobarwnym dywanie, pod ich stopami szeleściły liście wysuszone lekkimi promieniami słońca. A oni rozmawiali, przekomarzali się, a czasami po prostu milczeli, zatopieni we własnych myślach.

Można powiedzieć, że wszystko było tak jak wcześniej. Bo pozornie właśnie tak było.

Jednak wnikliwe oko zauważyłoby, że krajobraz nie był jedyną zmieniającą się rzeczą w ich otoczeniu. Można powiedzieć, że wraz z każdym liściem z gracją spadającym z wysokiego drzewa, dystans pomiędzy tą dwójką powiększał się. Wkradła się pomiędzy nimi pewna rezerwa. Ich gesty stały się powściągliwe, jakby niepewne. Niedopowiedzenia i dziwna nerwowość wisiała wysoko w powietrzu sprawiając, że atmosfera gęstniała.

Przestali czuć się ze sobą swobodnie. Ona przestała ufnie wtulać się w jego ramiona, a on zaprzestał szukać powodu, aby choć dotknąć jej ciała. Bo niewinne uściski, które wcześniej były czymś naturalnym, nagle stały się nieodpowiednie. A dreszcze, które przebiegały wzdłuż ich kręgosłupów za każdym razem, gdy ich ciepłe ciała musnęły się, sprawiały, że czuli się winni.

Wystarczyła krótka chwila, gdy ich usta prawie spotkały się w pocałunku. Wystarczył ułamek sekundy, gdy prawie czuli na języku swój smak. Wystarczył moment, podczas którego prawie dzielili to samo powietrze. I dotyk ich skór, ciepło ich ciał i przeskakujące między nimi iskry, stały się nieodpowiednie. Stały się nieadekwatne. Niemal trudne do wytrzymania.

Oboje udawali, że wszystko jest jak dawniej. Wkładali na twarz maski, markując beztroskę. Jednak wyczuwali, że ich relacja nie będzie już nigdy taka sama. Bo zabrakło tej naturalności, prostoty i szczerości, na którą tak długo pracowali. Dystans się pogłębiał, jednak oni nie próbowali z nim walczyć.

Starali unikać się bezpośredniego kontaktu ich ciał. Oboje nie byli w stanie znosić ze spokojem ducha ciepła drugiej osoby. Nie chcieli dawać sobie pretekstu. Bali się kusić los. I choć nigdy o tym nie rozmawiali, oboje dzielili podobne obawy.

Oboje sądzili, że nie zasługują na drugą stronę. Oboje bali się reakcji swojego ciała. Obawiali się tego, co zaczynało rodzić się głęboko w ich ciele. A ich obawa pogłębiała się jeszcze bardzie, bo czuli, że nie potrafią z tym walczyć. A powinni, z całych sił. Na przekór uczuciom, powinni posłuchać rozsądku.

Bo przekonali się, że jakiekolwiek uczucia potrafią jedynie krzywdzić. Że niosą jedynie ból i rozczarowanie. Że prędzej czy później powodują ciężkie do wygojenia rany. A oni mieli już dość blizn, aby ryzykować następne.

Jednak rozsądek przegrywał w przedbiegach.

Ona mimowolnie tęskniła za bezpieczeństwem, które czuła jedynie wtulając się w jego ramiona i słysząc bicie jego serca.

On mimowolnie tęsknił za tym jak jej ciało ufnie wtula się w jego ramiona, a jego otacza zapach jej perfum.

A mając pokusę tuż pod nosem, pragnienia wydawały się jeszcze silniejsze. Bardziej dosadne. Bardziej pociągające. A mimo to niedostępne.

Dlatego Zayn coraz częściej wyciągał Penelope z mieszkania. Wmawiając sobie, że świeże powietrze dobrze jej zrobi. Że dzięki temu nabierze sił, a jej twarz zyska rumieńców. Wiedział jednak, że tylko w otoczeniu innych ludzi, będzie potrafił utrzymać narzucony przez siebie dystans. Że tylko w ten sposób zachowa rezerwę.

Miał poczucie, że sporo ryzykuje. Mimo odpowiedniego kamuflażu, pomimo ciemnych okularów które gwarantowały mu nieco anonimowości. Pomimo kapturów, które pozwalały mu skryć się w cieniu, czuł na sobie spojrzenia innych. I nie był to wymysł jego wyobraźni, nie była to jedynie jego fanaberia. Potrafił już zauważyć, kiedy mijane go osoby rozpoznawały go. Zaczynały gorączkowo naradzać się skąd znają jego twarz, a następnie w ich oczach błyszczały znajome iskry. Kilkakrotnie musiał więc skrócać ich spacer, wmawiając Penelope, że jest za zimno na dłuższe wędrówki. I udawało mu się nie dopuścić do spotkania brunetki z jego fanami. Przez co zaczął być coraz bardziej zuchwały.

Zabierał ją na coraz dłuższe spacery po mieście. A gdy wyznała mu, że do Londynu przeprowadziła się zaledwie kilka miesięcy temu i co więcej nigdy nie przejechała się na słynnej atrakcji jaką jest London Eye, wybrali się i tam. Zasiedli w przeszklonej kapsule, która powoli wspinała się aż na wysokość 135 metrów. Opisywał jej ze starannością widok jaki rozpościerał się przed jego oczami. I pomimo tego, że nie był to jego pierwszy raz na tym diabelskim młynie, to zaskoczył sam siebie, dostrzegając elementy krajobrazu, na które wcześniej nie zwrócił najmniejszej uwagi. Tak jakby Penelope rozjaśniała jego umysł, powodując, że rzeczy, które wcześniej były nieosiągalne i niemal niewidoczne, wyłaniały się nagle na pierwszy plan, porażając go swoją obrazowością. A on nie potrafił kryć się z tym, że podobało mu się to. Podobało mu się to w jaki sposób sama jej obecność wpływała na jego postrzeganie świata.

Z nią u boku kolory, które go otaczały były intensywniejsze. Wszelkie zapachy były wyraźniejsze. Tak jakby zmysły tkwiące w uśpieniu nagle budziły się do życia. Jakby melodyjny głos brunetki, niczym syreni śpiew wyrywał je z otępienia. Ożywiał je i pobudzał.

Zamilkł, odwracając wzrok od panoramy Londynu i skupiając go na twarzy dziewczyny. Przyglądał się jej delikatnym rysom twarzy, różowym, miękkim wargom i uroczym piegom zdobiącym mały, zadarty nos.

Nagle zamrugał porażony jedną intensywną myślą. Starał się utrzymać dystans, przekonany, że nie jest godzien na to, aby wciągać ją w swój świat. W swoją szarą rzeczywistość pełną obłudy, zawiści, pozbawioną skrupułów i obdzierającą z prywatności.

Jednak dzięki niej wreszcie poczuł się żywy. Od tak dawna przepełniała go bezsilność, bierność i podatność na los. A ona nieświadomie wtoczyła w jego organizm chęci. Pobudziła go i natchnęła do działania.

Byłby głupcem, gdyby nie chciał zatrzymać tego uczucia. Byłby głupcem, gdyby pozwolił, aby wymknęła się z jego kurczowo zaciśniętej pięści. I po raz kolejny zachował się jak egoista. Niewiele myśląc chwycił jej smukłą dłoń, chowając ją w swojej ręce. I przysunął się do jej ciała, niwelując narzucony dystans.

Przeszklona kapsuła w której się znajdowali opadała coraz niżej. Obniżała się, systematycznie zbliżając się do ziemi. A on starał się ignorować to przeczucie, że ściągnie Penelope w dół. Że będzie kotwicą, która sprowadzi ją na dno. I to uczucie to nie opuszczało go przez resztę wieczoru.

Odbijało się w jego umyśle, gdy niczym dwójka zwyczajnych ludzi zajadali się frytkami kupionymi w jednej z przydrożnych budek z jedzeniem. Słyszał je usilnie gdy spacerowali w tłumie anonimowych ludzi. Niemal krzyczało, gdy w drodze powrotnej objął ją ramieniem, przyciskając do swojego boku, tłumacząc samemu sobie, że zrobiło się już chłodno.

I jego umysł go nie mylił. Zapatrzony w brunetkę nie dostrzegał cienia, który towarzyszył im przez całą wyprawę. Nie dostrzegł błyskającego fleszu, nie usłyszał odgłosu, jaki wydaje aparat fotograficzny, nie zauważył, że pewna osoba nieustannie podąża kilka kroków za nimi.

Był zupełnie nieświadomy, że za kilka godzin ich wspólne zdjęcia obiegną cały świat. A on poczuje się jakby wypadł z przeszklonej kapsuły diabelskiego koła i runął w ciemne wody Tamizy. Nie zdawał sobie sprawy, że poczuje się jakby zimna woda otoczyła szczelnie jego ciało i wdarła się do jego płuc. Odbierając mu możliwość zaczerpnięcia pożądanego oddechu.

Tłum ludzi, mnóstwo twarzy, mnogość sylwetek i feeria głosów.

Zaciekawione, skupione spojrzenie. Zmrużone oczy, wypatrujące konkretnej postaci.

Mężczyzna leniwie spaceruje ze smukłą brunetką. Oboje schowani za ciemnymi okularami. Jasny skrawek bandaży wystaje spod przeciwsłonecznych szkieł dziewczyny.

Błysk w oku. W umyśle szybka kalkulacja ile takie zdjęcia mogą być warte. Fachowe oszacowanie.

Para cierpliwie czeka w kolejce na przejażdżkę diabelskim młynem. Jego ramię opiekuńczo oplata jej wąską talię.

Pstryk.

Szalik brunetki porwany przez silny podmuch wiatru. Mężczyzna szybkim ruchem łapie go, po czym z troską opatula nim dziewczynę.

Pstryk migawki.

Wysoki mężczyzna nachyla w stronę kobiety, mówiąc jej coś do ucha. Ona odrzuca głowę do tyłu, zaśmiewająca się do rozpuku. On z lekkim uśmiechem wpatruje się w jej twarz.

Pstryk migawki. Błysk.

Oni, wtapiający się w tłum ludzi. Spacerują, zatopieni w rozmowie. Jego silne ramię cały czas obejmuje jej ciało.

Pstryk migawki. Błysk flesza.

Brunet szarmancko otwiera przed dziewczyną drzwi samochodu. Z troską pomaga jej zająć miejsce, ona obdarza go szczerym uśmiechem. Mężczyzna okrąża pojazd i po chwili odjeżdżają.

Uśmiech pełen satysfakcji. Poczucie, że honorarium za te zdjęcia za niedługo napełni jego kieszenie.


Możemy próbować zagłuszać swoje pragnienia. Możemy z całych sił wmawiać sobie, że jesteśmy w stanie utrzymywać nałożony przez siebie dystans. Że narzucone przez samego siebie bariery, blokują nasze chęci.

Jednak mając tuż pod nosem pokusę. Jednak nieustannie widząc ją w zasięgu wzroku. Jednak mając ją wciąż pod ręką, nigdy nie uwolnimy się od naszego pragnienia.

Możemy próbować go tłumić. Zagrzebywać głęboko w umyśle. Oszukiwać samego siebie i nakładać na siebie ograniczenia. Jednak wszystkie zabiegi są nieskuteczne.

Bo nasze umysł zawsze znajdzie wymówkę. A my chwycimy się niej mocno i usilnie. Niczym ostatniej deski ratunku, samotnie dryfującej po ciemnym oceanie. Mając dość monotonni i szarości. Pragnąc, aby ten kawałek drewna był naszym wybawieniem. Aby sprowadził nas tam, gdzie znowu poczujemy się pełni życia. Bo czujemy, że jest on ostatnim ratunkiem. Naszą ostatnią szansą na szczęśliwe zakończenie tej szarej, przerażającej przygody.

_____________

Tym razem nie zanudzam Was zbędnymi słowami.  Jedynie dziękuję, że tutaj jesteście. Ściskam każdego z Was ogromnie mocno! xx


Continue Reading

You'll Also Like

94.8K 3K 39
Jesteś w stanie odpuścić? Rzucić to wszystko w cholerę? Zaufaj mi to nie jest ci do niczego potrzebne - spojrzał na mnie, ja natomiast błądziłam wzro...
41K 993 38
do genzie dochodzi nowa uczestniczka siostra karola o imieniu tosia, narastające uczucia pomiędzy nią a bartkiem powoli ich przerastają, czy coś pom...
76K 2.5K 43
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
12.3K 577 23
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...