— 🪨 —
Cole po usłyszeniu dźwięku rozejrzał się wokół. Odsunął się kilka centymetrów od łóżka ny znaleść źródło.
Obrócił się plecami do dziewczyny na łóżku i ponowił szukanie wykonawcy dźwięku.
Spojrzał ma szafę, później na komodę przy drzwiach, cofnął wzrok na dywan i ściany. Ku jego zdziwieniu niczego nie znalazł.
Odwrócił się znowu do łóżka, ale czegoś brakowało. Konkretnie to kogoś.
Nya zniknęła.
Podszedł przestraszony do łóżka i rozejrzał się na boki, drzwi były zamknięte, tak samo jak okno. Musiała tu nadal być, ale jej nie widział.
Coś było nie tak.
Usłyszał skomlenie w rogu pokoju, obrócił głowę niepewnie w stronę drzwi, ale był o wiele za wolny. Drzwi zostały otwarte i wydały irytujące skrzypnięcie.
Wybiegł z pokoju, kierując wzrok na schody, przez chwile był na nich cień z kitką, ale poszedł w dół na parter.
Brookstone zaczął się pocić, nie był już tu bezpieczny. Czy powinien zadzwonić po Kaia? Ale z drugiej strony, po co? Powie mu o tym, że jego siostra to potwór który próbuje go zabić?
Nawet jeśli miałby zadzwonić, nawet do Jay'a lub Errrt'a to nie mógł, bo telefon zostawił na dole.
Ścisnął podkowę i ruszył niepewnie w dół schodów. Nie było niczego słuchać, oprócz jego serca bijącego jak bęben.
— Nya? Jesteś tu? Mam twoje lekarstwo — zaczął kruczowłosy, starając się by jego głos był jak najbardziej przekonujący, usilnie starał się zignorować gulę w gardle.
Odpowiedziała mu cisza, więc szedł dalej. Zszedł w końcu ze schodów i pierwsze miejsce do którego się udał była kuchnia.
Kilka wzorków gwiazd i słońca były na ścianach przy lodówce, co idealnie się komponowało z ciemno fioletowymi ścianami. Na samym środku kuchni była wyspa kuchenna z płytą, piekarnikiem i milionami szafek wokół.
Gdy Brookstone miał już położyć nogę, by dotrzeć do lodówki, usłyszał kolejny jazgot. Ten był akurat blisko. Bardzo blisko.
Bez zastanowienia odwrócił się i rzucił podkowę w wejście do kuchni.
Trafił.
Postać przeklnęła i zapiszczała z bólu, a postać Nyi szybko zniknęła zostawiając o wiele niższego stwora z czterema rękami, rogami, fioletowymi oczyma i czarnej skórze.
— Aha! Mam cię! — krzyknął zadowolony z siebie Cole, gdy spojrzał na postać. Jakby miał ją porównywać do swojego wzrostu do dosięgała mu conajmiej do kolan.
Stwór tylko warknął i ku przerażeniu Cole'a rzucił się na niego z otwartą paszczą.
Potwór wylądował na twarzy Brookstone'a i zaczął ciągnąć go za włosy, nogi potwora były centralnie na oczach kruka, więc nie mógł nic zobaczyć. Zaczął szarpać postać by zeszła z niego, przez co zaczął się wić i obijać się o rzeczy w kuchni, przez co je psuł.
(A/N: wyobraźcie sobie takiego Stitch'a, ale jako Oni)
— Zejdź... — krzyknął Cole i zaczął mocnej szarpać ciało postaci — Ze... — znowu krzyknął, tym razem obił się o noże przez co te runęły za ziemie, biorące ze sobą kilka innych przedmiotów — Mnie! — dokończył i użył całej siły by wyrwać potwora.
Stworek złapał za brwi Cole'a, przez co gdy Brookstone go odczepił dostał darmową i bolesną depilacje brwi. Na jego szczęście, to była tylko mała garstka włosów.
— Zabije cię za to! — wrzasnął już naprawdę wkurzony kruk i rzucił stworzeniem po całej długości pomieszczenia, przez co irytujący gówniak wylądował w połączonym z kuchnią salonie.
Stworzenie wleciało w kanapę z taką prędkością, że ją przewróciło, Cole szybko pobiegł w tym czasie do drzwi i złapał za telefon który był w torbie.
Czym prędzej wszedł w kontakty i napisał do Jay'a wiadomość o treści „Pomocy Dom Kaia Teraz". Nie miał czasu ma rozpisanie, bo znowu usłyszał pisk i warknięcie z korytarza.
— To jest dziesięć razy mniejsze ode mnie. Dam sobie radę! — powiedział do siebie i wybiegł z korytarza do salonu, by zobaczyć się znowu ze stworzeniem.
Potwór wyrywał kilka kartek i demolował przeróżne rzeczy w pokoju, by wkurzyć Cole'a.
— Pożałujesz tego — powiedział ostro kruczowłosy, gdy rzucił się na potwora.
— Ta? To bajlando — odezwał się stwór wysokim głosem, brzmiał dziwnie dorośle i męsko. I... ON UMIE MÓWIĆ?!
Myśli zaczęły pałętać się po głowie Cole'a, przez co spowolnił atak. Ale nie-Nyi było to idealnie i rzucił się ma kilka fotografii będące na półce obok telewizora.
— O! A co my tu mamy? — potwór znowu się odezwał i złapał za zdjęcie na którym był Kai, Cole, Jay i Morro. Pojechali wtedy na zieloną szkołę do jakiegoś lasu z obozowiskiem. Akurat tak się złożyło, że Cole, Jay, Morro i Kai byli razem w jednym z domków przez co zaczęli więcej rozmawiać. Morro wtedy wpadł na genialny pomysł by wymknąć się z obozowiska i pojechać autobusem na ulicę handlową z bazarami, bazarkami, warzywniakami i innymi straganami z pierdółkami. Oczywiście na początku Jay był niepewny co do pomysłu, ale po błaganiach Kaia w końcu uległ. Morro wziął wtedy ze sobą aparat i robił kilka zdjęć przez całą przygodę. Oczywiście gdy wrócili jeden z opiekunów zauważył jak wracają, więc mieli duże kłopoty.
— Ani mi się wasz — ostrzegł kruczowłosy, wiedząc co nie-Nya chce zrobić.
— Ups — szepnął stwór, gdy stopą szturchnął zdjęcie. Zaczęło spadać w dół, a Cole chyba jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko, by coś złapać. W ostatniej chwili udało mu się złapać zdjęcie, dumny uśmiechnął się i odłożył zdjęcie w bezpieczne miejsce.
Znowu spojrzał w miejsce gdzie wcześniej było stworzenie, ale oczywiście już go tam nie było.
Trzask wydobył się z kuchni, co przyciągnęło Cole'a jak magnez.
Zrobił kilka kroków by mieć pogląd na kuchnie i o Bogowie.
Z lodówki rzeczy były wyrzucane jak z jakiejś armaty, a miedzy piętrami lodówki, stała czarna postać która rzucała wszystkim czym popadnie.
— Ej ty! — stwór odwrócił się do Cole'a — Chcesz groszku?! — potwór wsypał sobie do paszczy groszek i zaczął pluć nim w kruka jak z jakiegoś działka.
Brookstone zrobił unik i schował się za wyspą kuchenną, by nie odebrać obślinionym jedzeniem.
Gdy już miał wstać i zaatakować chochlą stwora, przez drzwi frontowe wydobył się huk i trzask.
Cole i nie-Nya zatrzymali się ma chwile o przerażeni patrzyli na korytarz.
Usłyszeli kroki i gdy byli już pewnie, że to rodzice Kai'a lub sam Kai to pojawił się przed ich oczyma Errrt, Jay i Rocky.
— No dzień dobry obrzydliwa i-sss-toto — odezwał się wężon, łapą machnął w stronę stwora, przez co Rocky rzucił się w stronę lodówki.
Oczywiście przez jego wielość większość zdjęć i przedmiotów runęła w dół. Ale nie-Nya został złapany skutecznie w ciasnym uścisku.
— Pffft No i co teraz? Wow, złapaliście mnie, ale się boje — zaczął sarkastycznie Oni, gdy starał się skrzyżować ramiona dla efektu.
— To dobrze — mruknął Rocky i ścisnął nie-Nye jak gumową kaczuszkę.
— Aj! Weź! To boli! — wrzasnął stwór, gdy zaczął się wić w łapie smoka.
— To będzie początek twojego cierpienia przeklęty s-sss-tworze! — Errrt podszedł do smoka by przyjrzeć się nie-Nyi.
Jay tylko lekko skołowany patrzył na zdemolowany dom.
— Chwila... — Zaczął Cole — Która godzina? — skierował pytanie w stronę swojego najlepszego przyjaciela.
— Hm? — piegowaty spojrzał na zegarek na nadgarstku — osiemnasta trzydzieści — odpowiedział spokojnie.
— Która?! — wrzasnął Cole i wrócił wzrokiem do bałaganu. Kai miał wrócić za godzinę! Miał przekichane.
Oni. Kai. Dom i Nya gdzieś w innym świecie. Plus walka z Garmadonem! On kurczę umrze!
Jego stres przerwało głośnie sapniecie z drzwi frontowych. Męski głos wrzasnął coś po hiszpańsku, gdy zaczął podnosić najprawdopodobniej drzwi.
Cholera.
Rodzice Kaia wrócili szybciej.
— Won mi stąd! — szepnął Cole do swoich przyajciół i tworzył im okno by szybko wyszli. Rocky zaskakująco się przecisnął.
Do kuchni wbiegła dwójka dorosłych, kobieta o czarnych włosach i niebieskich oczach i mężczyzna z bardzo ciemnymi brązowymi włosami, wąsem i piwnymi oczami.
— Dzień dobry państwo Smith's! — powiedział nerwowo Cole.
— Cześć mamo, cześć tato — szepnęła Nya obok, udając, że kaszle.
— 🪨 —
Piszę to o 24, gadam w tym samym czasie z jakimś ziomusiem i jestem chora.
JEST TO PEWNIE ŹLE NAPISANE ALE CIUL