Zamek z piasku | Sandman

Por BeckSurrey

1.6K 174 135

Część 2. Później, gdy leżeliśmy na piasku, w krajobrazie palm i nigdy niezachodzącego słońca, pomyślałam sobi... Más

Prolog
I. Za bałagan, który robimy
II. Gdy go losy w doły rzucą...
III. Na jawie mi mów, jak w każdym ze snów...
IV. Trzeba czegoś więcej niż przeznaczenie
V. To, za co gotowi jesteśmy umrzeć
VI. Mimo wszystko życie się dzisiaj nie kończy
VIII. Tylko ci, którzy kochają bez nadziei...
IX. Jak możesz pamiętać o czymś, co nigdy się nie wydarzyło?
X. Lecz widać można żyć bez powietrza
XI. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić
XII. Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię
XIII. Zginąć musi w czasie, by żyć w wieczności
XIV. Jego prawem jest prawda
XV. Choć różnimy się od siebie...
XVI. ...jak dwie krople czystej wody
XVII. Za głupców, którzy śnią
Epilog
III (i pół). Co mówiły jego oczy
A potem się obudziła

VII. Przeznaczenie znajdzie drogę

75 9 12
Por BeckSurrey

Mijały dni, a lekarzom wciąż nie udało się wyjaśnić tajemniczej śpiączki Michaela, w której trwał nieprzerwanie od dwóch tygodni. Oprócz tego, że uparcie nie odzyskiwał świadomości, jego stan powoli ulegał poprawie – rany pooperacyjne i złamania spowodowane wypadkiem goiły się prawidłowo, bez jakichkolwiek komplikacji, podobnie jak płuco, które na szczęście udało się lekarzom uratować podczas 6-godzinnego zabiegu. Mimo spoczywania bez ruchu pod białą kołdrą i pokrycia niemal całego jego ciała opatrunkami, Michael naprawdę zaczynał wyglądać lepiej...

Albo to ja po prostu desperacko wmawiałam sobie, że wyglądał lepiej, chcąc zmusić go do tego siłą mojego życzenia.

Codziennie odwiedzałam go w szpitalu, czasami spotykając tam też jego brata z żoną i dziećmi oraz kilku przyjaciół, którzy na mój widok natychmiast zaczynali współczująco marszczyć brwi i z rozczulonymi uśmiechami obejmować mnie zdecydowanie za mocno, jakby myśleli, że lada moment rozpadnę się na kawałki. Ich szczere przejęcie i opiekuńcze gesty, zamiast pomagać, nieustannie wprawiały mnie tylko w zakłopotanie, przywodząc mi na myśl kolejki oddanych pocieszycieli rodziny, patrzącej na opadającą w głąb ziemi trumnę z ciałem ich ukochanego dziadka.

Czułam się wówczas zobowiązana, by odwzajemnić te uśmiechy, zapewnić ich, że trzymałam się naprawdę w porządku, po raz kolejny opowiedzieć smutną historię o pozostawionych przez nas szklankach po szampanie i podziękować za niezwykłą troskę, jaką mnie obdarzali.

Mimo hojnych zapewnień, wzniosłych uczuć i ciągłych deklaracji pomocy w każdym, nawet najmniej istotnym aspekcie mojego życia, nikt przecież nie chciał słuchać o tym, jak każdego wieczora zasypiałam pogrążona we łzach obok pustego miejsca w łóżku, które wcześniej zajmował Michael. Nikt nie chciał słuchać o ciszy atakującej mnie w naszym mieszkaniu ze wszystkich stron, jakby próbowała pochłonąć sobą całą moją świadomość. Nikt nie chciał słuchać o tęsknocie, o obcości zajęć, które wcześniej znałam na pamięć, o godzinach ciągnących się w nieskończoność, o dniach zlewających się w jedno – pozbawionych przekornego uśmiechu Michaela i jego zapewnień, że moją Laylę Clark bez wątpienia zagra ta sama aktorka, która tak nieziemsko oddała połączenie geniuszu i kobiecości w serialu „Gambit królowej".

Każdej kolejnej nocy próbowałam ponownie odnaleźć go w tym dziwnym, przerażającym, najbardziej intensywnym śnie, jaki dotychczas przeżyłam. Nigdy wcześniej, a przynajmniej odkąd sięgałam pamięcią, nie śnił mi się żaden koszmar, dlatego ten wyjątkowo głęboko zakorzenił się w mojej głowie. Próbowałam wytłumaczyć go sobie strachem o życie Michaela, tęsknotą za nim, traumą wynikającą z wypadku... Jednak coś wewnątrz mnie nieustannie podpowiadało, że kryło się za nim znacznie więcej, niż tylko zmęczenie i stres. Słyszałam przecież jego głos, czułam gorące podmuchy mgły i zapach popiołu, widziałam wyraźnie ostre skały i niebo zasnute czarnymi chmurami. Byłam tam, byłam tam ciałem i duszą, jak nigdy do tej pory, kiedy odpływałam w krainę snów.

I każdej kolejnej nocy usiłowałam powrócić do tego miejsca... by jednak każdej kolejnej nocy trafiać wszędzie, naprawdę wszędzie, tylko nie do niego.

Budziłam się na górskich polanach, na morskich okrętach, na dachach budynków, na wakacjach wśród palm, na zimnych pustyniach lodu... ale Michael ciągle pozostawał poza moim zasięgiem. Codziennie po zmroku modliłam się, żeby w końcu go odzyskać. Zmęczona błaganiem Boga, zaczęłam błagać wszystkie znane mi bóstwa, wiedźmy, istoty z ludowych podań, mojry i w końcu sam los... Jednak żadne z nich najwyraźniej nie miało zamiaru wysłuchać moich próśb.

– Pójdziemy już, Beck – głos Jeffa, starszego brata Michaela, wyrwał mnie z zamyślenia, kiedy oboje siedzieliśmy w jego szpitalnym pokoju po dwóch stronach łóżka, wsłuchani w miarowe pikanie monitora i zgiełk rozmów dochodzący z korytarza. – Sarah zabrała dziewczynki na obiad, ale obawiam się, że to wyczerpało limit rozrywek, jakie mógłby zapewnić im ten szpital.

Jeffrey i Michael mieli te same ciemne, ciepłe oczy, włosy wyglądające jak świeżo po przebudzeniu i te same wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Uniosłam na niego wzrok i odruchowo odwzajemniłam jego uśmiech, choć jednocześnie czułam, jak nienaturalny był w tamtym momencie dla moich zastygłych warg.

– Jasne – odparłam, kiwając głową na znak zgody. – I tak spędziliście tu więcej czasu, niż dziecko jest w stanie znieść, przykute do krzesła i wpatrujące się w zupełnie niereagującego na zaczepki dorosłego. Szczerze mówiąc, Alex i Lydia są naprawdę wyjątkowo cierpliwe.

– Tak – prychnął. – Przez godzinę. Nie chciałabyś zobaczyć, co dzieje się, gdy jesteśmy zmuszeni zabrać je do supermarketu.

– Hej, ja sama męczę się, przechodząc piętnasty raz obok tej samej półki. Założę się, że też byś narzekał, gdyby było to społecznie akceptowalne dla ludzi w naszym wieku.

– Uwierz mi, że za każdym razem krzyczę wewnętrznie na cały głos – Jeff powoli podniósł się z twardego, plastikowego krzesła i skierował spojrzenie w stronę śpiącego Michaela. – Trzymaj się, stary – powiedział, ściskając palcami nieruchome ramię brata. – Wpadnę znowu niebawem. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, Beck, pamiętaj, że zawsze możesz do nas zadzwonić. Podrzucić cię do domu?

– Nie, dziękuję, zostanę tu jeszcze trochę – wstałam na chwilę, by pozwolić Jeffreyowi zamknąć się w krótkim, troskliwym uścisku. – Pożegnaj ode mnie swoje dziewczyny.

– Przekażę im całusy – zanim wyszedł, na moment pozwolił naszym oczom spotkać się ze sobą, przekazując jednym tylko spojrzeniem całe zrozumienie i poczucie wspólnoty, jakimi połączył nas ten nieszczęśliwy wypadek.

Gdy już zostałam sama, ponownie złapałam Michaela za rękę i długo wpatrywałam się w jego twarz. Mimo że starałam się tego nie robić, nieustannie doszukiwałam się w niej jakichkolwiek oznak na to, że słyszał nasze rozmowy, że czuł uścisk mojej dłoni, że stanowiły dla niego drogowskaz, którym mógłby pokierować się, szukając ścieżki prowadzącej do domu. Nawet najmniejszy ruch koniuszka palca lub gałek ocznych przyjęłabym teraz z prawdziwą wdzięcznością.

Czekałam i czekałam, jednak nic nie wskazywało na to, by moje ciche, naiwne życzenie miało się kiedykolwiek spełnić.

– Mike – szepnęłam, wkładając w jego imię wszystkie uczucia, które kłębiły się we mnie, ciągle nie mogąc znaleźć ujścia. – Gdziekolwiek teraz jesteś, pamiętaj, że nigdy nie przestanę cię szukać. Wiem, że słyszałam cię tamtej nocy, i wiem, że ty słyszałeś wtedy mnie. I znajdę cię, obiecuję, że cię znajdę, choćbym miała w tym celu przemierzyć wszechświat wzdłuż i wszerz. Tylko proszę... – głos zadrżał mi nagle od natarczywie napływających łez. – Proszę, nie zostawiaj mnie tu samej.

Po powrocie do mieszkania głuchą, irytującą ciszę pustych ścian przyjęłam jak zwykle z ciężkim westchnieniem. Mój szef, Philip pozwalał mi w ostatnich dniach pracować o nieregularnych porach, poświęcając większość czasu na regenerację, lecz chociaż miało to swoje niewątpliwe plusy w postaci możliwości odwiedzania Michaela, niosło ze sobą także konieczność włączania komputera i nadrabiania zaległości w towarzystwie zachodzącego słońca. Brzęcząca komórka co jakiś czas w ciągu dnia informowała mnie o spływających mailach i wiedząc, że nie będę w stanie wymigać się od odpowiedzialności za moich autorów, skierowałam się w stronę małego pokoiku, pełnego rupieci rozrzuconych wokół stacjonarnego komputera.

Podczas gdy on uruchamiał się, ja wodziłam wzrokiem po stosach kartonowych pudeł, wieszakach uginających się od starych ubrań, obdrapanej komodzie i regale, zdartej tapecie w kwiaty, książkach podukładach niedbale nawet na podłodze i w końcu po małym oknie, niemal błagającym mnie już o umycie. Poszukując odpowiedniego mieszkania na wynajem, zależało nam, aby mieć w nim przestrzeń do pracy i wspólnej pasji, jaką było pisanie – nie bylibyśmy jednak artystami, gdybyśmy w niesamowicie krótkim czasie nie stworzyli tu prawdziwie artystycznego bałaganu, który czasami drażnił, a czasami inspirował do kreowania kolejnych pomysłów wprost z odmętów chaosu.

Szczerze mówiąc, szalenie lubiłam spędzać czas w tym pokoju, ponieważ było w nim pełno nas, naszych wspomnień, naszych ambicji, naszej kreatywności i naszej przeszłości. To właśnie tutaj, na dnie jednej z szuflad, trzymałam wszystkie pamiątki po mamie i moim „poprzednim" życiu, a Michael – pamiątki po rodzicach i szczęśliwym dzieciństwie, spędzonym gronie rodziny.

Ekran komputera w końcu rozświetlił się, ukazując mi kilkanaście bezsensownie rozmieszczonych po całym pulpicie folderów na tle tapety przedstawiającej szwajcarskie Alpy. Uruchomiłam maila i próbując odszukać wzrokiem w tym całym nieładzie plik zatytułowany po prostu „Praca Beck", trafiłam na inny – o równie enigmatycznym tytule „Layla".

Właściwie nie wiem dlaczego, ale nagle przeszło mi przez głowę, że gdybym była Laylą, po prostu poszłabym teraz po Michaela i uwolniła go z tego mrocznego więzienia śpiączki, w której się znalazł. Miał absolutną rację, mówiąc, że naprawdę wiele łączyło ją i mnie... Żałowałam jedynie, że niewystarczająco wiele, by móc ruszyć mu na ratunek, tak jak ona już niedługo ruszy na ratunek swojej matce... o ile w ogóle dam radę zakończyć tę historię bez Mike'a obok mnie.

Poczucie odległej tęsknoty, którą czułam zawsze, ilekroć powracałam myślami do Layli, nawiedziło mnie również w tym momencie, wywołując ścisk żołądka i głębokie pragnienie znalezienia się na jej miejscu. Śnienie, niesamowicie realne w mojej świadomości, otworzyłoby przeze mną możliwości, jakich nigdy nie byłaby w stanie stworzyć jawa. I choć dopuszczenie do siebie tej myśli oznaczałoby bez wątpienia kompletne postradanie przeze mnie rozumu, coś – coś zakopanego gdzieś głęboko wewnątrz mnie – nieustannie podpowiadało mi, że właśnie tym był koszmar, którego doświadczyłam w noc, gdy po raz pierwszy wróciłam do mieszkania bez Mike'a.

I jakby drwiąc z mojego wątłego i tak poczucia poczytalności, dokładnie w tej samej chwili, kiedy to coś ponownie dało o sobie znać w zakamarkach mojej duszy, usłyszałam za oknem głośne drapanie ostrych pazurów o metalowy parapet.

Wielki, czarny kruk pojawił się za oknem, wpatrując się we mnie żółtymi ślepiami i strosząc pióra na swoich lekko rozchylonych skrzydłach. Otworzyłam usta, zdumiona tym niebywałym zbiegiem okoliczności i emocjami, jakie wywołał we mnie jego ponowny widok. Byłam zaskoczona, fakt... Ale z niewiadomych przyczyn byłam też nagle zupełnie uspokojona, jakby z mojej piersi gwałtownie spadł ciężar, uciskający ją nieustannie od dnia naszego wypadku.

Kruk, będący inspiracją dla Matthew ze świata Layli już od pierwszego momentu, kiedy zobaczyłam go pięć lat temu, z jakiegoś powodu niezmiennie wzbudzał we mnie poczucie bycia zaopiekowaną przez coś, co znajdowało się daleko poza granicami mojego istnienia. Towarzyszył mi w dniu ukończenia college'u, w dniu śmierci mamy, w dniu podjęcia decyzji o przeprowadzce do Kalifornii, nawet w dniu pierwszej oficjalnej randki z Michaelem. Choć trudno mi było uwierzyć, że był to ciągle ten sam ptak, jakaś część mnie chyba chciała wierzyć, że właśnie tak było – bo wówczas oznaczałoby to, że tak naprawdę nie zostałam tutaj sama, że ktoś lub coś, czego nigdy nie poznałam, a czego brak mimo wszystko doskwierał mi niekiedy w ciemnościach nocy, czuwało nade mną i pilnowało, bym nie zbaczała z właściwej sobie ścieżki.

Odwzajemniłam spojrzenie ptaka i przypomniałam sobie nasze ostatnie spotkanie podczas rozmowy z Michaelem, którą odbyliśmy w tym samym pokoju. Wspomnienie o tym natychmiast przywróciło dotkliwy ciężar w piersi – zmuszając mnie do czegoś, co jakoś nigdy wcześniej w ogóle nie przyszło mi do głowy.

– Mike powiedział, że jesteś opiekuńczym duchem – odezwałam się do kruka, choć ten prawdopodobnie nawet nie słyszał mnie przez szybę... a nawet gdyby słyszał, z całą pewnością nie rozumiał ani jednego mojego słowa. – Wtedy wydawało mi się to szalenie głupie. Ale teraz, gdy o tym myślę... Wydaje mi się, że gdybyś był zwyczajnym ptakiem, nie wracałbyś tutaj z każdym znaczącym wydarzeniem w moim życiu. Więc jeśli rzeczywiście jesteś jakimś „opiekuńczym duchem"... – urwałam, kiedy na ułamek sekundy zawładnęło mną poczucie bezsensu dialogu, który prowadziłam właściwie sama ze sobą. – Musisz pomóc mi teraz zaopiekować się nim. Żadne inne bóstwo nie odpowiada na moje modlitwy i wygląda na to, że w tobie leży moja jedyna nadzieja. Proszę, bądź tak wyjątkowy, jakim on cię widział. Inaczej po prostu oszaleję i gadanie do siebie naprawdę stanie się najmniejszym z moich problemów.

Wielki kruk, najwyraźniej zupełnie głuchy na moje prośby, zamachał skrzydłami i odleciał równie szybko, jak pojawił się w moim oknie. Kiedy zniknął, mimochodem pokręciłam głową, boleśnie świadoma własnej desperacji i wynikającego z niej idiotycznego oczekiwania, że rozmowa z ptakiem mogłaby jakkolwiek pomóc Michaelowi w jego obecnym stanie.

Zbyt dużo czasu spędzałam w świecie fantazji, tworząc scenariusze, które powinny pozostać zamknięte w kartach opowieści, zamiast wzbudzać nadzieję na kompletne nierealne odwrócenie biegu wydarzeń.

Tej nocy, kładąc się spać po zakończonej pracy, nie wiedziałam jeszcze, że kierując te właśnie słowa do tajemniczego kruka, byłam znacznie bliżej odwrócenia biegu wydarzeń, niż kiedykolwiek wcześniej. Że chociaż czas i okoliczności zmieniły się, pewne rzeczy i pewne spotkania w końcu po prostu musiały się wydarzyć, aby doprowadzić mnie do miejsca, w którym to wszystko zaczęło się już dawno, dawno temu.

O tym, że działo się coś, czego w tamtym momencie nie potrafiłam jeszcze pojąć, zorientowałam się, kiedy po zamknięciu powiek, zamiast do Michaela, trafiłam wprost do Zielonego Zakątka z moich odległych wyobrażeń, gdzie czekał już na mnie mężczyzna o czarnych włosach, blady jak śnieg i mroczny jak noc.

Seguir leyendo

También te gustarán

11K 776 19
☆ we're not who we used to be ☆ | bucky barnes x female oc | | PART TWO OF REDEMPTION TRILOGY | | marxvela © 2021 | | mcu fanfiction | | start:...
1.7K 57 14
Rose siostra Waldka jest jego totalnym przeciwieństwem była bardzo szczupła,zdrowo się odżywiała i kochała ciocię jedną z niewielu rzeczy która ich ł...
24.8K 2K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
539 157 15
" TYLE BÓLU, DLA KOGOŚ TAK MŁODEGO, ŻE PEWNE WYBORY ZOSTAŁY DOKONANE " saga zmierzch || 2023 okładka wykonana przez kochacbrzydko