bumper cars || Zayn Malik

By pennylane_7

158K 12K 1K

Ona została osamotniona. Pozorna bańka bezpieczeństwa, która dotąd ją otaczała pękła bezpowrotnie. Lu... More

prolog.
rozdział 1.
rozdział 2.
rozdział 3.
rozdział 4.
rozdział 5.
rozdział 6.
rozdział 7.
rozdział 8.
rozdział 10.
rozdział 11.
rozdział 12.
rozdział 13.
rozdział 14.
rozdział 15.
rozdział 16.
rozdział 17.
rozdział 18.
rozdział 19.
rozdział 20.
rozdział 21.
rozdział 22.
rozdział 23.
rozdział 24.
rozdział 25.
rozdział 26.
rozdział 27.
rozdział 28.
rozdział 29.
rozdział 30.
rozdział 31.
rozdział 32.
rozdział 33.
rozdział 34.
rozdział 35.
rozdział 36.
carte blanche
rozdział 37.
rozdział 38.
rozdział 39.
rozdział 40.
rozdział 41.
rozdział 42.
rozdział 43.
rozdział 44.
rozdział 45.
rozdział 46.
rozdział 47.
rozdział 48.
rozdział 49.
rozdział 50.
rozdział 51.
epilog + coś od serca.

rozdział 9.

2.8K 225 9
By pennylane_7

Jak często uznajemy coś w naszym życiu za pewne? Za coś, co zawsze będzie blisko? Za coś, co zawsze będzie nasze? Za coś, co nigdy nie zostanie nam odebrane?

Budzimy się każdego dnia, a naszych myśli nie trapią wątpliwości, – co jeśli to ostatni dzień, kiedy widzę? Co jeśli odtąd słońce, chmury i zielone liście drzew będę oglądać jedynie we własnych wspomnieniach? Coraz bardziej blednących, coraz bardziej mglistych, coraz bardziej rozlewających się w umyśle. Co jeśli nasz zmysł wzroku przestanie działać? Jaki będzie ostatni widok w naszej pamięci?

Budzimy się każdego dnia, a naszych myśli nie trapią wątpliwości, – co jeśli to ostatni dzień, gdy mogę w spokoju zasnąć? Co jeśli odtąd sen nawiedzać będą mroczne obrazy, podsuwane przez rozszalałe poczucie winy? Coraz bardziej przerażające, coraz bardziej realistyczne, coraz bardziej rozlewające się w umyśle. Co jeśli nasze panaceum umożliwiające spokojny sen przestanie działać? Jaki będzie ostatni spokojny sen w naszej pamięci?

Jak często zdarza nam się nie doceniać tego, co mamy? Tego, co posiadamy od pierwszych chwil życia. Tego, co dostaliśmy w dniu swoich narodzin. Tego, co bezinteresownie uzyskaliśmy od losu. Tego, co otrzymaliśmy od przeznaczenia. Tego, co sami wypracowaliśmy w pocie czoła. Tego, co sami odnaleźliśmy i bezpodstawnie uznawaliśmy za swoje. 



Leżała na białym, miękkim, szpitalnym łóżku. Na łóżku, które nie był jej własnością. Które właściwie było niczyje. Mimo, że spędziła w nim kilka dni, nadal czuła się w nim obco. Jasna pościel nie pachniała jej lawendowym płynem do płukania. Puchata poduszka nie była przesiąknięta jej waniliowym szamponem do włosów i delikatnymi, pudrowymi perfumami. Dookoła unosił się specyficzny zapach dominujący w szpitalach. Mieszanina środków odkażających, śmierci, złudnych nadziei i okruchów pozytywnego myślenia.

Odkąd tylko otworzyła oczy. Odkąd obudziła się, a jedyną rzeczą, którą zobaczyła była przeraźliwie mroczna, bezwzględna ciemność, wpadła w panikę. Ogarnęło ją zatrważające przerażenie. Nie wiedziała gdzie się znajduję, a ostatnim wspomnieniem kołaczącym w głowie był powrót z pracy do mieszkania. Pamiętała, że robiła zakupy spożywcze w okolicznym sklepie, że spóźniła się na autobus i zdecydowała się podejść na następny przystanek. A później jej umysł był jedną wielką pustką. Czarną dziurą.

Obudziła się we względnie spokojnym, cichym pomieszczeniu. Czuła pod sobą miękkie łóżko, a jej głowa promieniowała tępym bólem. Mimo histerii, jaka ją ogarnęła, pokrzepił ją mocny, zdecydowany uścisk dłoni, który otulił jej rozedrganą z przerażenia rękę. Jej niepokój łagodził spokojny, wzbudzający zaufanie głos. Przez ułamek sekundy ogarnęło ją złudne poczucie bezpieczeństwa.

A krótką chwilę później zapanował chaos. Została wciągnięta w sam środek zamieszania. W epicentrum zawirowania. Dookoła niej nagromadziło się mnóstwo obcych głosów. Ogrom dźwięków. Mnogość bodźców. Poinformowano ją o wypadku. Zaznajomiono ją z wszelkimi obrażeniami jej ciała. Zbadano odruchy jej gałek ocznych, reakcje źrenic na światło. Wywieziono ją z sali na rezonans magnetyczny. Następnie zrobiono jej tomografie komputerową. Otoczono ją z każdej strony. A ona poczuła się całkowicie bezbronna. Zupełnie bezsilna i bezradna.

Dopiero, gdy ponownie znalazła się w sali mogła spróbować uporządkować myśli. Była zmęczona, jednak adrenalina buzująca w jej żyłach, nie pozwalała na wyciszenie się. Mnóstwo myśli kłębiących się w umyśle, nie umożliwiało odprężenia.

Ignorując ból promieniujący z prawie każdego fragmentu jej ciała delikatnie przesunęła opuszkami palców po twarzy. Odruchowo skrzywiła się wyczuwając opuchliznę pokrywającą prawy policzek. Prześledziła ostrożnie każdy odsłonięty kawałek swojej skóry. Koniuszki jej palców, co chwila napotykały na powoli gojące się ranki, na poszarpane rozcięcia czy małe obrzęki.

Przez chwilę wierciła się na łóżku starając się uważać na kroplówkę połączoną w wenflonem wkutym w jej przedramię. Trudno jej było ułożyć się wygodnie. Była cała obolała. Z niecierpliwością czekała, aż leki przeciwbólowe podane jej przez pielęgniarkę zaczną działać.

Była zagubiona. Przytłoczona. Nie potrafiła już nawet płakać nad swoim losem. Tak jakby w jej kanalikach łzowych nie było już więcej słonego płynu. Tak jakby były puste. Jakby zużyła już w swoim życiu ich całe zapasy. Jakby wypłakała już możliwości swojego organizmu.

Los po raz drugi z niej zakpił. Po raz drugi odebrał jej coś, co uważała za pewne. Coś, co uznawała za niezbędne. Leżała w obcym łóżku, otoczona obcymi zapachami i obco brzmiącymi dźwiękami zastanawiając się jak teraz potoczy się jej życie. Nie miała w nikim oparcia, nie miała ani jednej stałej osoby wokół siebie. Nie posiadała nikogo życzliwego, kto byłby dla niej namiastką bezpieczeństwa i opoki.

Nagle otworzyła w panice usta, chaotycznie naciskając przycisk przywołujący pielęgniarkę. Wciskała go uporczywie, aż w końcu usłyszała zbliżające się odgłosy stóp.

-Jak długo tutaj jestem? Ile czasu minęło od wypadku?- Zapytała na jednym wdechu, gdy tylko otworzyły się drzwi i poczuła obecność drugiej osoby.

-Pięć dni.- Odpowiedziała automatycznie pielęgniarka.Jej głos był lekko zdyszany, zapewne myślała, że pacjentka gorzej się poczuła, skoro tak gorliwie naciskała przycisk przywołujący pomoc.

-W moim mieszkaniu jest kot, ktoś musi tam pojechać i go nakarmić.- Wyjaśniła sytuację Penelope, w duchu zastanawiając się, jakie są szanse, że jej mały współlokator potrafił otworzyć dolną szafkę i dobrać się do kociej karmy.

-Proszę się uspokoić- pielęgniarka pogłaskała ją po odkrytym ramieniu, starając się zapanować nad jej paniką, - Pani kuzyn odebrał klucze do pani mieszkania, na pewno wszystkim się zajął.-

-Kuzyn?- Wydukała dziewczyna, – Jaki kuzyn? Ja nie mam żadnej rodziny.- Wyszeptała zdezorientowana marszcząc czoło.

-Pan Malik zjawił się w szpitalu, gdy była Pani na sali operacyjnej. Codziennie Panią odwiedzał.- Wyjaśniła spokojnym głosem, jakby próbowała rozjaśnić jej pamięć.

-Nie znam tego mężczyzny.- Dziewczyna przeraziła się nie za żarty, poczuła jak z każdą sekundą zdezorientowanie zostaje zastąpione przerażeniem. –Komu wy, do cholery daliście moje klucze?- Wykrzyknęła, starając się ignorować uporczywe myśli zalewające jej umysł. Ktoś obcy miał dostęp do jej mieszkania, do jej prywatnych rzeczy, do całego dobytku jej życia.

-Spokojnie, Pan Malik zostawił nam swój numer telefonu, zaraz do niego zadzwonię i wszystko się wyjaśni.- Kobieta usilnie starała się ją uspokoić. Obie były tak samo zdziwione i zdezorientowane. Jednak tylko jedna z nich potrafiła utrzymać emocje na wodzy.



Leżał na wielkim miękkim hotelowym łóżku. Na łóżku, które nie było jego własnością. Które właściwie było niczyje. Na którym co noc spały inne osoby. Beżowa pościel nie pachniała jego aromatycznym płynem do płukania tkanin. Miękka poduszka nie była przesiąknięta jego wyrazistymi, piżmowymi perfumami oraz zapachem jego żelu pod prysznic. Dookoła unosił się specyficzny zapach dominujący w hotelach. Mieszanina świeżości, ulotnej przygody, tymczasowości i niestałości.

Pokój tonął w mroku. Ciężkie bordowe zasłony szczelnie przysłaniały przestronne okna. Jedynymi źródłami światła była mała, nocna lampka oraz delikatny poblask wypływający z uchylonych drzwi do łazienki.

Metodycznie zaciągał się białą, wąską rurką, co chwila wypuszczając spomiędzy różowych, mięsistych warg siwy dym. Zza nieszczelnie zamkniętych ciemnych drzwi prowadzących do łazienki dochodziły odgłosy krzątania się. Lejąca się z prysznica woda, pobrzękiwanie buteleczek z szamponami, lekkie kroki.

Po chwili z pomieszczenia wyszła wysoka, zgrabna blondynka, zapinając haftki beżowego koronkowego stanika. Przeczesała swoje długie włosy, podchodząc do łóżka leniwym, seksownym krokiem. Przeciągnęła się jak kotka, oblizując lubieżnie czerwone usta.

-Możesz już wyjść.- Odezwał się, ponownie zaciągając się skrętem. Dziewczyna przez chwilę patrzyła jak opieszale wydmuchuje szary dym. Kiedy potarł bezwiednie wargę, nawet na nią nie patrząc, odchrząknęła nieznacznie.

-Myślałam, że...-

-Potrzebujesz pieniędzy na taksówkę?- Przerwał jej stanowczym głosem. Chciał, żeby jak najszybciej wyszła. Pragnął zostać sam. Widząc, że dziewczyna zastygła zdezorientowana, sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Wyciągnął z ich kieszeni czarny portfel, rzucając na łóżko, w zasięgu jej ręki banknot.

Ponownie zaciągnął się skrętem, nie zwracając uwagi na krzątającą się dziewczynę, próbującą ukryć swe zażenowanie. Na zbierającą ubrania i wkładającą je pośpiesznie blondynkę nieudolnie starającą się powstrzymać łzy rozgoryczenia migotające w jej zielonych tęczówkach. Usiłującą zatuszować poczucie wykorzystania malujące się na jej twarzy. Prychnął pod nosem, świadomy, że liczyła na coś więcej. Zapewne myślała, że ta krótka znajomość rozwinie się.

Dopiero lekki trzask hotelowych drzwi uświadomił go, że wyszła. Pokój ogarnęła upragniona cisza. Po raz ostatni wciągnął słodkawy dym do swoich płuc, wrzucając niedopałek do znajdującej się na nocnej szafce szklanki. Nachylił się sięgając po leżącą na podłodze butelkę z bursztynową zawartością. Pociągnął z niej solidny łyk, czując jak wraz z połykaniem cieczy, przez jego przełyk rozchodzi się palące, kojące ciepło. Metodycznie przełykał kolejne hausty bursztynowej whisky, nie skupiając się na jej smaku, nie koncentrując się na jej zapachu. Nie delektował się każdym pojedynczym łykiem. Pragnął jedynie, żeby procenty jak najszybciej uderzyły mu w głowę. Chciał, aby jego spięte mięśnie rozluźniły się, a negatywne myśli zaprzątające głowę odpłynęły.

Upił ostatni łyk, odrzucając butelkę na podłogę wyłożoną puszystym beżowym dywanem. Nie zwrócił uwagi, że szkło przewróciło się, a dookoła niego stworzyła się mokra plama pachnąca alkoholem.

Przetarł twarz, odganiając od siebie wspomnienie przerażonych błękitnych oczu dziewczyny. Był głupcem. Był ogromnym głupcem, wierząc, że brunetka wybudzi się i wszystko się ułoży. Był naiwny myśląc, że wszystko skończy się dobrze. Gdy okazało się, że nie widzi. Gdy spomiędzy jej różowych warg wypłynęły trzy krótkie słowa. Gdy usłyszał jej melodyjny głos mówiący nic nie widzę, poczuł się jak złodziej. Jak bezwzględny rabuś, który okradł ją z niezwykle cennej rzeczy. Który w pewien sposób przekreślił jej szanse życiowe.

Nachylił się w stronę nocnej lampki, gasząc ostatnie źródło światła w tym przestronnym pokoju. Opadł na plecy, tonąc w miękkiej pościeli. Jego ciężkie powieki opadły, zakrywając brązowe zmęczone wrażeniami dzisiejszego dnia tęczówki.

Czuł jak jego umysł, otumaniony marihuaną i tłumiącym zmysły alkoholem powoli wycisza się. Czuł jak powoli pochłaniają go czarne, mroczne fale snu. Jak stopniowo jego świadomość wyłącza się. Jak oddech spowalnia, a serce leniwie wybija rytm w jego klatce piersiowej. Z daleka, niczym zza gęstej szarej mgły słyszał cichą melodię wygrywaną przez telefon, lecz balansował już na granicy sennych mar. Sam nie wiedział czy dźwięk ten jest realny, czy jest tylko snem.

Otoczyła go przytłaczająca czerń. Kompletna ciemność. Próbował otworzyć oczy, jednak mrok nie zniknął. Poczuł na twarzy gładką fakturę tkaniny. Niepewnie podniósł dłonie, próbując rozwiązać supeł, usiłując uwolnić się ze zwojów materiału. Siłował się z poplątanym węzłem, kiedy usłyszał stukot końskich kopyt, rżenie majestatycznych czworonogów. Zamarł, próbując namierzyć źródło dźwięku. Jednak odgłosy biegu były coraz wyraźniejsze, coraz bliższe. Z paniką zaczął ciągnąć za supeł, jeszcze bardziej go zacieśniając. Czuł już niemal drganie ziemi, czuł, że jeszcze chwila, a zostanie stratowany. Zerwał się do biegu. Ograniczany przez materiał zasłaniający mu oczy, nie widział gdzie podąża. Potykał się, upadał, czołgał się po pylistej ziemi. Aż dosięgło go pierwsze końskie kopyto. Aż uderzyło go w brzuch. Aż ugodziło go w klatkę piersiową. Aż smagnęło go w głowę.

Obudził się z krzykiem. Z zimnym potem spływającym wzdłuż kręgosłupa, kontrastującym z rozpalonym ciałem. Serce kołatało mu w piersiach, a usta wykrzywiły się w grymasie. Opadł na mokrą od potu poduszkę, pocierając dłońmi oczy. Próbował uspokoić ciało, drżące ze strachu, dygotające z przerażenia. Struchlały uświadomił sobie, że jego dawni przyjaciele, alkohol i skręty już nie pomagają mu w zapomnieniu. Jego wierni kompani, przestali gwarantować spokojny sen. Towarzysze jego niedoli stracili swoje cudotwórcze zdolności.



Wystarczy ułamek sekundy. Jeden ulotny moment. I tracisz coś, co uważałeś za pewne w swoim życiu.

Tracisz coś, co towarzyszyło ci od zawsze. Tracisz coś, co pozwalało ci odbierać cenne bodźce od otoczenia. Tracisz coś, co pozwalało czerpać ci z życia pełnymi garściami. Tracisz coś, co pozwalało ci przeżywać intensywnie każdy dzień.

Tracisz coś, co dostałeś od losu tak nagle, a nawet nie zdajesz sobie sprawy ile dla ciebie znaczyło. Tracisz coś, co pomagało ci przetrwać. Tracisz coś, co pozwalało ci ukoić ból. Tracisz coś, co gwarantowało ci zapomnienie.

Jedno zatrzepotanie powiek. Jeden płytki oddech. Jedna krótka sekunda i pstryk. Zaginęło. Zniknęło. Odpłynęło. Utraciłeś to.

Jak często nie doceniasz rzeczy, które otrzymałeś od losu? Czy mijają ulotnie, zanim je docenisz? Czy zdajesz sobie sprawę, że były ważne, dopiero, gdy przeleją ci się przez palce i wsiąkną w brązową ziemię?

Czy potrafisz wyobrazić sobie bez nich swoje dalsze życie?

 

_____________

Jako, że pogoda w tegoroczną majówkę nie zachęcała do spędzania czasu na zewnątrz, nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała jej nieprzychylności do zaszycia się pod kocem z kawą i laptopem.

Jeśli zaglądają tu jacyś maturzyści - życzę wam powodzenia. Nie stresujcie się, matura to czysta formalność. Nie ma powodów do panikowania, dopiero na studiach zaczyna się prawdziwa zabawa.

Continue Reading

You'll Also Like

5.7K 419 42
Agata i Tom dawno założyli rodzinę, a ich spokojne życie nie nawiedzał żaden kłopot od dłuższego czasu. Jednak, czy spokój trwa wiecznie..? 𝐴𝑔𝑎𝑡�...
42.7K 1.3K 68
-Audrey -zaśmiał się nerwowo i opuścił wzrok-Nie sądziłem, że to będzie takie trudne-spojrzał ponownie na mnie- Nigdy nie znałem kogoś takiego, jak t...
34.3K 2K 32
❛Jak ci się udało tyle przeżyć w tych ziemskich realiach? ❜ Kiedy Diabeł się zakocha wiedz, że coś się święci... Kolejny Anioł zbuntowany...
60.2K 3.3K 53
✓TŁUMACZENIE ZAKOŃCZONE✓ „Zatańczysz?" Ophelia zapytała stojącego obok niej chłopca, wychodząc z otwartego korytarza. Gdy tylko wyszła na zewnątrz, k...