Rozdział 12

236 23 80
                                    

Mroczny Znak powiódł Severusa do bram posiadłości Malfoya, tym samym zdradzając obecną lokalizację Czarnego Pana i sygnalizując, że zauważano ucieczkę Lily.

Godzina była wczesna. Słońce dopiero wychylało się zza horyzontu, barwiąc niebo wszelkimi odcieniami żółci i pomarańczy. Poranna rosa zmoczyła buty Snape'a, zanim ten dotarł do kamienistej ścieżki, prowadzącej ku dużej, arystokratycznej budowli. Chłód przeniknął przez ubranie i zagnieździł się w sercu mężczyzny. Niepokojące myśli kłębiły się w umyśle Severusa, a jedyną pociechą było to, że Lily cała i zdrowa spała w jego domu.

Z każdym kolejnym krokiem ogarniało go coraz większe przerażenie, które nie miało prawa odbić się na twarzy Śmierciożercy. Prawa ręka nieustannie wędrowała ku kieszeni, gdzie schował swoją różdżkę. Dotyk twardego kawałka drewna uspokajał go i dawał poczucie bezpieczeństwa.

Sosna, dwanaście cali, włókno ze smoczego serca – według Ollivandera miała dużą moc i świetnie nadawała się do rzucania nowych zaklęć, a jej właściciel powinien wieść długie życie. Oczywiście, wytwórca różdżek mógł się mylić, ale Severus wolał wierzyć jego słowom.

Uzbrojony w różdżkę i całą swą odwagę wszedł do salonu, gdzie zgromadzili się wszyscy Śmierciożercy biorący udział w schwytaniu członków Zakonu. Nikła nadzieja Snape'a, że być może zwołane zebranie nie dotyczyło dwóch czarownic mugolskiego pochodzenia, prysła jak bańka mydlana, gdy zobaczył zimne, wściekłe spojrzenie Lorda Voldemorta.

Na podłodze leżeli już nieprzytomni Rosier, Avery i Mulciber. Malfoy stał przy jednym z foteli całkiem milczący z lekko pochyloną głową, tak że kurtyna jasnych włosów przysłoniła mu niemal całą twarz.

— Błagam, Panie... Wybacz... — skamlał Karkarow, klęcząc u stóp Czarnego Pana, ale ten wyglądał na niewzruszonego.

— Podsumujmy — zaczął czarnoksiężnik, okrążając Rosjanina. — Najpierw opróżniłeś barek Lucjusza, następnie postanowiłeś przesłuchać naszych więźniów w konsekwencji czego, jedna szlama zginęła, druga uciekła, a ty niczego się nie dowiedziałeś.

— Panie mój... ja naprawdę nie wiem jak...

Przypatrując się dygoczącemu Igorowi i przysłuchując się słowom Voldemorta, Snape poczuł ulgę, że rzucone zaklęcia podziałały. Chociaż najwyraźniej w oczach ich Mistrza wszyscy byli równie winni, więc i jego czekała kara. 

— Spóźniłeś się, Severusie. — Rozbrzmiał nagle cichy syk.

Karkarow natychmiast zamilkł, a Snape padł na kolana, pochylając głowę.

— Warzyłem veritaserum, mój Panie i przysięgam, że przybyłem najszybciej jak mogłem.

— Veritaserum — szepnął Voldemort, podchodząc do Severusa. — To twoje usprawiedliwienie?

Koniec różdżki Czarnego Pana dotknął brody Snape'a, skłaniając go do podniesienia wzroku. Przeszywające spojrzenie czarnoksiężnika spotkało się z bezkresną czernią oczu młodego Śmiercożercy.

Severus był przygotowany na to, co nastąpiło. Voldemort przepuścił subtelny, prawie niewyczuwalny atak na jego umysł, dokładnie w tym samym momencie, kiedy Snape przywołał w pamięci obraz jednej z tak wielu chwil warzenia eliksiru prawdy. Skupił się na liście składników, proporcjach, konsystencji. Pozwolił, by to wspomnienie całkowicie wypełniło jego myśli.

— Crucio!

Krzyk Igora rozniósł się po pokoju, skutecznie wypłaszając sportretowanych przodków Lucjusza, a Snape w końcu mógł wypuścić wstrzymywane w płucach powietrze.

Maska || Severus SnapeWhere stories live. Discover now