Rozdział 3

311 30 76
                                    

Na podłodze leżała młoda kobieta. Miała dość krótkie, brązowe włosy ledwo sięgające ramion i duże, zielone oczy. Jej wąskie wargi wciąż błagały go o litość, a policzek z lewej strony umazany był krwią, która sączyła się z niewielkiej rany.

Severus stał nad mugolką z wyciągnięta różdżką. Czuł na sobie spojrzenia Śmierciożerców, a nawet samego Czarnego Pana. Wszyscy czekali aż wykona ostateczny ruch. A on nie mógł. Nie, kiedy patrzyły na niego te zielone oczy, w których widział paniczny strach. Nie chciał, aby stały się puste, martwe.

— Błagam — jęknęła kobieta. — Błagam.

Pragnął zamknąć oczy i nie widzieć jej spojrzenia, ale jego powieki nie chciały współpracować.

— Na co czekasz? — zapytał Czarny Pan i Snape zorientował się, że stał on tuż za nim.

— On jest słaby, Panie. On jest zbyt słaby — drwiła Bellatrix, a jej ciemne włosy przypominały wijące się węże.

— Pokażę ci jak to się robi — powiedział Voldemort i skierował swoją różdżkę prosto na Severusa.

Serce Snape'a zabiło szybciej, ale jego wzrok wciąż był utkwiony w zielonych oczach kobiety.

Zielone oczy. Zielony błysk.

Severus wzdrygnął się i natychmiast usiadł na łóżku. Cały się trząsł, czarna koszulka przylepiła mu się do pleców, serce waliło jak oszalałe, a płuca nie nadążały z dostarczaniem tlenu. Czuł, że jeszcze chwila i się udusi.

Odrzucił kołdrę na bok i na miękkich nogach podszedł do okna. Otworzył je na rozcież, chciwie wdychając chłodne, nocne powietrze, które psuł odór rzeki. Oparł się o parapet drżącymi rękami. Starał się uspokoić. W końcu to nie pierwszy raz, gdy przyśniło mu się coś złego. Kiedyś zdarzało się to nawet zbyt często. Rzecz w tym, że od jakiegoś czasu nie miewał koszmarów. Myślał, że z nich wyrósł tak jak z dziecięcych lęków i ubrań.

Utkwił wzrok w ciemnym niebie, które rozjaśniały liczne gwiazdy i wielka tracza księżyca. Pełnia. To z pewnością ona przyciągnęła te koszmary. Severus czytał, że istnieją ludzie, którzy cierpią wtedy na bezsenność. Jemu najwyraźniej przypadła w udziale mara senna.

Zawsze mogło być gorzej — pomyślał złośliwie, przypominając sobie Lupina, który zapewne w tej chwili gryzł własny ogon.

Jakoś to wyobrażenie poprawiło mu humor. Wrócił do łóżka i nawet udało mu się ponownie zasnąć.

***

Przy długim, hebanowym stole siedziało co najmniej dwudziestu Śmierciożerców. Severus znał kilku z nich. Rozpoznał arystokratyczną twarz Lucjusza Malfoya oraz ciemnowłosych braci Lestrange, a także piękną, aczkolwiek szaloną Bellatrix, która z uwielbieniem wpatrywała się w Czarnego Pana.

Najbliżej Lorda Voldemorta siedzieli jego najwierniejsi druhowie, których znał jeszcze z czasów szkolnych: cherlawy Nott, stary Lestrange oraz tęgi Avrey i żylasty Mulciber Seniorzy – ojcowie kolegów Snape'a. A tuż przy nich również zarośnięty Antonin Dołohow.

— Wciąż robimy za mało — zaczął Czarny Pan. — Wciąż niewystarczająco się z nami liczą. A przecież to my jesteśmy przyszłością tego świata. Powiedzcie mi, którzy z was przechowują swoje dobra w Banku Gringotta?

Praktycznie wszyscy spuścili wzrok pod czujnym okiem Lorda Voldemorta. Jedynie Severus tego nie uczynił. On nie miał czego trzymać w skrytce, a Bank Gringotta mógł podziwiać jedynie z daleka.

Maska || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz