Rozdział 9

202 25 95
                                    

Severus zapomniał, czym był sen. Przez ostatnie cztery dni nieustannie kursował pomiędzy szpitalem, dworem Lucjusza oraz posiadłością Lestrange. Koniecznie musiał uczestniczyć w zebraniach zwoływanych przez Czarnego Pana. Jednak nie mniej ważne były narady strategiczne, odbywające się u Malfoya. Z kolei ciągle pogarszający się stan Eileen skłaniał go do poświęcania matce każdej wolnej chwili.

Teraz też zamierzał do niej iść. Ostatnie spotkanie dotyczące zasadzki na któregoś z członków Zakonu właśnie dobiegło końca i Snape natychmiast poderwał się z krzesła.

— Severusie. — Zatrzymał go głos Lucjusza.

Jasnowłosy mężczyzna siedział u szczytu stołu i wpatrywał się w Snape'a przenikliwym wzrokiem.

— O co chodzi? — zapytał niecierpliwie młodszy Śmierciożerca.

Reszta zebranych już opuściła salon i kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Malfoy wstał od dużego, wypolerowanego stołu. Jak zawsze prezentował się nienagannie w ciemniej szacie, ozdobionej srebrnymi guzikami z wytłoczonymi wężami.

— Źle wyglądasz, Severusie — zauważył.

W istocie Snape był zdecydowanie bledszy niż zwykle. Miał podkrążone oczy i spierzchnięte wargi. Możliwe nawet, że schudł, chociaż obszerne, czarne szaty utrudniały prawidłową ocenę.

— Nie muszę ci się podobać — stwierdził, uśmiechając się krzywo.

— Ale musisz być w formie — powiedział Malfoy, ignorując zaczepkę młodszego kolegi.

Snape skrzyżował ręce na piersi i śmiało popatrzył w szare oczy Lucjusza.

— Bez obaw. Jestem w świetnej formie.

— Jeśli masz jakieś kłopoty i mógłbym...

— Skąd ta nagła troska? — przerwał mu Severus.

Rzecz jasna wiedział, że Lucjusz najprawdopodobniej nie martwił się o niego, a o powodzenie misji. Gdyby coś poszło źle, Czarny Pan byłby nieprzejednany. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że ich Mistrz pragnął zniszczyć Zakon Feniksa.

Malfoy przeszedł przez salon, a kilkoro sportretowanych przodków, wiszących na ciemnofioletowych ścianach, śledziło go z uwagą.

— To u mojego boku zacząłeś karierę Śmierciożercy. Nie jesteś nim nawet pół roku. Twoje potknięcia wpłyną także na mnie. Muszę mieć pewność, że podołasz.

— Czy kiedykolwiek było inaczej? — zapytał Snape. — Czy kiedykolwiek sprawiłem zawód Czarnemu Panu?

Lucjusz milczał przez chwilę aż w końcu skinął głową.

— Dobrze. Możesz iść, ale gdyby tylko...

— Tak, tak, wiem — odparł Severus lekceważąco, machając ręką.

Miał dość tej bezsensownej rozmowy. Nie zamierzał nikomu zwierzać się ze swoich problemów. Jeszcze tylko tego, by brakowało, by okazał słabość przy którymś ze Śmierciożerców.

Szybkim krokiem przemierzył salon i zatrzasnął za sobą drzwi. W holu natknął się na Narcyzę, otulającą szyję jedwabnym szalem. Na ramionach miała już zarzucony ciemnoszary płaszcz, a duża, kremowa walizka stojąca u jej stóp sugerowała, że zamierzała wyjechać na kilka dni.

Poważne, błękitne spojrzenie kobiety spoczęło na zmizerniałej twarzy Snape'a. Kącik jej ust zadrżał lekko, ale zaraz spuściła wzrok i z niezwykłą dokładnością zaczęła zapinać guziki płaszcza.

Maska || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz