Rozdział 5

263 26 73
                                    

Severus Snape miał na swoim sumieniu wiele przewinień. Jednak na tej długiej liście brakowało kradzieży. I nigdy wcześniej nie przypuszczał, by to miało się zmienić.

Pomylił się.

Kiedy Czarny Pan zażądał od Snape'a kilku skomplikowanych trucizn, by dla rozrywki podręczyć swojego więźnia, Śmierciożerca wiedział, że był tylko jeden sposób na dostanie rzadkich składników.

W jedną z wrześniowych nocy Severus pojawił się na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Jego celem były „Jady i trucizny Shyverwretcha". Dokładnie to samo miejsce, gdzie sprzedawał swoje eliksiry. Całkiem dobrze znał ten sklep, bywał w nim nie raz. Dlatego wiedział, że można się do niego dostać od zaplecza. Był też świadom, że właściciel mieszkał kilka ulic dalej i nie będzie miał pojęcia, kto stał za włamaniem.

Tamtej nocy Snape został złodziejem. Udało mu się zabrać wszystko, co trzeba i ulotnić bez żadnego problemu. Nie żal mu było właściciela, który był chytrym cwaniakiem. Jedynie co ucierpiało to duma Severusa, który czuł się koszmarnie. To naprawdę uwłaczające tak zniżyć się do kradzieży, jak jakiś byle oszust.

Nastrój mężczyzny poprawił się dopiero pod koniec października, gdy stanął przed obliczem Czarnego Pana. Jego mistrz był niezwykle zadowolony. Śmierciożerca znów go nie zawiódł.

— Doskonale, Severusie — pochwalił go, wstając z fotela.

W swoich dłoniach Lord Voldemort trzymał dwie fiolki. Zawartość jednej z nich była przeźroczysta niczym woda. Chociaż jej zapach drażnił w nos. Powodowała halucynacje i oślepiała. Dosłownie wypalała oczy. Z kolei w drugiej fiolce znajdował się wściekle żółty płyn. W kontakcie ze skórą powodował bolesny obrzęk. Skropiona nim część ciała rosła i rosła aż skóra pękała, tworząc bolesne rany.

— Wypróbujmy je — powiedział Czarny Pan, a w jego głosie pobrzmiewało podekscytowanie.

— Jeśli pozwolisz, mój Panie ja już... — zaczął Snape, ale nie dane mu było dokończyć.

— Ależ zostań, Severusie. Chyba chcesz zobaczyć, jak działają twoje mikstury? — Ton Voldemorta był niezwykle uprzejmy, ale jego oczy pozostawały zimne i bezwzględne.

Śmierciożerca wiedział, że nie miał wyjścia. Czarny Pan tak naprawdę nigdy nie prosił, a gdy pytał, to istniała tylko jedna prawidłowa odpowiedź.

— Oczywiście, mój Panie. — Snape skłonił się, a już za chwilę do salonu wkroczyła Bellatrix.

Sprawiała wrażenie niezmiernie szczęśliwej. Wręcz drżała z podniecenia, że za chwilę będzie świadkiem wymyślnych tortur. O jej wyśmienitym humorze świadczył fakt, że nie obrzuciła Snape'a nienawistnym spojrzeniem, jak to miała w zwyczaju. Właściwie wyglądała, jakby mężczyzna zrobił jej niesamowity prezent.

— Rudolf poszedł po to ścierwo — powiedziała i stanęła tuż przy drugim fotelu naprzeciwko Czarnego Pana.

— Cudownie — odrzekł Voldemort i ponownie usiadł na swoim miejscu.

Wkrótce pojawił się Lestrange przyprowadzając więźnia lub gościa, jak lubił mawiać ich Mistrz. Był to dość młody mężczyzna. Niezbyt wysoki i niezbyt przystojny. Miał zupełnie przeciętną twarz, która po licznych torturach zszarzała i dziwnie się zapadła. Jego brązowe włosy stały się przetłuszczone, a na szczęce pojawił się ciemny zarost, który dodatkowo go postarzał. Szatę miał brudną i zniszczoną, a usta pogryzione do krwi. Najwyraźniej nie miał też zbyt wiele siły, bo gdy Rudolf go popchnął na środek salonu, ten potknął się o własne nogi, padł na kolana i nawet nie próbował wstać.

Maska || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz