22

82 7 17
                                    

Madelaine

Leżę w łóżku zakopana pod kołdrą kolejny dzień z rzędu, nie robiąc właściwie nic.
Jestem całkowicie załamana, ale mimo to nie mam siły na płacz, mam wrażenie, ze wykorzystałam już wszystkie łzy, przez co nie mogę uronić kolejnych.

Harry nie odezwał się do mnie od naszego ostatniego spotkania ani razu, co jest ogromnym plusem, ponieważ nie utrudnia mi odejścia i odizolowania się od niego. Jestem mu naprawdę za to wdzięczna.

Do mojego pokoju wparowuje nagle Megan i patrzy zmartwiona na mnie, kiedy wpatruję się w sufit.

— Mia, błagam cię, musisz w końcu wyjść ze swojego pokoju — zaczyna, a ja wzdycham — Martwię się o ciebie — dodaje, siadając na brzegu łóżka — Gdzie podziała się moja wesoła Maddie?

Czuję jak w moich oczach zbierają się łzy.

— Nie wiem, Meg — szepczę — Brakuje mi Harry'ego.

Słyszę jej westchnienie i zerkam na nią.

— Jeśli mam być z tobą szczera, to powinnaś z nim po prostu porozmawiać o swoich uczuciach do niego, a nie od razu go skreślać.

— Już i tak za późno.

Brunetka wtula się w moje plecy i gładzi mnie po włosach.

— Myślę, że nie jest.

Odwracam się do niej przodem, dzięki czemu mogę patrzeć się na nią.

— Wiesz co u niego?

— Wiem.

Rzucam jej błagalne spojrzenie, a ona kiwa głową przecząco.

— Nie powiem ci — mówi — Musisz sama z nim porozmawiać.

— Nie mam zamiaru.

Megan wzdycha i uśmiecha się do mnie smutno. Odwracam wzrok od niej i wracam do oglądania sufitu swojego pokoju.

— Źle — odzywa się po dłuższej ciszy — Słabo to znosi.

Nie reaguję na jej słowa, ponieważ moje serce dalej naiwnie chce wierzyć, że u chłopaka wszystko w porządku.

— Wyjdziemy gdzieś w piątek, okej? — pyta — Dzisiaj jest niedziela, odpoczniesz trochę, a gdy nabierzesz sił, wyjdziemy potańczyć i trochę się pobawić.

Na samą myśl wyjścia z domu robi mi się niedobrze, ale nie jestem w stanie odmówić przyjaciółce. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę już na zawsze zaszyć się w swoim łóżku i prędzej czy później, będę musiała powrócić do normalnego funkcjonowania.

— Okej — odpowiadam, wzruszając ramionami — Dziękuję, że jesteś.

— Nie masz za co — mówi, uśmiechając się — Muszę wracać do domu, może mnie odprowadzisz kawałek?

Kiwam głową, zgadzając się i zbieram w sobie całą moją siłę, aby wstać z łóżka. Zabieram z ogrodu rower i odprowadzam dziewczynę do skrzyżowania na końcu ulicy, a następnie jadę przed siebie.

Po dziesięciu minutach jazdy w zupełnie losowym kierunku, wjeżdżam do parku, gdzie siadam na ławce i odpalam papierosa.

Przez myśl przechodzi mi, że Harry nie lubił, kiedy paliłam, przez co nagle tracę ochotę na niedopałek, który trzymam w dłoni. Gaszę go i wyrzucam do kosza, a następnie podnoszę rower z trawy i idę przejść się po parku.

Spaceruję w ciszy, w pewnym momencie mam wrażenie, że na chodniku, kilka metrów dalej, widzę Willa, ale nie mam ochoty na rozmowę z kimkolwiek, więc odwracam wzrok od mulata i kieruję się dalej przed siebie.

Kończę spacer, wsiadając na swój rower i wracam, nie spiesząc się, do domu, gdzie wracam do łóżka i przytulam pluszaka, którego dostałam od Harry'ego.

Muszę przyznać, że lekko przeraża mnie to, jak bardzo tęsknie za brunetem oraz jak wiele bólu przyniosło mi rozstanie z nim. Zdawałam sobie sprawę, że cholernie mocno przywiązałam się do chłopaka, ale moje przygnębienie jest większe, niż się spodziewałam.

Do wieczoru pozostaję w łóżku, jedynie opuszczam je na jakieś trzy minuty, aby zrobić sobie kisiel wiśniowy, który jem leżąc pod kołdrą. Około ósmej idę wziąć prysznic, próbując oswoić się z myślą, że jutro muszę iść do szkoły, co mi nie wychodzi.

Czuję się beznadziejnie, a w mojej głowie wszystkie niepoukładane myśli tworzą chaos, przez co nie mogę zasnąć i spędzam połowę nocy na myśleniu i wspominaniu wszystkich chwil spędzonych z Harrym.

Rano wyglądam i czuję się jak trup, cienie pod moimi oczami informują o prawie nieprzespanej nocy, a patrząc w lustro nie jestem w stanie wymusić jakiegokolwiek uśmiechu.

Zakładam na siebie dużą, ciepłą, szarą bluzę z kapturem i czarne jeansy, na nogi zakładam czarne skarpetki, a następnie moje niezniszczalne trampki, które noszę przez cały rok, a jedynymi wyjątkami są dni, w których całe miasto jest ozdobione śniegiem.
Do plecaka z książkami wrzucam butelkę wody i pieniądze, które mama zostawiła mi na stole i zamykam drzwi kluczem, wychodząc z domu.

Docieram do szkoły dosyć szybko, bo jakieś piętnaście minut przed dzwonkiem, przez co decyduję się wejść do kawiarni, umiejscowionej kilka minut na piechotę budynku szkoły, po karmelową kawę.

Dopinam ją w szatni szkolnej, gdzie zostawiam swoją kurtkę i idę pod salę, gdzie wyczekuje już  na mnie William. Rzucam mu przelotne cześć i czekam na dzwonek, udając, że zajmuję się czymś w telefonie, podczas gdy tak naprawdę staram odnaleźć się we własnych myślach.

Na lekcji nie jestem w stanie się skupić, a gdy zmęczenie bierze górę, opieram głowę o swoją rękę i zasypiam.

arogant » stylesWhere stories live. Discover now