Rozdział 22

189 7 0
                                    

Sąsiedzi mojej cukierni coraz bardziej niecierpliwili się w oczekiwaniu na otwarcie, ale nie w żaden negatywny sposób – podbudowywali mnie, zapewniając, że strasznie się cieszą i nie mogą doczekać się, aż wgryzą się w kawałek pysznego ciasta. Po takich rozmowach zawsze czułam rozpierającą mnie motywację i zbierałam w głowie listę przepisów do wypróbowania, planując z wyprzedzeniem zestaw ciast na kilka pierwszych dni.

Trzy dni przed planowanym otwarciem zadzwonił do mnie Ryan, bardzo nieswój, czym od razu podpowiedział mi, że to miało związek z Isabellą – kiedy o niej myślał, jego głos stawał się cichy i zbolały, dzięki czemu łatwiej było mi z nim rozmawiać, bo od razu wiedziałam, co działo się w jego głowie. Poprosił, żebym po pracy do niego przyjechała. I tyle. Zachodząc w głowę, co się stało, wsiadłam do auta i po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce.

Ledwo wysiadłam z auta, zostałam powalona przez Kluska, który rzucił się na moją pierś i wcisnął w zaspę. Zaśmiewając się do rozpuku, udało mi się od niego opędzić, ale byłam cała pokryta płatkami śniegu i wyglądałam jak bałwan. Ryan powitał mnie w drzwiach, nieco rozweselając się na mój widok, ale to całkowicie nie odgoniło jego ponurych myśli. Kiedy doprowadziłam się do porządku, posadził mnie przy stole w jadalni i postawił przede mną pizzę własnego wyrobu.

-Czym sobie na to zasłużyłam? - spytałam, wpychając pierwszy kawałek do ust.

-Jeszcze niczym, chcę cię tylko przekupić – uśmiechnął się blado i oparł policzek o swoją dłoń zwiniętą w pięść, zapierając łokieć o blat.

-Brzmi strasznie.

Był mało rozmowny i kiedy zjadłam, podjęłam próby wyciągnięcia z niego choćby słowa, które zdradziłoby mi to, co dzieje się w jego głowie, bez skutku jednak. Po kilku minutach westchnął ciężko i spojrzał na mnie bez wyrazu.

-Rozstałem się z Meghan.

Oj. Tego się nie spodziewałam. Otworzyłam usta, ale nie wiedziałam, co powinnam mu powiedzieć. Wydawał się tym bardzo przybity, co było bardzo niemiłą odmianą po radości, którą promieniował jeszcze kilka dni temu.

-Jak to się stało? - spytałam ostrożnie. - Wydawałeś się taki szczęśliwy.

-Ciągle porównywałem ją do Isabelli – mruknął. - Nieświadomie, ale kiedy to do mnie dotarło, nie mogłem przestać już o tym myśleć i analizowałem każde jej zachowanie.

-Powiedziałeś jej o Isabelli?

-Nie, nie mogłem się do tego zmusić – przetarł twarz dłońmi, jakby był śmiertelnie zmęczony. - Najpierw chciałem, ale jakoś tak... Nie chciałem, żeby o niej wiedziała. Nie czułem się do końca przekonany, że była dla mnie na tyle ważna, żeby jej o niej opowiadać.

-Co jej powiedziałeś, kiedy z nią zrywałeś?

-Akurat to nie ja zerwałem – zaśmiał się cicho, ukrywając twarz w dłoniach. - Od jakiegoś czasu coś między nami nie grało, aż w końcu Meghan pękła. Powiedziała, że widzi, że nie jestem w stanie całkowicie się w to zaangażować. I była zmęczona tym, że ciągle wyglądałem, jakbym myślał o innej kobiecie.

No tak, skoro porównywał ją do Isabelli, nie mogło być inaczej.

-Może i lepiej się stało, że to ona ze mną zerwała – Ryan odjął dłonie od twarzy i spojrzał na mnie bez entuzjazmu. - Nie wiedziałem, jak powinienem to zakończyć. Nie wiedziałem, co miałbym jej powiedzieć. A teraz nie wiem, czy kiedykolwiek ogarnę się na tyle, żeby stworzyć z kimś normalny związek.

-Uda ci się to, na pewno – chwyciłam go lekko za wielkie dłonie leżące na stole. - Może było za wcześnie, a może po prostu potrzebujesz nabrać w tym wprawy, ale wierzę, że kiedyś jeszcze znajdziesz kogoś, z kim poczujesz się swobodnie. Przy kim nie zapomnisz o Isabelli, ale przy kim będziesz w stanie o niej porozmawiać. Ja też nie zapomnę tego, co zrobił mi mój były mąż, ale w końcu nauczę się żyć, nie rozpamiętując tego. Oboje damy radę, słyszysz?

-Powinnaś dorzucać do swoich ciast jakieś motywacyjne hasła – Ryan zaśmiał się cicho, patrząc na mnie spode łba. - Naprawdę myślisz, że nam się uda?

-Chciałabym mieć rację – uśmiechnęłam się lekko.

Odzyskawszy nieco dobry humor, brodacz upewnił się, że zjadłam, po czym zaciągnął mnie siłą do kuchni. Wyjaśniło się, dlaczego chciał przekupić mnie pizzą – na kuchennym blacie stały składniki do ciasta, a obok nich przepis, zapisany na mocno wymiętolonej już kartce. Pismo było drobne, z mnóstwem zawijasów, a ja odgadłam, do kogo należało.

-Isabella robiła to ciasto na specjalne okazje – wyjaśnił Ryan, wpatrując się w kartkę z rozmarzonym uśmiechem. - Od ponad dwóch lat go nie jadłem, a przypomniałaś mi o nim, kiedy poprosiłaś, żebym pomyślał nad ciastami. Pomyślałem sobie, że... Że może mogłabyś je dla mnie zrobić?

-Oczywiście – uśmiechnęłam się do Ryana, na co odetchnął z ulgą. - Chciałbyś mi pomóc?

-A jeśli coś zepsuję?

-Pokieruję cię, niczego nie zepsujesz – uspokoiłam go i wzięliśmy się do pracy.

Przepis nie był skomplikowany, ale starałam się jak mogłam, żeby Ryan był zadowolony. Kilkadziesiąt minut później po domu rozszedł się cudowny aromat korzennych przypraw, a mój przyjaciel zaczął uśmiechać się do siebie, ciągle powtarzając, że pachnie dokładnie tak, jak zapamiętał. Zaglądał mi przez ramię, kiedy wyjmowałam blachę z piekarnika, a był przy tym tak podekscytowany, jakby był dzieckiem nie mogącym doczekać się otwarcia prezentów od Świętego Mikołaja.

-Czy powinnam je udekorować? - spytałam, w domyśle pytając o co, czy i jak robiła to Isabella.

-Nie, jest idealne – nachylił się nad ciastem i wziął głęboki wdech. - Dziękuję ci.

Uśmiechnęłam się do niego i odłożyłam ochronne rękawice, a przy mojej nodze pojawił się Klusek, węsząc jak najęty. Wydawał się dziwnie nerwowy, bo chodził po kuchni i węszył, aż w końcu usiadł i zaczął przeciągle wyć. Cichaczem wysunęłam się z pomieszczenia, zostawiając ich samych. Zwierzak był bardziej otwarty niż swój właściciel, ale wiedziałam, że oboje tęsknili za Isabellą, uznałam więc, że najlepiej będzie, jeśli spędzą trochę czasu w swoim towarzystwie.

Ryan znalazł mnie przed domem, spoconą, ale dumną z siebie, bo udało mi się ulepić wypasionego (jak na moje możliwości) bałwana. Pokręcił głową na widok mojej zadowolonej miny, ale przyniósł z kuchni marchewkę i wcisnął ją śnieżnemu gościowi w twarz. Ja wygrzebałam z drewutni kilka zagubionych, ususzonych szyszek i zrobiłam z nich oczy, a Ryan skombinował nawet dwa patyki na ręce. Opierając dłonie na biodrach, podziwiałam nasze dzieło, kiedy znienacka Klusek wypadł z domu, szczekając głośno – zanim zdążyliśmy zareagować, rzucił się na bałwana i strącił mu głowę, na co zakryłam usta w przerażeniu.

-Klusek, ty dziadzie! - jęknął Ryan, ale nie mógł powstrzymać śmiechu.

Wkrótce sama nie wytrzymałam i zaśmiałam się, obserwując złość wypisaną na pysku wilka, kiedy szczekał na niespodziewanego przybysza, chcąc go stąd przegonić. Ryan niechętnie zepsuł doszczętnie śniegowego ludka, a dopiero wtedy Klusek uspokoił się, merdając wesoło ogonem.

-Jesteś okropny – zwrócił się do zwierzaka, który teraz położył się na ganku jak gdyby nigdy nic. - Chodź, Cassie, zrobię nam kakao i posmakujemy twojego dzieła.

-Mam tylko nadzieję, że nie skończy jak ten bałwan – powiedziałam ze strachem, ale Ryan pokręcił głową.

-Na pewno nie.

Lost Souls /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz