Rozdział 11

199 8 0
                                    

Dotrwałam do świąt. Byłam z siebie cholernie dumna, bo nieźle napracowałam się z ciastami - o poranku leciałam z nimi na jarmark, a pozostałe kilka wieczornych godzin wykorzystywałam na pieczenie nowych – nie wiem, jak to możliwe, że ani razu nie zasnęłam przy blacie w kuchni albo w budce z wypiekami. Dzień przed Wigilią wszystkie budki zniknęły i jarmark został oficjalnie zakończony, ale władze miasta zostawiły ozdobne szpalery z lampek, dzięki czemu miejsce nadal wyglądało uroczo i było chętnie odwiedzane przez spacerowiczów – nawet mi udało się wybrać na przechadzkę w towarzystwie Lily i Riley, które w tym czasie urządziły sobie polowanie na facetów.

-Jak wy to robicie? - mruknęłam, kiedy uśmiechnęły się uroczo do kilku typków, którzy się za nimi obejrzeli.

-Musisz przestać się wstydzić, Cassie – podsunęła Lily, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

-Nawet jeśli, to co wtedy? I tak nikt mnie nie zauważy, bo jestem niska – mruknęłam, kiedy prawie zostałam staranowana przez jakąś roześmianą rodzinkę.

-Istnieje taka magiczna rzecz, która nazywa się obcasy, słyszałaś o tym kiedyś? - zaśmiała się Riley, patrząc na mnie z góry.

Wystarczy, że potykałam się o własne stopy, nie potrzebowałam do tego jeszcze szczudeł – nosiłam je tylko od wielkiego dzwonu. Dziewczyny próbowały mnie przekonać do szpilek i pokazać, jak podrywać facetów, ale to było totalnie nie dla mnie, więc po jakimś czasie skapitulowałam i zaczęłam wlec się za nimi bez chęci do życia. Dotarło do mnie, że fajnie byłoby móc spędzić święta z kimkolwiek, byleby nie siedzieć w samotności. Może jednak mogłam wrócić do Stanów? Może znalazłaby się inna zagubiona dusza, która potrzebowała towarzystwa tak jak ja?

-Cześć – dobiegł mnie głęboki głos i uśmiechnęłam się do Ryana na powitanie.

Zaczął rozmawiać z bliźniaczkami, podczas gdy ja wbijałam wzrok w swoje stopy, rozmyślając o swoim żałosnym, samotnym wieczorze Wigilijnym. Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero delikatne szturchnięcie.

-Hmm? - mruknęłam, patrząc po wszystkich nieprzytomnie.

-A ty gdzie spędzasz Wigilię? - spytała Lily, patrząc na mnie ze śmiechem, bo musiałam mieć naprawdę głupią minę.

-Nigdzie, zostaję w domu – mruknęłam niechętnie.

-Nie jedziesz do rodziny? - troska w głosie Ryana sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej.

-Nie mam rodziny.

Zapadła ciężka cisza i tknęło mnie, że jeszcze tyle o mnie nie wiedzieli... Uznałam, że to nie jest jakaś wielka tajemnica, więc postanowiłam opowiedzieć im o swojej sytuacji – w końcu planowałam zostać w Saguenay przez jakiś czas, więc wypadałoby być szczerą.

-Nie powiedziałam wam, że wychowałam się w sierocińcu, prawda? - spytałam, próbując się lekko uśmiechnąć.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy, ale zaraz na ich twarze wpełzło zmieszanie i współczucie, które tak dobrze znałam. Widziałam też kłębiące się w ich oczach pytania, ale nikt nie odważył się odezwać.

-Trafiłam tam jako niemowlak, więc nawet nie poznałam swoich rodziców – powiedziałam jak gdyby nigdy nic. - Nie szukałam ich, chociaż mogłabym to zrobić, ale chyba wolę nie wiedzieć, kim teraz są. Wiem, że to wszystko brzmi przygnębiająco, ale życie w domu dziecka nie jest takie straszne, jak się wydaje. A przynajmniej ja miałam szczęście dobrze trafić.

-Czemu nie powiedziałaś nam wcześniej? - powiedziała cicho Lily. - Głupio mi, że wcześniej nawet się tym nie zainteresowaliśmy...

-Ale skąd mielibyście wiedzieć? - uśmiechnęłam się pocieszająco. - To naprawdę nic takiego, takie rzeczy się zdarzają.

Doskonale znałam ich reakcję – myśleli o tym, czy kiedy wspominali o swoich rodzicach, to czy zbierało mi się na płacz; przypominali sobie nasze rozmowy, szukając czegoś, co mogli nieopatrznie palnąć, nie wiedząc przecież o mojej sytuacji.

-Ludziom dzieją się dużo gorsze rzeczy niż to, uwierzcie mi – powiedziałam, chcąc zakończyć temat. - Chcecie może skoczyć na kawę?

Nie wydawali się do tego skorzy, więc westchnęłam ciężko i oznajmiłam, że w takim razie jeśli się zdecydują, to będę w kawiarni naprzeciwko. Zrobiłam może kilka kroków, kiedy Ryan złapał mnie za rękę i zatrzymał.

-Cassie... - mruknął, patrząc na mnie ze strachem. - Ja też spędzam Wigilię samotnie, więc pomyślałem sobie, że może w takim razie wpadłabyś do mnie, co? I nie pytam przez to, co przed chwilą powiedziałaś, po prostu nie chcę znowu siedzieć w święta sam.

-A nie jedziesz do rodziny? - szczerze zdziwiłam się, kiedy mi to powiedział. - Założyłam, że pewnie odwiedzisz teściów.

-Nie w Wigilię – mruknął, blednąc. - Nienawidzę świąt i zawsze upijam się do nieprzytomności, więc może chciałabyś dołączyć?

No, musiałam przyznać, że to był jakiś plan. Otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale kątem oka zauważyłam zbliżającego się do bliźniaczek Nathana, który wbijał zdenerwowane spojrzenie w plecy brodacza.

-Muszę to przemyśleć – oznajmiłam. - Ale przyznaję, że to kusząca propozycja.

Ryan uśmiechnął się lekko i spojrzał na dziewczyny, a kiedy dostrzegł Nathana, zacisnął zęby i burknął coś o tym, że musi uciekać. Patrzyłam na jego wielkie plecy jeszcze przez chwilę, po czym zwróciłam twarz w kierunku pozostałej trójki, próbując wyglądać na zdziwioną – no tak, przecież oficjalnie nie wiedziałam, że faceci się nie znoszą. Usiedliśmy w kawiarni, a ja byłam wdzięczna dziewczynom, że rozmawiały ze mną jak gdyby nigdy nic, ale i tak widziałam współczucie w ich spojrzeniach – trochę im zajmie, zanim znowu spojrzą na mnie tak jak kiedyś, a nie przez pryzmat mojego sieroctwa. Nie miałam im tego za złe, bo to był całkowicie ludzki odruch.

Lost Souls /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz