Rozdział 20

196 8 0
                                    

Gdybym nie miała kaca, to noga prawdopodobnie bolałaby mnie jeszcze bardziej, a tak byłam nieco otumaniona – pierwszy ruch zaraz po przebudzeniu sprawił, że syknęłam przez zaciśnięte zęby, a i tak czułam, że to nie był szczyt możliwości mojej nowej ozdoby na ciele. Klnąc pod nosem i kuśtykając, dotarłam do łazienki, gdzie jęknęłam na widok siniaka – miałam na udzie jednego wielkiego krwiaka wielkości talerza obiadowego. Walcząc z odruchem wymiotnym po wczorajszym winie, wzięłam ożywczy prysznic, po którym nasmarowałam się kolejną warstwą maści, ale pół godziny później stwierdziłam, że warto byłoby, żeby spojrzał na to lekarz. W taksówce zadzwoniłam do Maurice'a z przeprosinami.

-Spokojnie, Ryan już mi wszystko opowiedział. Mocno z tobą źle?

-Właśnie jadę do lekarza, bo nie mogę chodzić – przyznałam niechętnie. - Czy mogę cię prosić, żebyś przygotował mój komputer i segregator leżący na moim biurku? Poproszę Ryana, żeby mi to przywiózł, kończy się miesiąc i...

-Do cholery, Cassie! - pierwszy raz usłyszałam z jego ust takie słowa padające w moim kierunku. - Nie możesz chodzić!

-Ale mogę pracować – burknęłam, lekko się czerwieniąc od tego małego ochrzanu. - Maurice, proszę. Nie wytrzymam w domu, siedząc bezczynnie.

Uszy prawie mi zwiędły, kiedy wysłuchałam całej wiązanki pod adresem młodego pokolenia, ale w końcu mężczyzna skapitulował. Zagroził mi jednak, że jeśli po zwolnieniu lekarskim, na które się zanosiło, wspomnę cokolwiek o tym, że boli mnie noga, to osobiście mnie wychłosta.

-Masz odpoczywać, rozumiesz? - powiedział na zakończenie rozmowy i pokręciłam głową z niedowierzaniem, kiedy się rozłączył.

Może i byłam pracoholiczką, ale źle się czułam, kiedy nic nie robiłam – to było silniejsze ode mnie. Wybrałam numer Ryana, próbując się przygotować na kazanie, które jak nic mi wygłosi. Podziękowałam mu za wczorajszy obiad i całą jego pomoc, po czym poprosiłam, żeby przywiózł mi komputer. Kiedy po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, wiedziałam, że teraz mi się oberwie. Zamiast tego jednak Ryan westchnął ciężko i zgodził się podskoczyć do Maurice'a.

-Ale będę dzisiaj późno – uprzedził mnie. - Także będziesz musiała chwilę poczekać z pracą, a do tego momentu spróbuj nie nadwyrężać nogi, dobra?

Obiecałam mu to, ale nie mógł widzieć, że za plecami skrzyżowałam palce – kiedy tylko wróciłam od lekarza z dwutygodniowym zwolnieniem, zabrałam się za upieczenie dla niego ciasta. Całą resztę dnia spędziłam leżąc na kanapie, smarując się maścią na receptę i łykając środki przeciwbólowe, a wszystko to podczas oglądania dramatów historycznych – mój ból nogi idealnie nakręcał mnie do płaczu.

Dochodziła już dziewiąta wieczorem, a Ryana dalej nie było – zaczęłam się o niego trochę martwić, tym bardziej, że na dworze panowała straszna śnieżyca. Wyglądałam niespokojnie przez okno, aż w końcu postanowiłam do niego zadzwonić, ale akurat zajechał pod mój dom. Odetchnęłam z ulgą i poszłam mu otworzyć, ale uśmiech zrzedł mi na widok jego miny. Bez słowa postawił komputer w korytarzu i – nawet nie zdejmując kurtki – podszedł do mojego barku, wyciągnął jedną z butelek whisky, które napoczęłam, po czym wziął kilka głośnych łyków. Kiedy odjął szkło od ust, westchnął głośno i zaczął pić dalej.

Byłam ju przyzwyczajona, że jeśli Ryan jest wściekły, to trzeba mu pozwolić zrobić to, na co ma ochotę – dziś akurat było to opróżnienie połowy butelki whisky bez mrugnięcia okiem. Ukroiłam mu wielki kawałek ciasta i wróciłam do obserwowania jego twarzy, czekając na wybuch. Próbowałam odgadnąć, co tak go poruszyło, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Chociaż... Czyżby pokłócili się z Meghan? Wreszcie odstawił butelkę, a moją uwagę przykuły rany na jego kłykciach. Co on do cholery zrobił?

Lost Souls /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz