Rozdział 4

248 12 0
                                    

Wkrótce udało mi się wypakować wszystkie moje graty i znaleźć im nowe miejsce, znacznie przyjemniejsze niż kartonowe pudła. Zaczęłam też dużo swobodniej poruszać się nie tylko po domu, ale i po okolicy, zwiedzając ją i szukając najważniejszych punktów. W spożywczaku Sophia i Claire zawsze cieszyły się na mój widok, podpytując o to, jak mi się tu mieszka i jak planuję swoją przyszłość w Saguenay. Ja wypytałam je o to, co powinnam podarować solenizantce, ale zapewniły mnie, że nie muszę się niczym kłopotać – ta, jasne. Postanowiłam upiec jedno z moich wypasionych ciast, żeby chociaż tak wkupić się w łaski kobiety, której nie znałam. Podczas środowych zakupów słuchałam ploteczek o osobach, których w życiu nie widziałam na oczy, kiedy do sklepu wszedł mój wielki sąsiad. Nasze spojrzenia się spotkały i coś we mnie zaczęło się gotować.

-Dzień dobry – przywitał się z nami miękko i szybko odwrócił wzrok.

Bardzo chciałam sobie już stąd iść, ale Claire właśnie zaczęła jakiś turbo ciekawy wątek, więc zostałam zmuszona do wysłuchania nowości na jego temat. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, kiedy mój sąsiad podszedł do lady.

-Ryanie Favreau, kochanieńki – zaczęła Sophia, kasując jego zakupy. - Florence mówiła, że ostatnio naprawiłeś jej pralkę, a ja mam taki sam model. Coś zaczęło mi w niej dziwnie stukać i to może być to samo, co u Florence. Mógłbyś na to zerknąć, jeśli znajdziesz chwilę?

-Nie ma problemu – uśmiechnął się do kobiety, pakując zakupy.

-Ryan to nasza złota rączka – zwróciła się do mnie Claire, puszczając przy tym oczko. - I do tego jest taki pomocny!

-Zauważyłam – mruknęłam. - Muszę lecieć, zobaczymy się później.

Wzięłam swoje zakupy i szybko wyszłam na zewnątrz, nie chcąc musieć rozmawiać z sąsiadem. Przypomniałam sobie, że nie odzyskałam transportera, ale postanowiłam mu się nie narzucać, skoro był takim dupkiem, że nie potrafił przyjąć prezentu w ramach podziękowania. Zajechałam do domu i zdziwiłam się na widok wspomnianego pudełka, leżącego pod drzwiami wejściowymi. Dobra, teraz mogę nie lubić sąsiada trochę mniej.

Wypakowałam zakupy i zabrałam się za kolejną rzecz, którą odkładałam – szukanie pracy. Przeglądałam oferty do wieczora, jak ognia unikając wielkich korporacji. Udało mi się znaleźć kilka ciekawych ogłoszeń, w tym kilka w okolicy – nie były to miejsca, w których chciałabym pracować do końca swojego życia, na przykład księgowa w sklepie z narzędziami, w którym kupiłam siekierę, ale uznałam, że nie zaszkodzi wysłać swojego zgłoszenia. Po pracy w korpo takie stanowisko wydało mi się miodem na moje zbolałe, znerwicowane serce.

Następnego dnia zdziwiłam się, kiedy z samego rana zadzwonił mój telefon.

-Pani Cassie Morgan? - powiedział damski głos po drugiej stronie.

-Tak, przy telefonie.

-Dzwonię w sprawie pani zgłoszenia.

Ku mojemu zaskoczeniu, tego dnia odebrałam kilka telefonów z mniejszych firm, do których wysłałam zgłoszenia, wszystkie rozmowy wyglądały jednak bardzo podobnie – miałam za duże doświadczenie, więc osoby z działu kadr były chociaż tak miłe, żeby powiadomić mnie o odrzuceniu mojego zgłoszenia. Dobiło mnie to, bo naprawdę nie chciałam wracać do korpo, gdzie przyjęliby mnie bez wahania. Nie chciałam znowu przechodzić przez to samo – za dużo już się nadenerwowałam pracą i potrzebowałam teraz od tego odsapnąć. Koło piętnastej zadzwonił kolejny telefon i odebrałam bez entuzjazmu.

-Halo?

-Czy nadal jest pani zainteresowana pracą? - bez ogródek spytał głos po drugiej stronie, ewidentnie należący do starszego mężczyzny.

Lost Souls /ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz