17. Zabiłem!

114 14 10
                                    


 Siedzieli w ciszy. Mccree stresował się niemiłosiernie, gniotąc koniuszek czerwonego ponczo, na co zwrócił uwagę ranny. Spojrzał na kowboja beznamiętnie, modląc się w myślach, by to wszystko się wreszcie skończyło. Rewolwerowiec nie wiedział co powiedzieć, od czego zacząć, jak się zachować. W jego gardle narastała gula, uniemożliwiająca mu odezwanie się.

-Długo tu będziemy tak siedzieć?- przerwał milczenie Hanzo, sztyletując wzrokiem wyższego.

-Chciałbym pogadać.- powiedział nieśmiało Amerykanin.

-To gadaj szybko, bo nie mam czasu.- burknął.

Mccree zignorował chamski ton głosu towarzysza, jednak nadal nie odzywał się ani słowem. Mijały sekundy, Japończyk podniósł wyżej lewą, ciemną brew, wyczekując jakiegokolwiek ruchu ze strony Mccree. Brązowowłosy, zbierając się w sobie westchnął głośno.

-Wiesz o co mi chodzi. Dlaczego to zrobiłeś?- wypalił.

-Dlaczego miałbym ci powiedzieć?- odparł szybko, nie dając nawet chwili do namysłu kowbojowi.

Znów nikt dłuższą chwilę się nie odzywał.

-Ponieważ chce ci pomóc.- odpowiedział zgodnie z prawdą, będąc nadal atakowany lodowatym spojrzeniem łucznika.

-Nie chce. Dlaczego miałbyś mi pomagać?- spytał obserwując najmniejszy ruch siedzącego obok mężczyzny.

-A dlaczego ty chciałeś mi pomóc z paleniem?- zaatakował, prostując się, by wyglądać pewniej. Hanzo zmieszał się, odwracając głowę. -No właśnie...- stwierdził, dumny ze swojej małej wygranej.

-Czemu po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? Nie prosiłem o żadną pomoc.- spytał, rozglądając się po zagraconym pokoju, szukając ucieczki.

-Nie mogę cię tak zostawić.- stwierdził, wzruszając ramionami.

Hanzo skrzyżował ręce na piersi, powracając swoją uwagą do siedzącego koło niego, brodatego faceta.

-Nie potrzebuje litości, to co robię, to nie twoja sprawa.- zmarszczył gniewnie brwi. -Tak, jak mówiłem nie znasz mnie, z jakiej racji miałbyś się wtrącać? Zostaw mnie i zapomnij o tym wszystkim. Jeśli czujesz jakiś chory obowiązek, ratowania mnie niczym superbohater, to przykro mi. Nie uratujesz, nie chce być uratowany, na mnie jest już dawno za późno. Rozejdźmy się po prostu i o mnie zapomnij.- powiedział jednym tchem.

-Nigdy nie jest za późno Hanzo.- stwierdził wyższy.

-Jest.- odpowiedział szybko.

-I nie chcę o tobie zapominać.- dodał patrząc mu prosto w kruczoczarne oczy.

-Gdybym teraz zniknął, zapomniałbyś o mnie po dwóch dniach.- powiedział z przekonaniem.

-Nie. Hanzo te dwa dni, które ze sobą spędziliśmy, mimo tak wielu zwrotów akcji, były jednymi z najlepiej wspominanych w moim życiu. Dlaczego odrzucasz od siebie myśl, że komuś może na tobie zależeć?- nachylił się, oburzony.

-Bo nie zależy, współczujesz mi, twoje uczucia są zwodnicze, to naturalny ludzki odruch. To ty nie chcesz zrozumieć, że nie potrzebuje łaski.-

Mccree zmarszczył brwi nadal wpatrując się w puste oczy łucznika, nie wyrażały żadnej emocji. Amerykanin zastanawiał się, czy naprawdę potrafił tak dobrze grać, czy naprawdę nic nie czuł. Wiedział, że ten będzie z całej siły chcieć go przegadać, ale nie zamierzał się poddać. Gdyby teraz to zrobił, prawdopodobnie nigdy więcej nie nadarzy się okazja na pomoc Shimadzie.

McHanzo - OdkupienieWhere stories live. Discover now