16 To nie argument.

118 13 26
                                    

-----
Mccree ochoczo rozmawiał z Hanzo, opowiadał mu anegdoty z życia, kawały, komentował nawet film, który właśnie oglądał. Do rozmowy wiele temu brakowało, łucznik przecież spał w najlepsze, niezbyt zainteresowany wywodami wyższego. Kowbojowi jednak to nie przeszkadzało, cieszył się, że mógł znów być tak blisko Japończyka. Rozmowa mimo, że jednostronna pozwalała mu się odstresować przed tym, co nadejdzie, gdy tylko jego towarzysz się przebudzi. Wiedział, ze nie będzie łatwo. Korzystając z wolnego czasu poczytał chwilę jak może spróbować pomóc Hanzo, jak postępować. Nie był przekonany, czy temu podoła, lecz naprawdę zależało mu na szczęściu jego kolegi. Spojrzał na spokojna, pogrążona we śnie twarz łucznika. Poczuł ból, że taka osoba musi cierpieć. W pewnym sensie potrafił się utożsamić z Hanzo. Sam by zdystansować się od problemów chlał do nieprzytomności, to też pewna forma ucieczki, samookaleczenia. Wiedział więc jak trudne to będzie. Pokój wypełniał dźwięk strzałów dobiegający z niewielkiego głośnika przy łóżku. Mccree oglądał jeden z swoich ulubionych westernowych filmów. Akurat leciała scena walki głównego bohatera z antagonistą. Brodaty widział ten fragment dziesiątki razy, lecz nigdy nie wyszedł z podziwu jego wykonania.

Hanzo mruknął cicho, zagłuszony głośną strzelaniną. Przetarł zaspane oczy. Poprawiając swoją pozycję na wygodniejszą, zamrugał, próbując wyostrzyć wzrok. Gdy tylko obraz widziany jego oczyma przestał być rozmazany, ujrzał on kowboja siedzącego do niego tyłem, na skraju łóżka widocznie zaabsorbowanego wyświetlanym filmem. Był tak skupiony, że nawet nie zauważył, jak Hanzo wstał do pozycji siedzącej. Wpatrywał się w obraz, niczym zaczarowany. Łucznik siedział chwilę, nie ujawniając swojej obecności, oglądał wraz z kowbojem film. Nie miał z nikim okazji przeżyć takiej sytuacji od dawien dawna. W głębi ducha czuł radość i nutkę nostalgii. Leciała scena całkiem romantyczna, główny bohater powrócił po zwycięskiej walce do domu, przywitać swą ukochaną, zatroskaną kobietę. Brunetka ucieszona obecnością mężczyzny całuje go w policzek płacząc z radości.
-To moglibyśmy być my, Hanzo.- powiedział niczego nieświadom brązowowłosy. Odwrócił się, by skontrolować stan towarzysza, lecz gdy ujrzał już całkiem przytomnego, siedzącego faceta zamarł ze wstydu.
-Czyżby?- zakpił łucznik, splatając ręce na piersi. Twarz rewolwerowca spowiła czerwień. Nie spodziewał się tak szybkiej pobudki Japończyka.
-O, wstałeś?- wymamrotał speszony. Postanowił nie wracać do tego, co przed chwilą powiedział, licząc, że jego towarzysz o tym zapomni. Hanzo uznał to za kolejny dziwny żart kowboja, nie myśląc o tym zbyt wiele. Kowbojowi się poszczęściło.
-Wytłumacz mi co tutaj robię.- nakazał, ignorując idiotyczne pytanie mężczyzny.
-Znowu zemdlałeś, ale dzielny kowboj, bohater po raz kolejny cię uratował.- wypiął dumnie pierś i teatralnie zrzucił z ramienia nieistniejący kurz.
Hanzo chwile analizował słowa Mccree.
-A, dzięki.- powiedział. Nie ukrywając, brązowowłosy liczył na trochę więcej wdzięczności, ale i tak się uśmiechnął. Hanzo zsunął z siebie kołdrę, którą został okryty przez troskliwego towarzysza, by przypadkiem nie zmarznąć. Błyskawicznie zauważył zmianę w swoim odzieniu. Spojrzał pytająco na fana westernów. Ten poczerwieniał jeszcze mocniej, odwracając wzrok.
-To nie tak jak myślisz, Hanzo! Nic nie robiłem!- krzyczał w myślach. Siedział cicho, nie prowokując niepotrzebnej rozmowy.
Japończyk poczuł delikatny ucisk na udzie. Przejechał dłonią po miejscu swoich ran. Zdziwił się czując duże wybrzuszenie na ich miejscu. Nie zajęło mu długo czasu, by ułożyć scenariusz tego, co tutaj prawdopodobnie zaszło. Spojrzał niepewnie raz jeszcze na kowboja, bawiącego się skrawkiem swojego przypalonego ponczo.
-Wyspałeś się?- wypalił nagłe wyższy.
-Nie.- odpowiedział chłodno, zgodnie z prawdą. Był cholernie zmęczony, jakby ktoś wypompował z niego życie. Podparł się obolałą ręką z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
-Hej, gdzie się wybierasz?- zerwał się w jego stronę, zaalarmowany. Hanzo nie spojrzał na niego, nie chciał. Odczuwał wstyd, lecz był też kapkę zły. Na siebie, kowboja, swoje życie, cały świat - na wszystko. Czuł się bezsilny wobec tego, co zostało ujawnione, a pierwszą reakcją na taki stan rzeczy była w jego przypadku agresja. Zazwyczaj autoagresja, lecz teraz to nie wchodziło w grę. -Hanzo, zaczekaj!- krzyknął wyższy, podążając w ślad towarzysza. Łucznik zerknął na mijaną skrzynkę cygar. Miał je zabrać - w końcu po to tu przyszedł. Może nie obiecał, lecz dał nadzieję koledze na pomoc w wyjściu z nałogu. Przez ułamek sekundy toczył w głowie zażartą batalię, lecz ostatecznie postanowić jej nie zabrać. Im mniej ma w tym momencie wspólnego z tym mężczyzną, tym lepiej. Znów zawiódł. Chciałby zniknąć, nie sprawiać już więcej problemów na tym świecie, nie musieć się tłumaczyć z swoich działań, nie krzywdzić swoimi problemami innych, nie zawracać im głowy. Ciekawe, jak szybko cała ta sielanka się skończyła. Był głupcem myśląc, że nigdy to nie wyjdzie na jaw. Nie zasługuje na przyjaźń, na rodzinę, miłość. Jest obrzydliwym człowiekiem, zapracował na potępienie. Te wszystkie myśli w swej głowie kumulował Shimada. Z zewnątrz - po prostu idąc z nałożoną zimną, odpychającą od niego ludzi maską, wewnątrz - cierpiąc, głusząc błaganie o pomoc. Wykreowana przez niego postać rozmyła się, gdy Mccree dowiedział się o tych felernych ranach. A przecież to jego polubił - marionetkę, jaką stał się Hanzo, grając pod publikę opanowanego faceta, a nie użalającego się nad sobą, skrzywdzonego chłoptasia, który nie potrafi trzymać na wodzy emocji. Tak przynajmniej wydawało się niższemu. Hanzo już sam się pogubił kim był naprawdę. 

McHanzo - OdkupienieWhere stories live. Discover now