4. Skąd znasz Genjiego?

129 17 12
                                    

Mccree rzucił cichym przekleństwem, gdy jego budzik zadzwonił. Obrócił się na drugi bok żałując, że istnieje. -Gdybym nie istniał, nie musiałbym wstawać rano.- przeleciało mu przez myśl. Dźwięk alarmu rozbrzmiewał po całym pokoju. -Cholerny Winston!- warknął w poduszkę podnosząc się z łózka. Budziki w bazie zostały tak zaprojektowane, że nie dało się ich wyłączyć nie podchodząc do drzwi. Kowboj nie należał do rannych ptaszków, a siódma rano, to dla niego środek nocy. Wczoraj także się nie wyspał. Morrison dobijał się do jego drzwi już o dziesiątej. Dał mu zadanie oprowadzić jakiegoś świeżaka. W zamian nie musiał iść na dzisiejszą misję. Mówił, aby przedstawić go potem pozostałym członkom i zaprowadzić do jego pokoju. Skurczybyk dostał najlepszy. Po odejściu dawnego przyjaciela Jacka z Overwatch, pozostał jego odjechany, ogromny pokój. Znajdował się tuż za ścianą Mccree, lecz był nieporównywalnie lepiej wyposażony i większy. Brązowowłosy wielokrotnie namawiał Morissona, aby oddał mu go, bezskutecznie. Mówił coś tam jeszcze, ale kowboj już go nie słuchał, było za wcześnie. Przytakiwał, aby tylko mieć go już z głowy.

-Ja, poświęcający życie tej żałosnej organizacji muszę się kisić w jakiejś klatce, a tu wbija jakiś fiflok i zajmuje najlepszą chawirę? Gdzie tu sprawiedliwość?- Wymruczał pod nosem Mccree kierując się w stronę szafy. Wyłączył po drodze irytujący dźwięk. Był rozdrażniony, niewyspany i głodny. Ciekawe, co Ana dzisiaj ugotowała. Wszystko jedno i tak całość smakowała tak samo – jak breja. Wykrzywił się na samą myśl o śniadaniu.

-Szybko oprowadzę tego gnojka i pójdę spać.- postanowił. Rozmarzył się myśląc o cieplutkim, wygodnym łóżeczku. Spojrzał w jego stronę. -Oj jak ja cię kocham kołderko! Jeszcze dzisiaj do ciebie wrócę, nie tęsknij.- uśmiechnął się szeroko, zakładając czerwone ponczo.

Pomaszerował zrezygnowanym krokiem w stronę gabinetu Mercy. Zapukał dwa razy, ale nikt nie odpowiedział.

-Wchodzę!- zawołał otwierając drzwi.

Gabinet był pusty, ani śladu blondynki. Pewnie również została wezwana na misję. Podobno była jakaś ważna, zamach w Egipcie czy coś takiego. Na końcu stało łóżko. Ktoś w nim spał. Kowboj podszedł bliżej. -Pewnie to ten świeżak. On to sobie może spać, a ja nie.- burknął zbliżając się do pacjenta.

-Te, wstawaj.- potrząsnął nim.

Hanzo zerwał się do pozycji siedzącej, wybudzony gwałtownie, dyszał głośno. Spojrzał gniewnie na roześmianego mężczyznę stojącego nad nim. Rozbawiła go reakcja łucznika.

-Aj, wybacz za pobudkę, śpiąca królewno, ale kazano mi cię oprowadzić, a wolałbym mieć to już z głowy.- wytłumaczył się.

Zdjął kapelusz, ukazując szacunek. -Jesse Mccree, mów mi po prostu Mccree.- przedstawił się z szerokim uśmiechem. Wyciągnął rękę w kierunku Hanzo, którą ten niechętnie uścisnął.

-Hanzo Shimada- odpowiedział, skinając głową. -Muszę się najpierw przebrać.- dodał po chwili.

Jesse patrzył na niego z tym samym wyrazem twarzy, co wcześniej. Minęło kilka sekund niezręcznej ciszy. Hanzo uniósł brwi. Czyżby kowboj nie zrozumiał?

-Pozwolisz?- spojrzał na niego wymownie.

-A, że mam się odwrócić. Rozumiem, bez problemu, wstydnisiu.- podrapał się w tył głowy rechocząc. Przeszedł kilka kroków do tyłu, po czym odwrócił się teatralnie na pięcie. Jego czerwone ponczo zatrzepotało pod wpływem ruchu.

-Co to za pajac?- pomyślał Hanzo, rozpinając szpitalny fartuch. Mercy musiała być tutaj wcześniej, ponieważ nie było śladu po jego bandażu, ani kablach poprzypinanych do jego ciała.

McHanzo - OdkupienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz