Przywódca kierował się prosto na Shadowa. Zdecydowanym ruchem zepchnął go z brata. Czarny samiec wylądował w pobliskiej zaspie. Ronon podbiegł do niego i oparł się przednimi łapami o klatkę piersiową syna, aby przygwoździć go do ziemi. Był dużo większy i cięższy od dwulatka.
Do tej pory wszystko szło gładko, ale wilk z białą plamką na uchu dalej się nie poddawał. Zdawało się, że nic do niego nie dociera, żadne bodźce i dźwięki. Nie słyszał nawet błagalnego głosu ojca, proszącego, żeby się uspokoił. Wszystko na nic. Basior wił się jak wąż i kłapał zębami. W jego oczach koloru oceanu widać było tylko nieokiełznaną dziką furię. Ronon przeraził się, gdy to dostrzegł. Nigdy nie widział nikogo w takim stanie. Zastanawiał się, jak długo to potrwa. Przez głowę przemknęła mu myśl, że znów nie potrafi pomóc własnemu dziecku. Szybko skarcił się za to w duchu. Teraz miał jeszcze szansę coś zrobić. Chociaż każda komórka jego ciała sprzeciwiała się temu ruchowi, złapał pysk leżącego samca, zamknął mu go i ścisnął trochę mocniej. Pilnował, aby nie przebić skóry. Chciał tylko, żeby ból go otrzeźwił.
Powalony wilk otworzył szeroko oczy. Zaczął się rzucać i szarpać jeszcze bardziej. Przywódca był wytrwały. Pozostał w tej pozycji kilkanaście minut, czekając na przełom. Wreszcie syn zaczął się rozluźniać. Gdy Ronon upewnił się, że atak szału minął, delikatnie puścił dziecko. To od razu wstało i spuściło łeb.
– Shadow, dobrze się czujesz? – W głosie alfy nadal były wyczuwalne niedawne emocje.
– Tak, tato. Wszystko gra – Odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Bolała go szczęka, miał przygryziony język. – Skąd się tu wziąłeś?
– Znakowaliśmy terytorium, kiedy zaczęliście wyć. Byliśmy w pobliżu...
– My? – Basior gwałtownie podniósł głowę. Dopiero teraz zauważył matkę, ciotki i wujków, młodsze rodzeństwo. – Jak długo... Co widzieliście?
– Wszystko. – Taht jak zwykle była nad wyraz opanowana.
Wzrok czarnego dwulatka padł na Marleya i Ramirę. ,,To znaczy, że oni słyszeli, co powiedziałem do Kara...” Zrobiło mu się wstyd, ale nie na tyle, aby natychmiast ich przeprosić.
Nikt więcej nie poruszył tematu zaistniałego incydentu. Uznali, że to nie czas ani miejsce na takie sprawy.
Przywódcy pierwsi zaczęli jeść. Bez ich zgody nikt nie mógł rozpocząć posiłku. To dlatego, po zabiciu zdobyczy, uczestnicy polowania musieli zaczekać na przybycie reszty watahy.
Po godzinie po samicy wapiti nie zostało nic. W śniegu leżały tylko co większe kości, bo z mniejszych wyssano nawet szpik. Każdy miał swój czas przy zdobyczy. Gdy ruszyli w drogę powrotną do jaskini, żaden z osiemnastu wilków nie był syty. Nikt nie odważył się jednak powiedzieć tego na głos.
_________
Hahaha... O mały włos bym dzisiaj rozdziału nie wstawiła... Zapomniałam, że dzisiaj sobota xD