Rozdział XVIII

134 15 7
                                    

(Zdjęcie do mediów za nic w życiu nie chce mi się wczytać...) 

Karo, po usłyszeniu ostrzeżenia, zamiast popędzić do brzegu, przystanął. Podniósł łeb i zaczął się rozglądać. Wcześniej był tak zamyślony, że nie zauważył siostry i wuja stojących na drugim brzegu. Obrócił się za siebie. Przed kim albo przed czym ma uciekać? To był jego błąd. Lód pod jego łapami miał dość ciężaru basiora. Zaczął się łamać. Wcześniej tylko lekko pękał, ale samiec ciągle się przemieszczał, zmieniał miejsce nacisku. Gdy zatrzymał się, warstwa zamarzniętej wody nie wytrzymała.

Pierwsze do lodowatej rzeki wpadły tylne łapy basiora, wywołując u niego skowyt. Szok termiczny sprawił, że mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Próbował sięgać przednimi łapami, podciągać się, drapać pazurami lód. Wszystko na nic, przy większym nacisku tafla po prostu pękała. Nie ważne, że ciągle poruszał się do przodu, nie mógł się wydostać.

Całej tej sytuacji przyglądali się z brzegu Ronon i Moon. Byli tak przerażeni całą sytuacją, że nie wydobyli z siebie słowa. Trwało to najwyżej dwie lub trzy minuty, ale każda następna zmniejszają szanse Kara. Wilk słabł.

Alfa podjął w końcu jakieś działanie. Powoli wszedł na zamarzniętą rzekę i posuwał się w stronę biało-siwego samca. W pewnym momencie tafla zatrzeszczała pod postawioną właśnie łapą. Natychmiast ją cofnął. Spojrzał na tonącego basiora. Dzieliły ich cztery metry. Dużo, ale musiał sobie poradzić. Inaczej zginie.

– Karo! – krzyknął. – Musisz tu przypłynąć! Wiem, że jest ciężko, wiem, że to spory kawałek, ale tutaj lód jest gruby, może sięga nawet płytkiego dna. Wytrzyma. Wciągnę cię. Nic nie mów, tylko nie zbaczaj w bok i rób dalej to, co robisz.

Dwulatek posłuchał. Stopniowo torował sobie drogę do przywódcy. Po jakimś czasie pokrywa rzeczywiście zrobiła się grubsza. Dawało to nadzieję, ale z drugiej strony było przeszkodą. Połamanie jej wymagało coraz więcej siły.

– Wujku, pomóc ci z nim? – Ronon zrozumiał, że waderze chodzi o wyciągnięcie brata.

– Nie. Zostań tam, gdzie stoisz. Poradzę sobie. – Tak naprawdę sam nie wiedział, czy lód wytrzyma ciężar jego i Kara. Wolał nie wprowadzać na rzekę kolejnego wilka.

– Ale możesz nie dać rady... Ciocia kazała mi cię pilnować!

– A ja nie dam ci się narażać! Nie mogę ratować was obojga.

Mijały minuty. Kara dzielił już tylko metr od przywódcy, ale czuł, że to ponad jego siły. Był tak zmarznięty, że nie czuł tylnych łap. Mokre futro ciągnęło go na dno. Zimna krew docierała do serca. Miał wrażenie, że jego miejsce zajęła bryła lodu.

– Nie dam rady – wyszeptał.

– Karo! – ponownie krzyknął Ronon, nie zważając na ból w klatce piersiowej. Widział, że bratanek już się poddał. Jego wzrok był nieobecny. Po chwili zaczął zanurzać się coraz bardziej. Siwo-czarny basior musiał zaryzykować.

Podbiegł do półprzytomnego samca i złapał go za skórę na karku. Zaczął ciągnąć w tył, w kierunku brzegu. Pod jego bezwładnym ciałem, jak i pod łapami przywódcy, pękała tafla pokrywająca Silvę. W końcu alfa dotarł do pewniejszego podłoża blisko brzegu, ale pojawił się nowy problem. Musiał jakoś wyciągnąć dwulatka z wody, tylko że ten był za ciężki, dodatkowo zaczął wyślizgiwać mu się. Nie miał wyjścia, musiał wzmocnić uchwyt. Zacisnął szczęki, przebijając skórę na karku biało-siwego wilka. Ten otworzył szeroko oczy. Ból go otrzeźwił i zaczął próbować wydostać się na suchy ląd. Ronon natychmiast wyczuł różnicę. Nie musiał wkładać już tak dużo wysiłku w samo utrzymanie samca na powierzchni. Napiął wszystkie mięśnie, nie zważając na protestujące żebra, i szarpnął z całej siły. Karo podciągnął się w tym samym czasie. Gdy większa część jego ciała znajdowała się już poza wodą, zmusił skostniałe tylne łapy do odepchnięcia się od grubego w tym miejscu lodu. Udało się, ale nie mógł odetchnąć. Nawet tu zamarznięta rzeka zaczęła pod nim trzeszczeć. Nie mógł jednak się podnieść, ruszyć. Wszelkie zapasy energii wyczerpały się.

Drimer - własna drogaजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें