Rozdział XIV

200 24 10
                                    

Karo nie mógł zasnąć, tak jak Ronon, ale z zupełnie innego powodu. Odkąd podczas drogi powrotnej z polowania zdał sobie sprawę, przed jakim wyborem stoi, sprawa ta ciągle kołatała mu się w głowie. Był już dorosły... Musiał podjąć decyzję...

Dwulatek kręcił się niespokojnie na swoim miejscu. Wreszcie uznał, że nie wytrzyma tu dłużej. Rozejrzał się wkoło. Wszyscy mieli zamknięte oczy, oddychali miarowo... No, może oprócz Misty, która leżała na plecach z głową obróconą w bok. Co jakiś czas przebierała łapami w powietrzu. Miała wystawiony prawie na całą długość jęzor. Karo nie rozumiał, jak można tak spać i do tego się wysypiać! Korciło go, żeby nadepnąć na to różowe coś, wystające z jej pyska, żeby zrobić siostrze żart, tak jak ona wygłupia się prawie codziennie. W ostatniej chwili się powstrzymał. Gdyby to zrobił, ruda wadera obudziłaby całą watahę, a wtedy nici z posiedzenia w ciszy i przemyślenia na spokojnie, bez zbędnych i ciekawskich członków rodziny, dręczącego basiora tematu...

Samiec wyszedł z jaskini. Na zewnątrz nie padał śnieg, wiatr ustał. Może wreszcie się ociepli? Wtedy śnieg zalegający na przełęczach mógłby się roztopić i polowanie na terytorium Dark Lightów nie byłoby konieczne. Jednak nadzieja, że nastąpi to w ciągu kilku dni, była prawie zerowa, a najwyżej tyle czasu wilki wytrzymają bez kolejnego posiłku...

Ścieżka na półkę skalną ponad legowiskiem mogła się wydawać niebezpieczna, ale wszyscy członkowie watahy Drimer znają ją jak własną kieszeń. Na szczycie jest świetny punkt obserwacyjny, a także ulubione miejsce spotkań młodzieży. Z drugiej strony przychodził tu każdy, kto musiał coś przemyśleć. Właśnie w tym celu kierował się tam Karo.

Basior usiadł na samym krańcu skały, tak że jego przednie łapy opierały się o krawędź. Uwielbiał tak robić, po części ryzykować, a po części wywierać wrażenie na innych. Tylko niektórzy z jego rówieśników podchodzili do przepaści, a tak blisko jak on to zrobił teraz, siadali jedynie Shadow i Meira. Reszta nigdy nie odważyła się wystawić łba za krawędź i spojrzeć w dół. Karo zaczął się zastanawiać dlaczego sam także to zrobił. Przecież nikt go do tego nie zmusił... A może jednak?

Całe to wyzwanie zaczął nie kto inny jak Shadow. Było to jakieś dwa, może trzy miesiące wcześniej. Zima dopiero się zaczynała, ale był spory mróz. Skała była oblodzona i czarny samiec dobrze o tym wiedział. Jak zwykle chciał podkreślić swoją wyższość. Myślał, że większość wilków zrezygnuje. I początkowo wszystko szło zgodnie z jego planem, aż nie przyszła kolej Kara. Ten bez wahania spojrzał się w przepaść. Zaraz po nim zrobiła to Meira i nikt więcej. W tamtym okresie wszyscy zdawali już sobie sprawę, jaka jest różnica pomiędzy młodymi Taht i Ronona a Ramiry i Marleya. Ci pierwsi wiedzieli, że w przyszłości ktoś z nich zostanie przywódcą, a ci drudzy, że nigdy nie będą mieli na to szans. To dlatego biało-siwy samiec podjął wyzwanie kuzyna, chciał mu pokazać, że jest coś wart.

Od tamtej pory relacje pomiędzy Karem a Shadowem stopniowo się pogarszały. Punkt kulminacyjny miał miejsce na inicjalnym polowaniu. Wtedy to czarny basior przesadził, ale dzięki temu syn Marleya i Ramiry zaczął analizować własne zachowanie. Zrozumiał, że sam prowokował innych. Tak nakręcił się w tej rywalizacji z wilkiem z białą plamką na uchu, że zapomniał, gdzie jest jego prawdziwe miejsce. Dążył do wysokiej pozycji wśród rówieśników, aby dorośli go zauważyli i żeby powierzyli mu przywództwo w przyszłości... Zagalopował się w tych planach na przyszłość. Nigdy nie zostanie alfą. Wiedział o tym, ale podświadomie zawsze łudził się, że... może jednak.

Rozmyślania basiora przerwał trzask kilka metrów za nim, a następnie głuchy odgłos upadku na skalne podłoże.

- Głupi badyl! Zawsze muszą wystawać z ziemi właśnie tam, gdzie stawiam łapy.

Drimer - własna drogaWhere stories live. Discover now