szesnaście!

888 39 43
                                    

          Blondynka szła przed siebie, już nie tak żwawo, jak wcześniej. Po prostu poczuła się zmęczona. Zmęczona nie tylko w sensie fizycznym, ale i mentalnym. Mimo tego, jak bardzo próbowała wymazać z pamięci słowa wypowiedziane przez Billa parę minut temu, to i tak one krążyły po jej głowie w kółko i w kółko, przez co z każdą minutą coraz bardziej miała ochotę po prostu usiąść w tej pieprzonej szarej wodzie i się rozpłakać. 

Ale mimo wszystko, Rachel starała się jak najbardziej zachować zimną krew. W końcu nie przyszła tu dla tego cholernie uroczego Billa, tylko dla Beverly, która była w sporym niebezpieczeństwie. A więc szła, nieco wolniej, ale nadal zdeterminowana, tylko zmęczona.

Wyszła z szerokiej rury do swego rodzaju olbrzymiego pomieszczenia. Rozejrzała się po nim bardzo instynktownie, ponieważ nie miała przy sobie żadnej latarki. Przez ten fakt właśnie niemiłosiernie cała się zmoczyła, raz przewracając się wprost do wody ze ścieków. Ale starała się tym przejmować jak najmniej, w końcu były ważniejsze sprawy.

Po przejściu kilku metrów zauważyła światło wbijające się do środka, przez co widziała trochę lepiej. Po krótkiej chwili w oczy rzucił się jej raczej niecodzienny obraz - nogi w czarnych, jesiennych butach wiszące w powietrzu. Wszędzie by je rozpoznała, w końcu tylko jej rudowłosa przyjaciółka nosiła jesienne buty w środku lata, bo nie miała żadnych innych.

— Bev?! — zawołała, idąc szybciej w tamtym kierunku.

Podeszła na tyle blisko, by tylko potwierdzić swoje przypuszczenia. Beverly bezwładnie wisiała w powietrzu, z głową uniesioną lekko w górę. Była ubrudzona na sukience, jak i na nogach i twarzy, a w jej oczach mogła zauważyć pustkę. Były po prostu białe, bez źrenic i tęczówek, jak u Tego, ten jeden raz, gdy ukazało jej się w łazience.

Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. Spróbowała jeszcze raz zawołać imię swojej przyjaciółki, a gdy to nie poskutkowało cofnęła się w stronę rury, z której nie tak dawno wyszła.

— Chłopaki! — krzyknęła. — Chłopaki, Bev tu jest!

Po chwili usłyszała kroki stawiające w wodzie wraz z charakterystycznym chlapaniem. Oto przed nią ukazali się kolejno Mike, Eddie, Ben, Richie i Stan.

— Rachel! — wrzasnął jej brat biegnąc w jej kierunku.

— Wszystko okej? — Spytał Mike, świecąc na nią latarką w celu szybkiego obejrzenia dziewczyny, czy nie ma żadnych obrażeń.

— Tak, wszystko okej — przytaknęła, mrużąc oczy pod wpływem rażącego światła. — Ale tam jest Bev, chodźcie.

Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę Marsh wiszącej w powietrzu. Chłopcy bez żadnych pytań podążyli za nią. Może i Rachel tego nie wiedziała, ale była drugą najbardziej respektowaną osobą, jeśli chodzi o dowództwo zaraz po Billu w Klubie Frajerów. Czasami nawet pierwszą, bo w końcu była fajną dziewczyną.

— Jak-Jakim cudem się unosi? — Zapytał Richie, zadzierając głowę w górę.

— Chłopaki. . . — zaczął Eddie, którego latarka była skierowana ku górze. — Czy to. . . 

Wszyscy spojrzeli tam, gdzie on. Ukazały im się tuziny dzieciaków unoszących się w powietrzu, wokół jakby sterty zabawek i innych przedmiotów z pewnością należących do dzieci. 

— Zaginione dzieciaki. . . — powiedział Stan. — Unoszą się.

Jej serce zabiło odrobinę szybciej. Nie bój się, Rachel — powiedziała do siebie w myślach — To jest blisko, nie możesz się bać, wtedy To uschnie. 

✓ | out of touch ᵇⁱˡˡ ᵈᵉⁿᵇʳᵒᵘᵍʰWhere stories live. Discover now