pięć!

1.3K 94 37
                                    

          Trzynastoletni Bill wbiegł do swojego pokoju i czym prędzej zatrzasnął za sobą drzwi, nie przejmując się, że może obudzić tym rodziców. Nie przejmował się też tym, że finalnie nie wziął ze sobą wiaderka na wodę kapiącą z dachu przez intensywny deszcz lejący na zewnątrz. Nie planował już wcale wychodzić z pokoju aż do rana, dopóki mrok tamtejszej nocy nie ujdzie w niepamięć, ustępując (miejmy nadzieję) słonecznemu dniowi. 

Jego klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała. Wciąż nie mógł opanować oddechu po tym, co ujrzał kilka minut temu. Widok własnego młodszego brata, dosłownie gnijącego i przemawiającego gardłowym, szorstkim głosem tak, jakby był demonem z Egzorcysty, którego jeszcze niedawno oglądał z chłopakami w jeden z deszczowych wieczorów nie był zdecydowanie przyjemny. Włosy na jego karku wciąż stały dębem, w dół od nich ciągle przechodził go chłodny dreszcz coraz to na nowo. W dodatku kiedy tylko zdobył się na myśl o klaunie, który pojawił się obok Georgie'go, a raczej Tego, co go przypominało czuł, jak od nowa zbiera mu się na wymioty. Jak nogi się pod nim uginały, sprawiając wrażenie, że zaraz upadnie i nie będzie mógł się podnieść. To nie był sen, przecież był w pełni świadomy tego wszystkiego. To nie była też halucynacja, nie było nawet takiej opcji. Przynajmniej on tak sądził.

Rzucił szybko okiem na szkic twarzy dziewczyny leżący na łóżku, nad którym zasnął. Akurat był na etapie kolorowania jej oczu na ciemnoczekoladowy kolor, kiedy krople spadające na jego twarz, jak i poduszkę i w końcu sam rysunek go obudziły. Wtedy jeszcze nie wiedział, co go czeka i jedynym zmartwieniem było to, że woda skapnęła wprost na oczy postaci, rozmywając delikatnie kolor.

Podszedł do okna. Wciąż lało, dosłownie tak jak tego dnia, gdy Georgie zaginął. Bill Denbrough nie lubił się tym dzielić, ale od tego czasu bał się deszczu. Bał się i nienawidził go jednocześnie, bo tak bardzo przypominał mu o tej niewinnej, promiennej twarzyczce ukochanego brata, którego stracił przez ten cholerny deszcz. Bzdura, to wszystko było jego winą. Tamtego dnia czuł się już lepiej i gdyby tylko nie był tak okropnym starszym bratem, to wyszedłby z nim na dwór. W końcu trzymał go jeszcze tylko lekko katar, co mogło się stać? Każdy, kto sądził że zielonooki nie obwiniał się o śmierć brata był w wielkim błędzie.

Mimo tego tysiąca myśli, które w tamtym momencie przebiegło przez jego umysł podniósł okno drżącymi dłońmi w górę, mniej więcej do połowy. Poczuł, że robi mu się po prostu coraz to bardziej duszno i ani trochę mu się to nie podobało. 

Zimne powietrze natychmiast dmuchnęło na jego twarz. Wziął wdech, który nadal był płytki i nierówny. Patrzył przez chwilę za okno, obserwując krople uderzające o ulicę oświetloną zaledwie kilkoma latarniami. Obserwował i obserwował, dopóki krople nie zaczęły także spływać po jego policzkach. W tamtym momencie poczuł, że już dosyć i odsunął się od okna, siadając na podłodze i opierając się o łóżko. Podciągnął kolana i oparł na nich ramiona a także głowę, zaczynając cicho szlochać i modlić się, żeby rodzice tu nie weszli. 

Siedział tak tam całkowicie sam, płacząc coraz to bardziej i bardziej z każdą sekundą trwania tego okropnego zjawiska pogodowego. Gdy był z przyjaciółmi, w ogóle się nie bał. Oni sprawiali, że czuł się silniejszy i nieustraszony. Sprawiali, że mógł być tym liderem, który budzi szacunek i robi wrażenie takiego, który zawsze jest gotowy ich ochronić. Może po części taki był, zawsze chciał ich wszystkich chronić. Byli w końcu teraz najważniejszą częścią jego życia, bo czym był bez nich? Właśnie tym, czym teraz. Mazgającym się jąkałą, który prawdopodobnie w tym momencie nie mógłby złożyć żadnego sensownego zdania, a to wszystko przez ten głupi deszcz i To Coś w piwnicy.

Ciche skrzypnięcie sprawiło, że gwałtownie uniósł głowę wystraszony. Ujrzał postać gramolącą się lekko niezdarnie przez jego okno. Okryta była żółtym, przeciwdeszczowym płaszczykiem do połowy ud wraz z kaloszami pod kolor. Gdy tylko stanęła przed nim i ściągnęła kaptur ujrzał blond włosy związane w niechlujnego, niskiego kucyka, z którego wiele kosmyków wystawało, okalając jej delikatną twarz. To była Rachel.

✓ | out of touch ᵇⁱˡˡ ᵈᵉⁿᵇʳᵒᵘᵍʰWhere stories live. Discover now