19. Poczucie jedności - Część Pierwsza

829 69 364
                                    


Następne cztery dni mozolnej podróży przez Słoneczne Góry przebiegły szczęśliwie zupełnie bezproblemowo. Ghule jak na razie już się nie pojawiały – mimo to, Shtefan zdecydował o skróceniu ich drogi przez góry. Wybrali więc trasę na skos poprzez rozległe górskie pola. Zazwyczaj unikali jej ze względu na żyjących tam pastuszków, którzy mogli nie być zbytnio zadowoleni z zakłócania ich spokoju przez podejrzanych podróżnych. Różne rzeczy się o nich słyszało – ponoć niektórzy hodowali stada gryfów, które pilnowały im bydła, ale też chroniły samych pastuszków przed różnymi rodzajami natrętów. Z tego co było im wiadomo, nawet bandyci nie ważyli się na nich napadać.

Kiedy już w końcu wjechali w wyboistą drogę idącą poprzez trawiaste pola, było dopiero wczesne popołudnie. Słońce wisiało wysoko na niebie, przyjemnie muskając skórę podróżnych ciepłymi promieniami. Towarzyszył temu lekki, rześki wiatr – powietrze było tam niesamowicie świeże. Okolica była doprawdy zachwycająca, wręcz napawająca takim niewyjaśnionym uczuciem wewnętrznego spokoju jak i pogody ducha. Soczyście zielona trawa falowała delikatnie na lekkim wietrze. W oddali majaczyły majestatyczne sylwetki gór oraz lasów. Po błękitnym niebie nieśpiesznie płynęły ogromne obłoki. Po polach porozrzucane były pojedyncze, skromne chaty zbudowane z drewna – niektóre z nich otaczały nieduże ogródki. Niedaleko każdej z nich stało kilka budynków gospodarczych, stodoły, kurniki i tym podobne. Zaraz dalej, rozchodziły się pastwiska otoczone krzywymi płotkami. Na niektórych pasło się bydło, na innych owce, kozy.

Co niektórych pastwisk faktycznie pilnowały ogromne, ptakopodobne stworzenia, które były niczym innym jak gryfami – udało im się dojrzeć całe stado pilnujące pasących się na pobliskim polu kóz. Kilka gryfów spało spokojnie pod płotem, inne krążyły niezmordowanie w powietrzu, patrolując teren. Te poszczególne stado gryfów nie było jednak zwyczajne – nigdy żadne z całej piątki podróżnych takowych nie widziało, w każdym razie nie poza książkowymi ilustracjami. Stworzenia były niezwykle smukłe o długich, grubych, ostrych dziobach. Całe były pokryte czarnymi, lśniącymi piórami, przypominając tym nieco zwykłe kruki. Nawoływanie, które z siebie wydawały również poniekąd przypominało krakanie.

Jean jak zwykle został usadowiony na przedzie wozu obok powożącego Shtefana, aby łowca mógł mieć na niego oko. Pozostała trójka siedziała na daszku obserwując okolicę, rozmawiając przy tym żywo – nikt jakoś nie miał ochoty ominąć tego momentu podróży i siedzieć po prostu bezczynnie wewnątrz ciasnego wozu. Wszyscy więc mogli podziwiać piękne pastwiska jak i same gryfy.

Favns była oczywiście szczególnie zachwycona i to nie samymi gryfami, a właściwie wszystkim co wokół siebie widziała. Odkąd tylko wóz wjechał w drogę pomiędzy polami, co rusz podekscytowana wołała do swoich towarzyszów, aby ci spojrzeli na wskazywaną przez nią pozornie zupełnie prozaiczną rzecz.

— To wszystko to jest trawa? Tak? — dopytywała się trochę już zmęczonej Ariee.

Elfka pokiwała głową, szukając w sobie nowych pokładów cierpliwości dla Favns.

— Zastanawiam się, czy faktycznie jest tak miękka jak wygląda — Favns rzuciła z pewnym rozmarzeniem w głosie, uśmiechając się szeroko do swoich towarzyszek.

Tamte nie odpowiedziały, zajęte rozmową z powożącym Shtefanem.

— Myślisz, że rozsądnym byłoby spróbować znaleźć jakieś miejsce na postój na tych terenach? — pytała Ariee, wychylając się lekko przez daszek. — Wyglądają na w miarę spokojne, może moglibyśmy dla odmiany zatrzymać się gdzieś na noc.

Shtefan westchnął, wzruszając ramionami.

— Nie wiem, czy pastuszkowie będą zadowoleni z tego, że piątka podejrzanie wyglądających podróżników kręci się koło ich chat i pastwisk.

Tylko Zlecenie (W trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz