2. Porwanie

1.5K 157 389
                                    


To był całkiem dobry dzień dla Jeana – a to oznaczało taki, w którym udało mu się uniknąć bliskiego kontaktu z wszelkimi stworzeniami, które zazwyczaj próbowały go zabić, obrabować lub zjeść. Większość dnia spędził nad pobliskim potokiem na łowieniu ryb na kolację – tamtejsze wody były w nie bogate. Do swojego obozowiska wrócił dopiero późnym popołudniem, kiedy niebo powoli przybierało już barwy miękkiego szkarłatu, różu i jaskrawego pomarańczu. Przez tak zjawiskowy zachód słońca, droga powrotna zajęła mu dwa razy dłużej niż powinna.

Zapadał już zmierzch, kiedy rozpalił ognisko nieopodal swojego namiotu – płomienie zajaśniały ciepłym blaskiem, a elf usadowił się naprzeciw niego i zajął oprawianiem ryb. Jego wierna towarzyszka – jastrząb o imieniu Ami – widząc, iż szykuje jakieś smakowite kąski, podleciała do niego i przysiadła mu na ramieniu.

— Już jesteś z powrotem? Gdzie się włóczyłaś? — zagadnął ją radośnie i podrapał zwierzę leciutko po łebku.

Ptak, wyraźnie zadowolony, przymknął żółte ślepia i pisnął cicho w odpowiedzi. Jean zaśmiał się, powracając do przygotowywania ich dzisiejszej kolacji.

— Nie martw się, zostawię i dla ciebie.

Ściemniało się coraz bardziej, a wysokie sosny rzucały podłużne, drżące cienie. Oprócz odgłosów trzaskających płomieni oraz niegłośnych szmerów malutkich, leśnych stworzeń kryjących się w głębokich trawach, las był niezwykle spokojny i cichy - wprost idealny wieczór na przyjemny odpoczynek.

Jean skończył, odłożył nóż na ziemię, a następnie zawiesił ryby nad ogniskiem. W tamtej chwili musiał jedynie pilnować, aby przypadkiem nie zasnąć – szkoda by było takiej porządnej kolacji. Przysiadł z powrotem przed ogniskiem i wpatrywał się w zamyśleniu w płomienie, podpierając brodę dłonią.

W pewnym momencie usłyszał cichy trzask łamanej gałązki gdzieś za sobą. Zanim się obejrzał, leżał twarzą w piasku, gwałtownie przygnieciony do ziemi, z rękami boleśnie wykręconymi do tyłu.

— Co do...? — Elf urwał i syknął z bólu.

— Nie ruszaj się albo wyłamię ci ręce ze stawów — odezwał się głęboki, stanowczy głos.

Jean będąc w całkowitym szoku, wydobył z siebie tylko ciężkie stęknięcie. Napastnik szarpnął nim tak silnie, że poderwał go do pozycji klęczącej.

Chłopak wpatrywał się tępo w ciemny las przed sobą, nie mogąc uwierzyć w swojego pecha.

— To jakiś żart...? — wyrwało mu się.

Zadrżał, czując lodowate ostrze na gardle.

— Jestem jak najbardziej poważny — odpowiedział mu nieznajomy, po czym zakrzyknął do kogoś w pobliżu — Ariee! Sahiko! Zwiążcie go!

Jean słysząc jego słowa, ponownie zadrżał ze strachu.

— Zaraz, jak to? Co się dzieje? — wybełkotał, coraz bardziej czując się zupełnie jak w jakimś złym śnie.

Zaszamotał się odruchowo, co poskutkowało mocniejszym naciskiem ostrza na gardło.

— Powiedziałem, nie ruszaj się — warknął napastnik prosto do ucha ofiary, nachylając się groźnie nad nim.

Jean zacisnął usta nieruchomiejąc – rozsądek nakazał mu milczeć.

Z mroku przed nimi, z pomiędzy drzew wyłoniły się dwie szczupłe postaci. Dopiero gdy podeszły bliżej ogniska, mógł ujrzeć ich twarze. Pierwsza nieznajoma była kobietą o ciemnych, długich lokach spiętych do góry oraz czarnych jak węgiel, przenikliwych skośnych oczach – musiała pochodzić z tych samych krain co matka Jeana. Przez powiekę jej prawego oka biegła pionowa blizna, nadając z pozoru delikatnej twarzy groźnego wyrazu. Jej ubiór był niedbały, w odcieniach czerni oraz wściekłej czerwieni – uwadze Jeana nie umknęły również dwa sztylety u jej pasa.

Tylko Zlecenie (W trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz