Dodatek: Stare sprawy

Start from the beginning
                                    

- To on! - krzyknął, niby do swojego kompana, ale ślina obryzgała głównie mnie, jak na złość. - Okradł pana! - ponownie uderzył mną w sypiący się budynek. Jęknąłem cicho na bezdechu, po czym zakaszlałem. Bałem się już. 

Dobra, Adan mógł mieć jednak ociupinkę racji. Pomysł szukania swojej pamięci pośród tego syfu było moim najgorszym pomysłem od czasu gdy wpadłem na to, że nauczę się prostego zaklęcia, i od razu je wypróbuję. Nie dość że wybuchło mi w twarz, to szlam który mnie oblepił wywołał jakąś paskudną wysypkę.

Adan ma zawsze cholerną rację, a teraz niech ratuje mój tyłek! Zaczynałem się bać, zwłaszcza że w wolnej dłoni draba zabłyszczał ząbkowany nóż, którego dotyk pamiętałem jak każde ostrze które kiedykolwiek mnie dotknęło.

- Widać, że się na tym dorobił. Zobaczy ino jak się nosi. Jak jakieś panisko. Taki gówniarz... Myślisz że jesteś cwańszy? - wstrzymałem oddech. Powietrze, jakie owiało moją twarz, pachniało kwaśnym rozkładem zębów i piwem. Przycisnąłem policzek bokiem do ściany, wydając z siebie cichy pisk przerażenia. Nóż wślizgnął się niegładko przez rdzę pomiędzy perłowymi guzikami, podważając jeden z nich. 

- Czujesz jak pachnie? No proszę, woda kwiatowa? A wszystko to za to co ukradłeś Tol... Panu. - idioci byli straszni, śmierdzieli. Panika zaczynała przejmować nade mną kontrolę, ale nie chciałem się szarpać. Ostrze było zbyt blisko moich miękkich punktów. Zbyt blisko serca, chociaż sunęło w dół, ostrzegawczo zahaczając za nitki. Czułem, że jestem bliski zwymiotowania. Czarę przelał jęzor draba, który bezwstydnie przejechał po moim policzku. Byłem praktycznie pewny, że w tamtej chwili zrobiłem się zielony. Kwas podszedł mi do przełyku.

To chyba mechanizm obronny. W sumie rzyg na agresora powinien go skutecznie zdezorientować. 

Myślenie ulicznika powoli wracało mi do głowy, byłem zdolny coraz bardziej do paskudnych rzeczy, byle tylko się wykaraskać z tej przejebanej sytuacji. Nawet przez myśl mi przeszło... Danie im tego, co najwidoczniej chcieli w tamtym momencie. 

Jestem obrzydliwy... Brzydzę się samego siebie.

- Dosyć tego! - drab który dociskał mnie do ściany nagle został miotnięty w głąb cuchnącej uliczki. Wszystko wokół zmatowiało od pary. 

Bogowie, ten gorąc był niesamowity. 

Z ulgą stanąłem na całych stopach, wciąż z ciężkim oddechem patrząc na widocznie podkurwionego mężczyznę mojego zaplutego życia. Adan... Nie zapowiadało się żeby planował okazanie dziś jakiegoś miłosierdzia. Para jeszcze uchodziła spod jego szaty, sunąc po ziemi. Musiał naprawdę się przemienić na gwałt, w paskudnej dosłowności tego stwierdzenia. 

- Lyiar! O Wszechmatko, nic ci nie jest? - jego silne dłonie na moich ramionach były tym co najbardziej trzymało mnie w ryzach. Przytulił mnie do siebie, a ja nie protestowałem. Ba, miałem ochotę schować się pod połami jego płaszcza przed całym złem tego świata, mojego świata. Być jak najbliżej.

- Prze-przestraszyłem się trochę, a-ale nic mi nie jest... - wyjąkałem po chwili, ale mój ton raczej go nie uspokoił, a przynajmniej nie na tyle by nie łypać i nie warczeć w stronę zdezorientowanych drabów. 

Wielcy mężczyźni na widok wzroku mojego obrońcy zaczęli pełzać do tyłu. Przecierać uliczkę z zalewających ją zawartości nocników. Żałośnie chować się jeden za drugim, klnąc za każdym razem gdy nieuchronnie jeden zostawał żywą tarczą.

- Wy... - Adan zazgrzytał zębami, w których dostrzegłem nietypową dla jego ludzkiej formy szpiczastość. Błyskała ona do tej pory zaledwie kilka razy. Nigdy nie wróżyła nic dobrego.

Drakonis Severus (bxb)Where stories live. Discover now