Tęcze i biel szpitalna

438 29 12
                                    

Nie otrzymałam od Krzysztofa żadnej wiadomości do końca dnia. W podłym nastroju poszłam spać i w identycznym wstałam następnego dnia kilka minut po godzinie dziewiątej.
Najlepiej to bym leżała w łóżku cały dzień, ale obowiązki wzywały.

Słuchając piosenek mojego ulubionego zespołu My Chemical Romance, posprzątałam w salonie, pozmywałam wszystkie naczynia, zmiotłam z balkonu, podlałam wszystkie kwiaty, zrobiłam pranie i na koniec postanowiłam zrobić szarlotkę. Wykonanie tych wszystkich zadań zajęło mi całe przedpołudnie, a miałam nadzieję, że będę je robić do końca dnia.
Chciałam być czymś po prostu zajęta.

Ciasto się piekło, a ja siedziałam na kanapie w piżamie o kocim wzorze, bawiąc się z Cytrusem i oglądając telewizję.
Tak, nazwałam tego małego rudego potwora Cytrus. Prawdopodobnie dlatego, że często robił takie kwaśne miny w moją stronę. Był naprawdę przeuroczy.

Kilkakrotnie przyłapywałam się na bezsensownym wpatrywaniu się w plakat Bosaka za oknem. Zabroniłam sobie o nim myśleć, ale i tak w ogóle mi się to nie udawało.
Nie miał dla mnie czasu, nie miał czasu na rozwijanie naszej śmiesznej relacji.
Jak to kiedyś ktoś mądry mi powiedział: "gdy stara się jedna osoba, to cała rzecz nie ma sensu".

Byłam po prostu zła.

Niby nie mogłam nic od niego oczekiwać, ponieważ nie był ani moim przyjacielem, ani mężem (mimo iż strasznie tego chciałam) ani nikim innym tego rodzaju. Tak trudno jest napisać, że wszystko okej? Najwidoczniej to bardzo trudne!

Cytrus przybrał na wadze i stał się znacznie aktywniejszy. Podejrzewałam, że to za sprawą jego nowej diety i miłości, którą dostarczałam mu na każdym możliwym kroku.

Gdyby Marlena do mnie nie zadzwoniła wieczorem, to mogłabym śmiało uznać ten dzień za jeden z najgorszych. Samotność mnie dołowała, więc strasznie ucieszyłam się, słysząc jej głos.

— Jak się trzymasz? — zapytałam, siedząc na balkonie z kubkiem ciepłej herbaty.

Sądziłam, że rozmowa przez telefon na świeżym powietrzu wyda mi się bardziej naturalna.

— Dobrze. — odparła zadziwiająco entuzjastycznym tonem. — A ty? Nie mów. Po głosie słychać, że całkowicie do dupy.

Jak ona mnie dobrze znała.

— Ta, za dobrze nie jest. — przyznałam się.

Tak strasznie żałowałam, że nie mogłam jej niczego powiedzieć. W gruncie rzeczy ja nawet nie chciałam o tym mówić. Nie uwierzyłaby mi i bardzo prawdopodobne, że zostałabym wyśmiana. No i musiałabym przyznać jej się do poprzedniego kłamstwa.

— Musimy się gdzieś wyrwać. — stwierdziła Marlena. — I nie daj się prosić, oszalejesz w tym domu.

Wprawdzie byłam sama niecałą dobę, a czułam się bardziej samotnie od ludzi mieszkających na Alasce.

— Racja. Nie musisz mnie nawet namawiać. Gdzie i kiedy? — promienny uśmiech pojawił się na mojej twarzy.

— Mogę dopiero w sobotę. Ale nie będziemy się nudzić, ponieważ... werble... będzie organizowany wieczorem marsz pod chałupę Dudy. — mówiła takim tonem, jakby chciała mi wcisnąć zestaw nierdzewnych garnków i czajnik.

Każde wyjście z Marleną — obojętnie jakie i gdzie — było dla mnie czymś w rodzaju ekscytującej przygody. Nigdy się z nią nie nudziłam, była bardzo żywiołowym człowiekiem.

— Jaki marsz...?

— Osób LGBT i popierających. Rozumiesz, dzień przed wyborami no i pod pałac prezydencki. Przesłanie jest proste. — wytłumaczyła po krótce. — Może kogoś poznamy na tym spacerku? Kto wie?

Boso przez miłośćWhere stories live. Discover now