Rozdział 17

879 66 43
                                    

Ważna notka pod rozdziałem.

Draco obudził się z potwornym bólem głowy i nieświeżym oddechem. Sam czuł od siebie swąd alkoholu i chciał się go jak najszybciej pozbyć. Najpierw jednak musiał zorientować się, gdzie jest, bo łóżko, na którym spał, było znacznie większe od jego własnego, a cały pokój wydawał się ciemniejszy i zdecydowanie bardziej nowoczesny. Podniósł się na łokciach i rozejrzał delikatnie, starając się jak najmniej poruszać głową. Po swojej lewej spostrzegł śpiącą Pansy i wcale nie było to dla niego zaskoczeniem, on i Parkinson często razem spali, szczególnie po imprezach w mugolskich bądź czarodziejskich barach, do których byli zapraszani przez znajomych brunetki. Chodzenie na takie spotkania razem wydawało im się wygodniejsze, ponieważ mogli się nawzajem pilnować.

Malfoy podniósł się do siadu, mrucząc pod nosem i powoli, starając się nie obudzić przyjaciółki, wygramolił się z ogromnego łoża. Stojąc na własnych nogach, zauważył, że nie ma na sobie swoich dżinsów i marynarki, tylko swoją bieliznę i zbyt duży, czarny T-shirt, który bez najmniejszych wątpliwości należał do Zabiniego, którego perfumy Draco potrafił rozpoznać na kilometr. W nagłym przypływie strachu przejechał dłonią po szyi i poczuł ulgę, dotykając wisiorka z pająkiem. Odetchnął cicho, przesuwając zawieszkę między palcami. Naszyjnik stał się dla niego najważniejszą własnością i za nic nie chciałby, żeby się zgubił.

Spojrzał ostatni raz na Parkinson, śpiącą smacznie w dość dziwacznej pozycji i mamroczącą coś o różdżkach, po czym wyszedł z pokoju. Zszedł powoli po spiralnych schodach, prowadzących prosto do ogromnego salonu, połączonego z kuchnią i jadalnią i przejechał delikatnie opuszkami palców po pięknym, czarnym fortepianie stojącym zaraz obok drzwi na taras. Kochał ten instrument i jako dzieciak nawet trochę pogrywał, jednak w Hogwarcie nauka gry nie była możliwa, więc przerzucił się na skrzypce, z którymi o wiele łatwiej było się przemieszczać.

– Naciągnij tę koszulkę – usłyszał nagle za plecami i szybko odwrócił się w stronę głosu, relaksując się w momencie, w którym zauważył, że to nikt inny jak Blaise.

Wydął usta, patrząc na niego spod rzęs i powoli podchodząc do stołu, przy którym siedział brunet. Stanął przed nim i jak gdyby nigdy nic, usiadł na blacie, zaraz obok jego kubka kawy, z którego chwilę później upił łyk.

Zabini bardzo starał się nie patrzeć na jego odkryte nogi, więc całą swoją uwagę skupił na jego oczach, teraz przymkniętych, podczas picia jego kawy.

Kochał i jednocześnie nienawidził takich momentów. Kochał, bo uwielbiał tę intymność między nimi; bo wiedział, że Malfoy się go nie wstydzi, i że przy nikim innym się tak nie zachowuje. Bo był przy nim taki swobodny i urokliwy, jakby chciał go uwieść tym niewinnym spojrzeniem.

Nienawidził, bo już przecież nie byli razem. Bo Malfoy był tak przyzwyczajony do ich bliskości, że po prostu robił to wszystko odruchowo, mając jednak wyznaczone granice, których nigdy nie przekraczał, co doprowadzało Zabiniego do szewskiej pasji. Nienawidził, bo cały czas bał się, że zwyczajnie źle odczytuje sygnały; że nie ma żadnych sygnałów, a on sobie coś ubzdurał. Nienawidził, bo nie widział na czym stoi.

– Przyniosłem ci coś na ból głowy – wydukał szybko, potrząsając głową na boki w poszukiwaniu fiolki z eliksirem, zauważając, że patrzył na niego odrobinę za długo. – Powinno pomóc – powiedział, podając mu lekarstwo.

Draco z wdzięcznością spojrzał mu w oczy. Ześlizgnął się delikatnie ze stołu, a Blaise próbował hardo zaprzeczyć, że wcale jego ramię nie drgnęło, by samemu go z niego zdjąć i że wcale nie zauważył, jak w tym procesie podwinęła się koszulka, którą mu dał.

Design me [Drarry]Where stories live. Discover now