Rozdział 1

2.2K 102 90
                                    

Była godzina piętnasta dwadzieścia. Draco Malfoy szybko przemierzał ulice Londynu. Pod pachą trzymał kilka zwiniętych brulionów oraz materiałów i dużą, niebieską teczkę, a drugiej ręce uchwyt walizki, którą za sobą ciągnął. Delikatne promyki słońca przyjemnie ogrzewały jego twarz. Zaciągnął lekko do płuc zimne powietrze, które orzeźwiało i przyjemnie drażniło jego gardło. Zapach deszczu, który przeminął niecałą godzinę temu mieszał się z zapachem słonej wody, gdy blondyn przechodził przez Tower Bridge. Uspokajał go i pomagał pozbierać rozszalałe myśli. Rozglądał się po kolorowych witrynach sklepowych i uśmiechał się czarująco do znajomych sprzedawców. Kiedy przechodził obok swojej ulubionej restauracji, do jego nosa dostał się zapach najlepszej smażonej ryby w okolicy. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, na samą myśl o wspaniałych daniach serwowanych w tamtym miejscu. Zaraz jednak pokręcił szybko głową, uważając za dziwne swoją fascynację rybą wrzuconą na głęboki tłuszcz.

Odetchnął głęboko, a na jego twarz wpłynął grymas zirytowania pomieszany z niepewnością. Zmierzał właśnie do swojego nowego mieszkania, w pobliżu uniwersytetu, na którym zamierzał studiować. Przydzieliło mu je ministerstwo. Po II Czarodziejskiej Wojnie Ministerstwo Magii, pod wodzą nowego ministra – Kingsleya Shakebolta, uznało, że siedem lat nauki to zdecydowanie za mało by młodzi czarodzieje kończący szkołę byli gotowi na dorosłe życie i pracę w jakimkolwiek zawodzie. Dlatego właśnie utworzone zostały UMWB, czyli Uniwersytety Magii Wielkiej Brytanii. Draco miał co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony dostaje darmowe przygotowanie i szansę na pracę w wymarzonym miejscu, ale z drugiej jednak będzie narażony na wytykanie palcami przez innych studentów oraz ciągłe życie w stresie przez następne dwa lata. Tak czy inaczej nie mógł po prostu zostać w Malfoy Manor i zaszyć się w swoim pokoju pod górą koców, z gorącą czekoladą i Władcą Pierścieni. Jedyną rzeczą, która faktycznie trzymała go przy pomyśle uczęszczania na studia i nie pozwalała mu się nagle rozmyślić, to chęć spełniania swoich marzeń oraz pierwszy w życiu samodzielnie obrany cel.

Cały ekwipunek, który Malfoy miał ze sobą nie był przypadkowy. Draco postanowił wybrać kierunek, który wcale nie musiał podobać się jego ojcu i który nie miał nic wspólnego z siedzeniem za biurkiem w Ministerstwie. Miał zamiar studiować projektowanie ubioru. Od zawsze miał do tego smykałkę. Jego ojciec jednak twierdził, że taka praca nie przyniesie mu nic prócz zawodu i przez pewien czas Draco mu wierzył, ale po wojnie zrozumiał, że wiele rzeczy, o których mówił mu Lucjusz to stek bzdur i chyba nawet sam Malfoy senior zaczynał to rozumieć. Przestał naciskać na syna swoimi wymaganiami i otwarcie stwierdził, że na niczym bardziej mu nie zależy niż na szczęściu Dracona. Oboje, Draco i jego matka, byli zadowoleni z takiej zmiany w jego zachowaniu.

Blondyn uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie szczerej rozmowy, którą przeprowadził ze swoim ojcem zanim wyjechał z Wiltshire. Dobrze było mieć świadomość, że jego rodzice go kochają i zawsze będą skłonni mu pomóc, nieważne w jakiej sytuacji by się znalazł i co musieliby zrobić.

Pewny swoich decyzji, z ciepłym głosem matki dalej dźwięczącym w uszach, ciągle czując pieszczotliwe poklepywanie ojca po plecach i zapach smażonej ryby, wsiadł do taksówki, na ostatniej prostej do nowego życia.

^^^

– No, to już chyba wszystko – westchnął Potter, odkładając ich ostatnią walizkę na podłogę w ich nowym mieszkaniu.

– Wygląda nieźle – przyznał Ron Weasley, stając obok niego i spoglądając z uznaniem na miejsce, w którym przez czas studiów mieli mieszkać.

Mieszkanie było duże jak na trzy osoby. Były w nim cztery sypialnie, toaleta osobno z łazienką, przestronna kuchnia z wyspą kuchenną oraz duży salon z, o dziwo, telewizorem, kanapą, dwoma fotelami, kominkiem z siecią fiuu i drzwiami na mały balkonik. Harry był bardzo zadowolony z perspektywy mieszkania tylko ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Oczywiście kochał Weasleyów i byli dla niego jak rodzina, ale każdy czasami chciałby od tej swojej rodziny na trochę uciec, szczególnie gdy jest się ambitnym młodym człowiekiem. Bardzo lubił mieszkanie w Norze, ten dom miał w sobie taką rodzinną atmosferę, że kiedy człowiek raz do niego wchodził, to nie miał ochoty go opuszczać, ale po tak długim czasie przebywania w nim, zaczynało robić się zdecydowanie zbyt głośno i tłoczno, szczególnie gdy cały klan zjeżdżał się na niedzielne obiadki.

Design me [Drarry]Where stories live. Discover now