56. Ocalić lub zrujnować.

1.8K 236 184
                                    

Media: Arrows to Athens - Dust & Gold.


          Rudowłosy młody mężczyzna z ulgą pozwolił ciału opaść na łóżko. Ułożył głowę na poduszce i przymknął oczy. Leżał na wznak, z nogami lekko zwisającymi materaca. Nie miał nawet sił, by ściągnąć buty. Był zmęczony, naprawdę bardzo zmęczony. Dochodziła godzina dwudziesta, a on dopiero dotarł do domu. Spędził osiem godzin w pracy, a potem przez cztery następne pomagał Szymonowi malować kuchnie matki jego dziewczyny, mówiąc prościej: przyszłej teściowej. W normalnych warunkach najpewniej jakoś by się z tego wywinął, ponieważ ostatnim na co miał ochotę po wyjściu z warzywniaka było udanie się do drugiej pracy. Jednak nie mógł. Był winien Szymonowi przysługę i musiał się z niej wywiązać. Na szczęście w trzech – bo pomagał im jeszcze brat dziewczyny – ogarnęli ściany i dodatkowo na błysk posprzątali kuchnię. Byli zatem kwita. Tyle z tego dobrego.

         Choć tak mówiąc szczerze, to nie powinien narzekać. Gdy ręce miał zajęte czymś innym, umysł szybciej poddawał się i nie atakował go falą tych samych myśli... na temat tej samej osoby.

        Ostatni tydzień był trudny do określenia nawet kilkoma słowami. Od Sylwestra zapadło między nimi coś na kształt selektywnej ciszy, która dopuszczała jedynie rozmowy z gatunku „o pogodzie". Znosili własne towarzystwo tylko dlatego, że w jakiś sposób byli na nie skazani, jednak to rodziło dyskomfort, zakłopotanie... pytania i ciągle więcej pytań bez odpowiedzi. Wiktor nie poruszał więcej tematu pocałunku, ani żadnego aspektu ich relacji. Dawid zaś nie naciskał, czując, że to, co miało być powiedziane, już zostało. A przecież nie zamierzał niczego wymagać, niczego żądać. On również gubił się w sytuacji, ale mimo wszystko starał się skupić na jednym nadrzędnym fakcie: Wiktor nie próbował z niego kpić, nie wykorzystywał jego uczuć przeciwko niemu. To musiało mu wystarczyć.

         Potem zresztą szybko na tapet padł inny rodzaj emocji. Dotarli bowiem do Francji. Tam zaś w Wkitorze wszystko odżyło na nowo. Odżyło, by rozszarpać go na nowo. Rozszarpać, a potem umrzeć w tym, co zostało z jego ciała i duszy.

        Dawid przesunął dłonią po twarzy, nie otwierając oczu. Do jego uszu dobiegło ciche stuknięcie drzwi, a potem wyraźne, nieco posuwiste kroki Bestii przemierzającej korytarz. Potem zaś kolejne drzwi. Najpewniej poszedł do łazienki. Przecież tak oczywistym było, że do niego nie przyjdzie.

        Rodzinne miasteczko Charlotte Perrin, a później Sacharewicz nosiło nazwę Clery-Saint-Andre i znajdowało się niecałe szesnaście kilometrów od Orleanu. Wąskie drogi, szerokie chodniki. Niskie domostwa, złączone ze sobą jak pokaźna ilość bliźniaków. Często brak bram, a posesja zaczynała się tam, gdzie kończył się chodnik i zaczynał próg. I to budownictwo. W starym, lecz urokliwym stylu. Okiennice. Drewniane okiennice. Dokładnie takie, jakie odpadały już od okien w rezydencji Sacharewicza. I kościół, potężny kościół,który bardziej pełnił funkcje turystyczną niż modlitewną, bo przecież właściwie nikt do niego nie chodził. A w tle wołane między sąsiadami „salut!".

         Chłopak uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie. Oto był jeden z nielicznych tematów, które poruszali.

         – To nie jest zwykły kościół, Fabinowski, to bazylika. Basilique Notre Dame de Clery-Saint-Andre – upominał go Wiktor.

         On zaś na przekór ciągle nazywał to kościołem, by nie doprowadzać znów do tej niezręcznej ciszy, która coraz bardziej zaczęła się między nimi zadomawiać.

         Dawid nie miał nastroju na zwiedzanie i rozkoszowanie się miejscem, które przecież miał na liście punktów do odwiedzenia. Sunął tylko zrezygnowanym wzrokiem po tych ścianach z kolorowych cegieł, po tych szarych elewacjach, a ich widok ciągle miał przed oczami, nawet leżąc na swoim łóżku już w Polsce, w przeklętych Zajączkach. To jednak były najprzyjemniejsze wizje z tych, które go przyjazdu do kraju nawiedzały. Za nimi bowiem szły inne i to w większości takie, które sprawiały, że jego serce ściskało się, krzycząc z bólu i bezradności.

PopiółWhere stories live. Discover now