50. Cicha noc wewnętrznych wrzasków.

1.7K 227 233
                                    

Media: Douce Nuit - francuska wersja "Cichej nocy"


         Dawid uśmiechał się do siebie leciutko, a tym uśmiechem starał się zatuszować i przed samym sobą jak bardzo był zdenerwowany. Przez ostatnie dni był tak pogrążony w determinacji, by ten wieczór w ogóle doszedł do skutku, że do jego umysłu nie przedzierały się żadne inne emocje. Teraz zaś, gdy miał świadomość rychłego początku wieczerzy wigilijnej coś wiązało mu się w ciasny supeł w okolicach żołądka.

          Nie chciał, żeby było idealnie. W końcu spędzał święta z Wiktorem, sam pojął już jakiś czas temu, że o ich dwójce razem można było powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że zdolni są stworzyć cokolwiek, co choćby przypominać mogłoby perfekcję. Miał jedynie nadzieję, że będzie... ciepło. Nie musiało być tej magii, o której się mówiło wszędzie. Nie musiało być – i pewien był, że nie będzie – wspólnego kolędowania. Nie musiało być radości – bo miał też i świadomość, że o tę byłoby ciężko. Chciał jedynie bliskości drugiego człowieka. By tym razem nie oglądać seriali w Internecie, z wciśniętymi w uszy słuchawkami, by nie słyszeć radości z mieszkań wokół tych jego. By nie musieć spędzać tego dnia w samotności. Jak to od pięciu lat bywało co roku. W końcu mieszkał za każdym razem z młodymi ludźmi, którzy udawali się na przerwę świąteczną do swoich rodzin. On zaś rodziny nie miał. Zawsze machał ręką, gdy inni pytali o jego plany na Boże Narodzenie. Robił z siebie ateistę, ignoranta... kogoś, kto wolał w Wigilię włączyć kretyńską komedię i zjeść zamówioną wcześniej pizzę.

         Tylko, że nie wolał. I skłamałby, mówiąc, że zrobił to tylko dla Wiktora. Oczywiście dla niego w głównej mierze. Nie mógł już patrzeć na jego rozpacz, która rosła wraz z mijanymi dniami. Chciał tych Świąt dla niego. Chciał ich dla siebie. Chciał ich dla nich obu, by mogli dać sobie choć ułudę ciepła i... namiastkę rodziny.

         Przesunął dłonią po białym obrusie, czując pod opuszkami palców jego gładką fakturę. Powiódł wzrokiem, bo stojących na nim naczyniach. Otarł oczy, które zawilgotniały mu nieco i zamrugał kilka razy. Bez Staszewskich to wszystko by się nie udało. To Tadeusz pojechał z nim po choinkę, bo sam nie dałby rady jej przywieźć. To Edyta zrobiła nieco więcej uszek, barszczu, a nawet ryby po grecku i sernika.

         A wczoraj przyjechały zakupy – o których rzekomo Wiktor nic nie wiedział, w których skład wchodziły dwa inne ciasta, wędliny, owoce, a nawet dwie butelki wina i kilka innych drobiazgów.

         Na stole nie było dwanaście potraw. Mieli podstawę, do której Dawid ugotował ziemniaki i dorzucił kupione w mieście śledzie, talerz z owocami, dwa kieliszki i białe wino. Na środku stała świeca, otoczona gałązkami świerku i srebrnymi, drobnymi bombeczkami. Przy tym stroiku mały talerzyk z przepołowionym opłatkiem. W kominku strzelał ogień, a jego blask mieszał się z tym kolorowym, wydobywającym się ze światełek na choince. W tle zaś cicho, miękko rozbrzmiewały polskie kolędy.

         Li li li li laj, moje dzieciąteczko...

        Ciche kroki wtopiły się w całość dźwięków i tak naprawdę były niemalże nie do wychwycenia. Jednak nie dla tego, który czekał na nie już od rana. A tak naprawdę od kilku dni, a może i dalej, od chwili, w której w jego głowie zatlił się pomysł na zorganizowanie tej kolacji. Utrapienie uniosło głowę, zerkając z uśmiechem w stronę Bestii kroczącej ku niemu z lekkim przygarbieniem, jakby niepewnym był tego pomysłu, niepewny siebie w tym wszystkim.

        Wiktor chrząknął, zaledwie muskając jego spojrzenie swoim. Czuł się skrajnie niekomfortowo. Nie pasował już do takich tradycji. Nie pasował do takich świątecznych szopek. Ale tamten patrzył na niego z taką nadzieją i... radością w spojrzeniu, że nie był wstanie odwrócić się i uciec. Ubrał się, przyszedł. Dla niego. Tylko i wyłącznie.

PopiółWhere stories live. Discover now