rozdział jedenasty

10 3 0
                                    

Moje życie ostatnimi czasy kręci się wokół samych negatywnych rzeczy. Wizyta u Gandii, SMSy od domniemanego psychola mordercy, brak kontaktu z Jakiem, spanie i tak w kółko. Dlaczego wszystko zaczęło się psuć? Dlaczego? Czy to moja wina? Dzisiejszy dzień będzie normalny. Bardzo bym chciała żeby był. Pora wziąć sprawy w swoje ręce, pojadę rowerem do Jake'a i z nim porozmawiam. To jest dobry plan. Ubrałam szeroką bluzę z kapturem i bez makijażu pojechałam.
Zadzwoniłam domofonem, ciągle patrząc na okno wychodzące z jego pokoju na poddaszu. Miałam nadzieję, że może w nim stanie i mnie dostrzeże.
Zadzwoniłam jeszcze raz.
Nagle usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi.

-Cześć Rose!

Otworzyła mama Jake'a.

-Jake jest w domu?-spytałam.

-Poszedł z Marcelo do kawiarni-powiedziała to z uśmiechem, zdecydowanie sygnalizującym, że wie że coś między nimi iskrzy.

-Dobrze, dziękuję. Do widzenia!

Kurcze. Nie ma go w domu, ale muszę jak najszybciej z nim porozmawiać. Odkąd odeszła moja najlepsza przyjaciółka... Jake jest moim jedynym oparciem. Nie wytrzymam bez niego dłużej. Jest jak narkotyk. Potrzebuję go, bo inaczej czuję się jakbym powoli wewnętrznie umierała. Nie mam tej osoby, która zawsze mnie pocieszała, śmiała się ze mną i wygłupiała.
Mam dwa wyjścia. Albo wracam do domu i spróbuję się do niego dodzwonić. Albo jadę do kawiarni przeszkodzić mu w randce z Marcelo i szczerze pogadamy. Jake na pewno byłby wściekły, jak po raz drugi przeszkodziłabym mu w spotkaniu. Ale trudno. Muszę tam pojechać.
Byłam na miejscu. Miejscowa mała kawiarenka, zawsze wypełniona po brzegi ludźmi. Co jak co, ale ich kawy i ciastą są naprawdę cudowne. Dostrzegłam przez szybę mojego przyjaciela. Siedział przy różowym stoliku z Marcelo. Muszę wejść tam niepostrzeżenie, nie rzucać się w oczy. W którymś momencie podejdę do nich i spytam czy mogę na chwile Jake'a. To musi wypalić. Delikatnie, ale taktownie.
Weszłam. Nie chciałam niczego zepsuć. Nie, ten plan jest bez sensu. Jake pomyśli, że specjalnie jak jakaś wariatka jechałam tu żeby popsuć jego randkę z Marcelo. Muszę to rozegrać inaczej. Zobaczyłam wolne krzesło obok stolika, przy którym siedział jakiś chłopak.

-Mogłabym się tu dosiąść?-spytałam nieśmiale, nie mam zwyczaju tak z nikąd rozmawiać z nieznanymi mi ludźmi.

-Jasne-powiedział i się uśmiechnął.

Wtedy dostrzegłam jego piękne niebieskie oczy i ten uroczy uśmiech. O Boże. Nie Rose. Przyszłaś tu do swojego przyjaciela, nie na jakieś zaloty. Kurwa.
Siedziałam chwilę w ciszy, co było dość krępujące bo nic nie miałam zamiaru zamówić. Jedyne co to czekałam, aż Jake mnie zauważy. Widać, że jest tak bardzo wpatrzony w Marcelo, że nawet nie zwrócił uwagi na swoją przyjaciółkę wchodzącą do kawiarni.

-Peter jestem-nieznajomy ze stolik zaskoczył mnie wyciągając do mnie rękę.

-Rose-mówiąc to, chyba się zarumieniłam. Miejmy nadzieję, że Peter tego nie zauważył.

-Zamawiasz coś?-spytał popijając kawę.

Nawet pijąc był taki uroczy. Miał ciemne włosy, jasne oczy i nieskazitelną cerę. Chciałabym się ciągle na niego patrzeć... Kurwa. Przecież ja wyglądam okropnie. Bez makijażu, w bluzie. Super Rose. Gratulacje. Spotykasz mega przystojnego chłopaka, a wyglądasz jak gówno.

-Rose?

-Tak, tak. Zamawiam.

Ups. Zapomniałam mu odpowiedzieć.

-To jak chcesz, mogę pójść do kasy i coś ci wziąć.

Był taki uprzejmy.

-To jakbyś mógł, kawa mrożona.

Ze stresu moja składnia nie trzyma się kupy.
Kiedy wstał, zobaczyłam jego nienaganną sylwetkę w całości. Ubrany był w materiałowe spodnie w kratkę i koszulkę, która delikatnie się opinała.
Kiedy Peter zamawia mi kawę, muszę wymyślić jak podejść do Jake'a, tak żeby nie był na mnie zbytnio wściekły. Może poczekam, aż będzie szedł do toalety. To chyba dobry pomysł.

-Oto twoja kawa-powiedział i się zaśmiał.

Ten uśmiech całkowicie mnie rozbraja.

-To co cię tu sprowadza, bo widzę że ciagle zerkasz na tych chłopaków-popatrzył na stolik Jake'a.

-Muszę pogadać z moim przyjacielem. Ostatnio trochę się pokłóciliśmy...

-Ah rozumiem.

-A ty czemu siedziałeś tu tak całkiem sam?

-Lubię czasem sobie usiąść przy dobrej kawie i rozmyślać. Tak już mam hah.

-Typ samotnika rozumiem?-spytałam śmiejąc się.

-Można tak powiedzieć-uśmiechnął się zalotnie.

-W ogóle, przepraszam za bezpośredniość, ale podałabyś mi swój numer? Może kiedyś pogadamy czy coś.

OMG.

-Jasne-wpisując numer na jego telefonie próbowałam ukryć to, jak bardzo się cieszę.

Popatrzył na mnie.

-Masz tu coś-mówił wyciągając rękę w stronę mojego policzka.

-Rzęsę-ściągnął mi ją i z powrotem schował dłonie.

Czy mi się zdaję, czy pan super przystojny ze mną flirtuje? Mimo to, że jestem dzisiaj swoją najbrzydszą formą. Zaskakujące.
W tym momencie zobaczyłam, że Jake wstaje od stolika.

-Przepraszam, muszę iść-powiedziałam wstając pospiesznie.

-Zadzwonię.

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo musiałam jak najszybciej złapać Jake'a.

-Hej!

-Czemu tu jesteś? Znowu chcesz mi popsuć randkę?

-Nie, dobrze wiesz że nigdy nie chciałam. Chcę tylko, żeby nasza przyjaźń dalej trwała. Tak jak było wcześniej.

-Rose, ja też bardzo tego chcę. Ale teraz musisz skupić się na leczeniu. Boję się o ciebie, o te objawy...

Nadal mi nie wierzy.

-Jake, musisz mi uwierzyć. Wypisuje do mnie seryjny morderca psychopata.

-To pokaż SMSy. Udowodnij.

Wyciągnęłam komórkę, ale nie było żadnych wiadomości od Mowy.

-Co jest?! Przecież ich nie kasowałam...-mówiłam pod nosem.

-Widzisz Rose, nie dostawałaś żadnych SMS-ów. To wszystko przez chorobę. Teraz lepiej jedź do domu.

MowaWhere stories live. Discover now