rozdział drugi

59 2 0
                                    

Sięgnęłam po telefon leżący na szafce. Byłam słaba. Po ataku zawsze czuję się wykończona, ale chciałam go odebrać. Liczyłam, że to będzie Jake, mój przyjaciel. Wzięłam telefon, ale niestety to nie był on. Nieznany numer. Mama od dziecka mi mówiła, żeby nie odbierać od nieznanych numerów. Tak samo postąpiłam tym razem. W sumie byłam ciekawa, kto kryje się po drugiej stronie słuchawki, ale nie chciałam się przemęczać. Rozmowa byłaby męcząca i zapewne frustrująca. To nie na moje nerwy.
Po wielu próbach wstałam z łóżka. Lekko chwiejnym krokiem skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je i poszłam do salonu.

-Co ty tu robisz? Musisz odpoczywać-mama powiedziała opiekuńczym tonem głosu.

-Chciałam tylko się trochę rozruszać.

-Jutro wraca Johnatan.

Mój brat. Jutro wraca do domu. Nie stęskniłam się za nim jakoś bardzo. Wyjechał do innego stanu. Pewnie chciał się odciąć od naszej rodziny. Po nim wszystkiego można się spodziewać. Poszłam na górę średnio wzruszona tym, że on wraca. Położyłam się.
Ostatnio coraz więcej czasu spędzam w łóżku. Ale lekarz mówi, że to całkiem normalne po stracie kogoś bliskiego. Wierzę mu. Jeszcze nie jest ze mną tak źle. Nie mam depresji. Wyobrażacie to sobie? Schizofreniczka z depresją i atakami paniki haha. Lepiej nie.
Nagle usłyszałam, że coś stuknęło w moje okno. Wystraszyłam się. Drugi raz. Czy to morderca, który zabija wszystkich w okolicy? Zabije mnie? Poczułam powiew strachu i grozy. Wyciągnęłam nóż z szafki nocnej i podeszłam do okna. Tak. Mam nóż w szafce nocnej, nie dziwcie się muszę mieć coś na wypadek samoobrony.
Delikatnie rozsunęłam zasłony i zobaczyłam jak kamień uderza o okno.

-Rose, co ty wyprawiasz? Hahaha-powiedział rozbawiony Jake.

Zaczęłam się śmiać, ale równocześnie ulżyło mi. Śmiesznie musiał wyglądać widok mnie z nożem w ręce w oknie.

-Co ty tu robisz?-spytałam.

-Chciałem cię odwiedzić. Twoja mama dzwoniła i powiedziała, że znowu miałaś atak...
-Więc oto przyjechało wsparcie!

Zobaczyłam, że trzymał w ręce kosz piknikowy. Nie. Nie dam się nigdzie wyciągnąć. W okolicy grasuje seryjny morderca i porywacz, a ja będę się piknikować. Nie ma takiej opcji.

-Uroczyście mówię, że wyciągam cię na piknik. Zanim odmówisz, to w koszyku mam same dobre rzeczy, mówię ci.

Jake był taki kochany, ale musiałam odmówić.

-Nie, nie, nie. W okolicy grasuje morderca, a ty chcesz urządzać piknik?

-Jak ze mną nie pójdziesz to wszystko zjem sam-mówił wyciągając z koszyka karmelowego wafelka.

Wiedział co lubię najbardziej. Skubany mnie przekupił.

-No dobra idę-powiedziałam z uśmiechem-tylko jest jeden mały problemik... Mama raczej mnie nie puści, powiedziała, że mam odpoczywać.

-No to wyłaź oknem.

-Chyba cię już do końca pogrzało.

-Inaczej biorę kosz do domu i urządzę sobie samotną ucztę...

Jake potrafił być bardzo przekonujący. Więc tak oto zaczęłam schodzić po rynnie w dół. Straszne doświadczenie. Cały czas miałam wrażenie, że to się zawali.

-Hej Rose!

Kto to?! Obróciłam głowę i zobaczyłam go. Jayden. Chłopak, który podoba mi się od jakichś trzech lat. Naprawdę Jay? Naprawdę? Musiałeś przychodzić akurat wtedy, kiedy schodzę po jakiejś rynnie i nie wyglądam zbyt ciekawie.

-Pomóc ci jakoś?-uprzejmie spytał.

O nie. Nie ma mowy.

-Dzięki, ale sobie poradzę.

W tym momencie się na niego popatrzyłam i zobaczyłam, że miał na sobie podkoszulek z którego wystawały jego idealnie wyrzeźbione mięśnie. O Boże.
Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Nie miałam podparcia na rynnie. Tak oto spadłam z 2 metrów w dół, na oczach mojego crusha. Można być większym przegrywem? Chyba nie. Tak się kończy fantazjowanie o mięśniach Jaydena.

-Teraz to już na pewno muszę ci pomóc- Jayden zaczął się śmiać i razem z Jakiem przybiegli mnie podnieść i otrzepać.

-Czuję się zażenowana, więc możemy już iść na ten piknik Jake?-próbowałam obronić swój honor.

-Piknik mówisz... Z chęcią się do was dołączę.

Omg omg omg. Czy właśnie w tym momencie Jay zaproponował, że pójdzie ze mną na piknik? Nie mogłam uwierzyć.

-Gdzie idziemy?-spytałam.

-Na ładną polanę blisko mojego domu-odpowiedział Jake.

Wiem gdzie to jest. Spędziłam tam z nim praktycznie całe dzieciństwo. To były przyjemne czasy. Bez żadnych problemów. Pamiętam jak całymi dniami budowaliśmy tam szałasy, biegaliśmy... Fajnie tak czasem powspominać.

-Jesteśmy na miejscu!-krzyknął Jake.

Rozłożyliśmy koc i jedzenie. Była taka ładna pogoda. Długo rozmawialiśmy. Nigdy jeszcze nie miałam tak długiej rozmowy z Jaydenem. Nagle musieliśmy przerwać, bo zadzwonił jego telefon. Miał na początku zaskoczoną minę, ale ostatecznie odebrał.

-Halo?

MowaWhere stories live. Discover now