rozdział siódmy

9 3 0
                                    

Muszę się przygotować. Od teraz niezbędnym wyposażeniem mojej torebki nie będzie portfel czy kosmetyczka, lecz nóż. Muszę w razie czego mieć czym się bronić. Wiem, że gdzieś w domu tata chowa broń... Jakbym ją znalazła, to dużo by mi to dało. Ale teraz nie mam czasu. Za 15 minut wychodzę z domu. Nie wiem czego mam się spodziewać. Muszę być gotowa na wszystko. Położyłam się na łóżku i czekałam.
Nadszedł ten moment. Moment spotkania z domniemanym seryjnym zabójcą. Poszłam na wskazaną ulicę. Na wszelki wypadek wzięłam nóż do ręki. O dziwo nikogo tam nie było.
Chyba sobie ze mnie żarty robi. Nie było żadnej żywej duszy. W tej opuszczonej uliczce unosił się jedynie zapach stęchlizny i zapewne moczu żulów z okolicy. Co to ma znaczyć? Dlaczego ,,Mowa" kazała mi tu przyjść? Czy to jakiś podstęp? O co chodzi? W mojej głowie w jednej chwili kłębiło się mnóstwo pytań.
Nagle dostałam SMS-a. Czy ta wiadomość wyjaśni po cholerę tu przyszłam?
Odblokowałam telefon i... I to Jake napisał, że musimy się spotkać. Wiem Jake, wiem. Muszę mu wszystko opowiedzieć.
Przyszedł kolejny SMS. Kto tym razem?

Znowu muszę się bawić w kod Morse'a

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Znowu muszę się bawić w kod Morse'a. Nie może choć raz pisać normalnie?
,,Śmietnik". Śmietnik? Mój wzrok powędrował na jedyny śmietnik w moim zasięgu. Powoli do niego podeszłam i delikatnie otworzyłam.
Nie. Nie, to nie może być on. Spadłam. Poczułam jak mocno uderzyłam się w beton i straciłam przytomność. Nie pamiętam co się działo.
Nagle obudziłam się w otwartej karetce. Kątem oka zobaczyłam radiowozy i kolejną karetkę.

-Uratujcie go! Uratujcie!-krzyczałam najgłośniej jak mogłam.

Łzy zalewały mi całą twarz. Płakałam. Nawet nie płakałam. Wyłam na cały głos. Odkrycie w śmietniku całkowicie mną wstrząsnęło.

-Jedziemy do szpitala, ale musisz przestać płakać-powiedział ratownik.

Wiedziałam, że rozpraszam tym lekarza, ale nie mogłam. Nie mogłam przestać. Krzyczałam. W jednej sekundzie słyszałam wszystkie głosy wypełniające moją głowę.

-Przestańcie! Zamknąć się!-krzyczałam.

-Musimy podać jej lek usypiający, podaj mi strzykawkę.

-Nie! Nie! Nie chcę! Zostawcie mnie!

Poczułam ukłucie w ramieniu i ciemność. Całkowita ciemność.
Szpital. Ah szpital. Znowu w tym samym miejscu. Zobaczyłam moją mamę przy moim łóżku.

-Jak się czujesz słońce?-spytała.

-Może być.

-Dobrze, że Pani Stacey zobaczyła cię leżąca i zadzwoniła po karetkę. Inaczej mogłabym cię nigdy już nie zobaczyć-powiedziała i zaczęła szlochać.

-Mamo, ważne że żyje.

Nastąpiła chwila ciszy. W sumie sama dziwiłam się, że wyszłam z tego cała, bez szwanku. Dosyć mocno oberwałam w głowę. To była idealna okazja dla mordercy porywacza. Dlaczego z niej nie skorzystał...
Wtedy przypomniałam sobie jaki był powód mojego upadku.

-Mamo, co z Jaydenem?

Cisza.

-Mamo?!

-Nie powinnam ci nic mówić. Teraz musisz odpoczywać.

-Mamo, powiedz mi, proszę. Muszę wiedzieć.

-Ehh... Nie mogłaś nic zrobić... Nie obwiniaj się, że mu nie pomogłaś.

Wiedziałam co zaraz powie. Ale nie dopuszczałam tego scenariuszu do głowy.

-Jay... Jayden nie żyje. Jak zbadają ciało odbędzie się pogrzeb.

Nie. Nie.

MowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz