rozdział dziesiąty

9 4 0
                                    

Kiedy to wszystko się skończy? Kiedy? Siedziałam zamyślona nad talerzem zupy. Przy stole panowała cisza. Nawet Johnatan nie rzucał żadnych głupich tekstów.

-Rose, zjedz trochę-w pewnej chwili powiedział tata, jakby wyciągając mnie z transu.

Popatrzyłam się na niego, ale nie miałam zamiaru nic odpowiadać. Nie chciałam. Pomieszałam łyżką w zupie, lecz po tych wszystkich zdarzeniach zdecydowanie nie miałam ochoty jej jeść. Kompletnie nie czułam głodu.
Wszyscy się na mnie patrzyli. Mama, Tata, Grace i Johnatan. Jestem jakimś specjalnym przypadkiem w tym domu. Nie mogą się normalnie zachowywać?

-Mogę już odejść od stołu?-spytałam, chciałam jak najszybciej położyć się do łóżka.

Nikt mi nie odpowiadał. No to wstałam i poszłam na górę. Usłyszałam, że zaczęli rozmawiać. Super. Dziwadło odeszło od stołu, to teraz będziemy je obgadywać. Czy oni nie mogą zrozumieć, że to co mówię jest prawdą? Biorę leki, więc nie wiem jak byłoby możliwe narastanie moich objawów. To nie dzieje się tylko w mojej głowie. Tym razem, jestem pewna. Ostatnio jak miałam takie epizody trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Rozumiem. Zasłużyłam sobie. Ale tym razem jest inaczej. Mowa istnieje, przecież ktoś musi stać za zabójstwami tych wszystkich osób.
Leżąc na łóżku, zastanawiałam się nad tym wszystkim. Jake nie dzwonił do mnie od tamtej nieprzyjemnej sytuacji... Musimy znowu się do siebie zacząć odzywać, przecież to mój najlepszy przyjaciel, a my nie jesteśmy dziećmi, żeby bezsensownie się na siebie obrażać.
Zadzwoniłam.

-Poczta głosowa.

Nie odbiera. Trudno, będę czekać aż on sam do mnie zadzwoni. Prędzej czy później najdzie go taka potrzeba.
Odłożyłam telefon na szafce i zamknęłam oczy. Może sen mi pomoże.
Nagle przyszedł mi SMS. Wiedziałam co to oznacza. Nie było opcji żeby to był SMS od Jake'a. To Mowa.

Wow w końcu nie kodem Morse'a

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wow w końcu nie kodem Morse'a.
Ostrożnie podeszłam do okna. Rozchyliłam zasłony i to co zobaczyłam wprawiło mnie w obrzydzenie. Krzyknęłam z przerażeniem. To był kot. Martwy kot powieszony na znaku drogowym. Cały we krwi, jego futro było całe oklejone tą cieczą. Wyglądał jakby bo części był oskórowany. Zauważyłam, że przyczyną jego śmierci najprawdopodobniej było podcięcie gardła. Chociaż na całym ciele było tyle ran, że ciężko stwierdzić. Lecz to nie było najgorsze. Najgorszy był napis, namalowany sprayem na znaku drogowym. ,,Rose". Chodzi o mnie. Na pewno chodzi o mnie. Będę następna. To jest groźba. Co ja mam zrobić? Zaczęłam panikować.
Do pokoju weszła moja zaniepokojona mama.

-Co się stało? Słyszałam, że krzyczałaś.

-Wyjrzyj przez okno-ledwo co wyjąkałam z przerażenia, do moich oczu napływały łzy.

-Nic tu nie ma.

-Jak to? Na znaku drogowym. T..tam jest kot.

-Nic nie widzę.

Podeszłam do okna i rzeczywiście nic tam nie było. Ale jak to? Jeszcze przed chwilą...

-Naprawdę go widziałam. Na znaku wisiał martwy kot, nie wiem dlaczego nagle zniknął-byłam cała roztrzęsiona.

-Zadzwonić do doktora Gandii, może on Ci pomoże?

Może rzeczywiście. Już nie wiem czy mogę ufać  swojej głowie. Chyba jest coś nie tak.

MowaWhere stories live. Discover now