chapter 10

1.1K 110 72
                                    

— Słucham? Zapomniałeś wspomnieć?! Chyba sobie żartujesz! — Kimberly odsunęła się w miarę swoich możliwości, sunąc tyłkiem po piasku, tak, aby Kai nie mógł jej dosięgnąć.

Po raz kolejny sprawił, że miała ochotę się na niego rzucić i z wielką przyjemnością wyssać z jego ciała całą krew, a następnie spalić zwłoki i już na wieki o nim zapomnieć. To jednak niestety nie było realne, a przynajmniej nie w tym momencie. I nie w tym świecie. Chociaż bardzo tego pragnęła. Czuła jak wszystko co złe w niej buzuje i mało brakowało, aby wydostało się na zewnątrz, a tego z pewnością nikt z nich by nie chciał. Odchyliła jedynie się niepewnie do tyłu i oparła na przedramionach. Przymknęła oczy, zacisnęła mocno zęby i wzięła pare głębokich oddechów, aby się uspokoić. W takim stanie i tak nie dałaby rady gdziekolwiek pójść.

— Nie dramatyzuj. Potrzebna nam jest tylko odtrutka. Siedź tu i się nie ruszaj. Pójdę poszukać twoich przyjaciół — lekko spięty podszedł bliżej dziewczyny z zamiarem ponownego obejrzenia rany. Kimberly na ten gest chciała mu się wyrwać, jednak on był szybszy i chwycił ją za nogę — Daj sobie pomóc.

— Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Sama sobie poradzę — warknęła, strzepując jego ciepłą dłoń ze swojego kolana.

Doczołgała się do najbliższego drzewa i przy jego pomocy po kilku mniej udanych próbach, z trudem stanęła na jednej nodze. Ciężko dysząc oparła się o nie i starła pot z czoła. W normalnych okolicznościach nie byłoby to takie trudne, tym bardziej, że jest wampirem, ale teraz był to dla niej nie lada wyczyn. Automatycznie skierowała swój wzrok na Kaia. Nie dostrzegła w nim jednak nic nadzwyczajnego. Chłopak z typowym, kpiącym uśmieszkiem spoglądał na nią z góry i podszedł jeszcze bliżej niej, szczycąc się swoją przewagą.

— A może jednak? Jak wezmę cię na barana, to będzie szybciej — westchnął, niemalże szepcząc jej do ucha.

Russell wręcz czuła jego oddech na swojej opalonej skórze, przyprawiający ją o dreszcze i jakieś dziwne uczucie, którego nie była w stanie nawet opisać. Co dziwniejsze — spodobało jej się to. Nie dała jednak po sobie nic poznać i nadal patrzyła się mu prosto w oczy z tym samym buntowniczym nastawieniem. Kai także nie dawał za wygraną i nawet na chwilę nie przerywał kontaktu wzrokowego. Dopiero kiedy sytuacja zaczęła się robić coraz bardziej niezręczna, Kimberly odwróciła wzrok. Gdyby tylko była kilkanaście centymetrów wyższa z pewnością stykali by się już nosami. Albo i nawet gorzej...

Jęknęła czując jak ból w kostce narasta, ale mimo to postanowiła nie dawać chłopakowi satysfakcji i wyminęła go, trącając przy okazji barkiem. Nie zaszła niestety zbyt daleko. Przeskoczyła na prawej nodze może z trzy metry, gdy ponownie natrafiła na korzeń, a to naturalnie poskutkowało jej upadkiem. Przeklęła w myślach samą siebie i ze złością walnęła pięścią w ziemię. Nie chciała się poddać, a tym bardziej wygłupić się przed Parkerem. Niestety ani jedno, ani drugie nie poszło po jej myśli.

Słysząc jego głośne chrząknięcie, skierowała wzrok w tamtą stronę i napotkała twarz chłopaka z tryumfującym uśmiechem. Nic gorszego już chyba ją dzisiaj spotkać nie mogło.

— Dobra, niech ci już będzie. Wygrałeś.

— Tak!

— Ale żadnego barana! — wykrzyknęła, nie mogąc dłużej znieść tego irytującego szczęścia chłopaka. Czasami już chyba wolała jak był sadystycznym dupkiem.

Przełożyła rękę przez jego prawy bark, natomiast Kai chwycił ją w talii i tak powędrowali w stronę samochodu Salvatore'a.

______________

ᴛʀᴀᴘᴘᴇᴅ; ᴋᴀɪ ᴘᴀʀᴋᴇʀWhere stories live. Discover now