chapter 7

1.1K 109 40
                                    

      Mniej więcej dwie godziny później, Parker znowu zasnął, a atmosfera między pozostałą trójką nieco się uspokoiła. Kimberly ze stoickim spokojem przeżuwała naleśnika zrobionego przez Kaia, który — o dziwo — smakował całkiem dobrze i przyglądała się kpiąco Damonowi. Nigdy wcześniej, zanim trafili na drugą stronę, nie widziała u niego tylu zmiennych humorów. Można by powiedzieć, że pobyt w tym miejscu w pewnym stopniu go zmienia. Podobnie z resztą jak ich wszystkich. Jednak odkąd mini sekret Salvatore'a wyszedł na jaw, mężczyzna chodził wciąż poddenerwowany i niezwykle przejęty. Ostatnio widziała go w takim stanie, gdy miał swój wielki kryzys w związku z Eleną. Na prawdę musiało go to mocno dotknąć.

     — Damon... — zaczęła spokojnie, nie chcąc po raz kolejny wdawać się w kłótnie, mimo, że sprawiało jej to wiele radości.

     — Co znowu?! —wydarł się, odwracając gwałtownie.

     Dziewczyna zdziwiona zaprzestała na chwilę jedzenia i odkładając widelec na talerzu, uniosła brwi ku górze. Nie do końca takiej reakcji się spodziewała.

     — A było tak spokojnie... — westchnęła Bonnie, wychylając głowę spod gazety.

    — Myliłyśmy się, okej. Nie jesteś psychopatą — zaczęła niepewnie, starając się dobrać odpowiednie słowa tak, aby go bardziej nie rozdrażnić. Chciała przynajmniej w tej kwestii zachować pokój i zapomnieć o złej przeszłości.

     Bonnie wykrzywiła usta w grymasie i z politowaniem spojrzała na przyjaciółkę.

     — Owszem, jesteś psychopatą. Kimberly chciała powiedzieć, że nie jesteś jak Kai. Ty przynajmniej masz wyrzuty sumienia po tym, co zrobiłeś.

    — Ale może jest dla was nadzieja — wyszeptała Russell, uśmiechając się lekko.

      Salavatore mimo wszystko to usłyszał i odpowiedział dziewczynie tym samym. Upił ostatniego łyka burbonu ze szklanki i po chwili namysłu, podszedł bliżej stołu, przy którym siedziały jego przyjaciółki. Westchnął głęboko, po czym oparł się rękoma o drewniany blat.

— Dobra, być może mam pewien plan i lepiej go zrealizować dopóki ten psychopatyczny dupek śpi... Co gdyby tak wykraść to gówno potrzebne nam, żeby wrócić do domu, pobawić się trochę magią, wyciągnąć z niego co wie i zostawić go tutaj samego?

— Jak dla mnie, bomba. Zaczynajmy zanim się obudzi — Bonnie zerwała się z miejsca, po czym zaczęła w pośpiechu zbierać świece, zioła i inne naczynia, potrzebne do wykonania rytuału.

Może i nawet by im się to udało, gdyby nie wspomniany czarownik, który zjawił się jeszcze zanim Kimberly zdążyła wyrazić swoje zdanie. W głębi ducha mu za to dziękowała, nie wiedząc nawet czemu. Być może choć w kilku procentach nie chciała go skazywać na kolejne monotonne lata cierpienia i życie w nadziei, że ktoś go uratuje. Nikomu by tego nie życzyła. Po trzech miesiącach można tutaj zwariować.

— Nie tak prędko — warknął, przytrzymując ramię Bennet, która właśnie zamierzała wyjść z pomieszczenia.

— Oho, dupek właśnie się obudził — sarknęła Kimberly.

— Chryste, mógłbyś się wreszcie przestać skradać? — Salvatore niemalże podskoczył z wrażenia, słysząc głos czarownika.

Parker spojrzał na Russell spod przymrużonych oczu, w klasyczny dla siebie sposób i z śmiertelną powagą uniósł do góry prawą brew.

— Nie jestem dupkiem i wcale nie spałem, tylko udawałem. Po prostu nie chciało mi się z wami gadać.

— Dlatego właśnie jesteś dupkiem — posłała mu wyzywające spojrzenie.

ᴛʀᴀᴘᴘᴇᴅ; ᴋᴀɪ ᴘᴀʀᴋᴇʀOnde histórias criam vida. Descubra agora