chapter 1

1.8K 114 59
                                    

Cała trójka momentalnie otworzyła oczy, gdy poczuła, że nic się nie dzieje. Jedyne co ich wszystkich zdziwiło najbardziej, to fakt, że stali w mroku na jednej z wielu uliczek Mystic Falls, a drogę oświetlały im nieliczne latarnie.

Kolejnym dziwnym spostrzeżeniem był brak jakiejkolwiek żywej duszy (nie licząc oczywiście ich). Mimo, że - sądząc po widocznym księżycu - było już grubo po północy, w Mystic Falls zawsze znalazła się osoba, która cierpiała na bezsenność. Z pośród wszystkich domów, jakie ich otaczały, w ani jednym nie paliła się chociażby mała żarówka. Coś było nie tak, i co gorsza, mieli to dziwne wrażenie, że mają coraz bardziej przechlapane.

Gdy Damon zdążył się zorientować, w jak bardzo nie komfortowej sytuacji się znalazł, z niesmakiem puścił dłonie obu dziewczyn.

— Co to do cholery ma być? — zapytał robiąc krok do przodu, jakby chciał się przekonać, czy to w ogóle jest wykonalne.

— Tak się składa, że nasze rodzinne miasteczko — zadrwiła Kimberly, na co czarnowłosy prychnął w odpowiedzi, nie rzucając przy tym żadnej riposty — Chociaż... szybciej spodziewałabym się spotkać Katherine w piekle, niż trafić tu po śmierci. Jak to w ogóle jest możliwe?

— Sam chciałbym wiedzieć — odpowiedział przewracając nonszalancko oczami — Bon Bon, jakaś hipoteza? — zapytał nie spuszczając wzroku z księżyca.

— Bonnie? — kasztanowłosa niepewnie obróciła się, nie słysząc odpowiedzi ze strony czarownicy.

— Poważnie, Bennet? Widzę, że humorek dopisuje. Dajesz Russell, może my też się pobawimy w chowanego, co? — zadrwił zakładając ręce na klatkę piersiową.

— Przestań, Damon. Jeszcze przed chwilą tu była, a przecież w powietrzu się nie rozpłynęła.

— Tego nie wiesz, w końcu oficjalnie nie żyjemy — prychnął, na co Kimberly spiorunowała go wzrokiem — Bennett, wyłaź! To nie jest zabawne! — krzyczał Damon wyraźnie zirytowany, jednak odpowiadała mu jedynie głucha cisza.

— Gdzie idziesz? — zwrócił się do dziewczyny, kierującej się w stronę żółtego domu.

— Chyba nie zamierzasz tak stać. Idę znaleźć Bonnie.

— W takim razie jestem skazany na twoje towarzystwo — westchnął podążając za dziewczyną.

— O nie nie nie, ty idziesz tam — wskazała na wielki, ceglany dom po drugiej stronie ulicy — szybciej pójdzie, jeśli się rozdzielimy.

Salvatore utknął w chwilowym zastanowieniu czy to aby na pewno jest dobry pomysł, bo w końcu nie wiadomo co może im się stać. Co, jeśli któreś z nich zostanie porwane, a drugie nawet nie będzie o tym wiedzieć? W końcu Bonnie zniknęła im z oczu w przeciągu kilkunastu sekund. Koniec końców stwierdził jednak, że i tak nic lepszego nie wymyślą.

— Jak sobie królewna życzy — powiedział przesłodzonym głosem, po czym udał się w wyznaczone miejsce.

___________

Kimberly snuła się po okolicznych uliczkach z Damonem u boku, szukając przyjaciółki, lecz z miernym skutkiem. Słuch po niej zaginął.

Włóczyli się całą noc, aż chwilę po wschodzie słońca ujrzeli coś, co przywołało im niemało wspomnień, a szczególnie Salvatore'owi.

Dobrą chwilę stali przed domem Eleny Gilbert. To znaczy byłym domem, zamieszkiwanym przez nią i Jerremy'ego, zanim go podpaliła wyłączając przy tym swoje człowieczeństwo.

Kiedy Kimberly otrząsnęła się z chwilowego transu i zaczęła myśleć nieco trzeźwiej, ukucnęła przy przydomowym trawniku i sięgnęła po gazetę zwiniętą w rulon.

Odwinęła ją i po dokładnym przestudiowaniu, obróciła papier tak, aby jej towarzysz także mógł zobaczyć.

— Jesteś głodna? — odezwał się po chwili wpatrywania się w kartkę.

— Co? Nie! Chociaż... w sumie tak, ale to nie jest teraz ważne.

— Więc dlaczego zachwycasz się promocjami w przydrożnym markecie? — zapytał marszcząc przy tym czoło.

Zdziwiona obróciła do siebie tygodnik, po czym głośno westchnęła, przewracając oczami.

— Idioto, nie o tym mówię. Popatrz tutaj — wskazała na prawy górny róg.

— Tysiąc dziewięćset dziewiędziesiąty czwarty? — zaskoczony wytrzeszczył oczy i wyrwał jej papier z ręki — Dlaczego jesteśmy w cholernym dziewięćdziesiątym czwartym?

— Teraz martwiłabym się raczej tym — wskazała głową na słońce, a raczej na jego zaćmienie — O co w tym do cholery jasnej chodzi?! I gdzie jest Bonnie?!

— Wyluzuj Sherlocku Holmesie. Jesteśmy trzydzieści lat wstecz, zamiast trafić do jakiegoś nieba dla nadprzyrodzonych. No, ewentualnie piekła. Życie w innym wymiarze jest niezłą opcją.

— Na ten moment najważniejsze jest znalezienie Bonnie, bo przypominam, że jest naszą ostatnią deską ratunku. Chyba, że umierając zyskałeś jakieś nadzwyczaj magiczne moce — warknęła, siadając na schodkach domu.

— Oj, Kim... Szukaliśmy całą noc. Kazałaś mi przeszukać nawet okoliczne śmietniki i na co ci się to zdało? Bon Bon zniknęła. Nie wiem gdzie, ale gdy już się znajdzie...

— Jeśli się znajdzie... — załamana schowała głowę w kolana wzdychając ciężko.

Nie mięli pojęcia co się stało z Bonnie i to najbardziej dobijało dziewczynę. Byli w tej sytuacji kompletnie bezsilni. Nie wiedzieli co ich czeka w innym wymiarze. Czy ktoś lub coś porwie także ich, czy może tylko Damona, a ona zostanie tutaj sama już do końca. Cholernie się bała.

Gdy Damon zobaczył reakcję dziewczyny, zeskoczył z białej huśtawki, będącej jego dotychczasową atrakcją i usiadł obok niej.

— Na pewno się znajdzie — uśmiechnął się słabo obejmując ją ramieniem — obiecuję ci, że ją odnajdziemy i wydostaniemy się z tej dziury. Ale ty też musisz mi jedno obiecać.

Zainteresowana podniosła głowę ukazując przy tym niewyraźny grymas.

— Nie załamiesz się. Wiem, że jesteś silna i taka zawsze byłaś. Pamiętasz jak cię przemieniłem? — zapytał lekko skruszony.

— Trudno by to zapomnieć — zaśmiała się lekko, opierając się o bark przyjaciela.

— Może i była to seria niefortunnych zdarzeń, bo przecież  tego nie planowałem, ale nawet wtedy, mimo swojego młodego wieku pozostałaś nieugięta i postanowiłaś skorzystać z pomocy Stefana. Co prawda nie pochwalałem waszych wypadów na wiewiórki i zające, ale dzięki temu nauczyłaś się nad sobą panować. Oczywiście miałaś swoje chwile słabości, jak to każdy nowy w branży, ale i tak przez to przeszłaś. A teraz razem znajdziemy Bonnie, użyjemy jej super-hiper magii i uciekniemy z tego piekła — zakończył dumny ze swojej wypowiedzi i ukazał rząd białych zębów.

— Wow Damon, nie wmówisz mi, że tego wcześniej nie obmyśliłeś — spojrzała na niego znacząco, uśmiechając się szeroko.

— Tu cię zaskoczę. Totalna improwizacja.

— Stefan byłby z ciebie dumny — odparła klepiąc go po ramieniu.

— Ależ koniec już tych czułości. Humorek ci wraca, więc weźmy się do roboty.

_______________
no i mamy pierwszy rozdział, dajcie znać, co sądzicie :3

ᴛʀᴀᴘᴘᴇᴅ; ᴋᴀɪ ᴘᴀʀᴋᴇʀKde žijí příběhy. Začni objevovat