chapter 8

1K 112 26
                                    

     Kilka godzin później cała czwórka nadprzyrodzonych włóczyła się — zdaniem Kimberly — zupełnie nie potrzebnie po jednym z wielu lasów Mystic Falls. Kai jednak twierdził, że będzie to odpowiednie miejsce na ich — jak on to określił — „spierdolenie z zaświatów" i podekscytowany krążył wokół drzew, przeskakując najmniejsze krzewy.

     Zbliżał się już wieczór, a tylko gdzieniegdzie promienie słońca przedostawały się przez rozłożyste korony drzew. W pobliżu nie było słychać zupełnie niczego, prócz ćwierkotu ptaków, a od czasu do czasu szelstu liści i odgłosu łamania gałęzi. Z całego jej człowieczego życia chyba właśnie tego Kimberly brakowało najbardziej. Ciszy i spokoju, miejsca wytchnienia i takiego, w którym swobodnie może dać porwać się swoim myślom.

     Wtedy wszystko wydawało się jej takie proste i zwyczajne. Zwykłe, monotonne życie nie przynosiło jej żadnej frajdy, a tylko ciągłe zmęczenie, stres związany ze szkołą i jej depresyjne nastroje, które zaczęły się przejawiać po nagłej śmierci rodziców. Po ich wypadku jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Często siedziała całymi dniami w swoim pokoju i nigdzie nie wychodziła. Nie była nawet w stanie. Nie obchodzili ją inni ludzie i wcale nie lubiła spędzać z nimi czasu. Jedyną osobą, której w pełni ufała, zawsze była jej siostra i tak też zostało do dziś. Żałowała tylko tego, że po całej katastrofie była zbyt zajęta użalaniem się nad sobą i nie wspierała także cierpiącej siostry... Jeszcze pare miesięcy wcześniej jej życie było zupełnie inne. Sama przeszła diametralne zmiany nie tylko w kwestii wyglądu, czy charakteru, ale przede wszystkim — sposobu życia. Od dylematu czy pójść dzisiaj do szkoły, czy zostać w domu, zmieniło się do wypić krew zająca czy wiewiórki. Kiedyś nawet by nie pomyślała, że cały nadprzyrodzony świat może być tak realny, a co więcej — że sama stanie się jego częścią.

     — Kim? Haloo Kim!

     Z rozmyślań wyrwał ją jak zwykle podirytowany głos Salvatore'a. Mężczyzna machał energicznie dłonią przed jej twarzą, nie mogąc powstrzymać się od dzikich podskoków. Przypominał przy tym bardziej cyganów biesiadujących przy ognisku, niż zdenerwowanego wampira, ale Kimberly już do tego przywykła. Cały Damon.

     — Ile widzisz palców? — zapytał jakby zmartwiony.

     Russell wywróciła oczami, wzdychając przeciągle i strzepnęła na dół jego rękę.

     — Daj spokój, Damon. Nic mi nie jest. Mów lepiej o co chodzi.

     Salvatore nerwowo rozjerzał się na boki, po czym pociągnął dziewczynę za nadgarstek do siebie i przeczekał, aż Parker i Bennet ich wyminą.

     — Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Szukamy miejsce, w którym skupia się energia zaćmienia słońca, a nie pełni. Probem tylko w tym, że nasze słoneczko zaraz zajdzie, a wtedy nici z planu czarodzieja.

Kimberly zastanowiła się na moment i stwerdziła, że spostrzeżenie Damona — wyjątkowo — wydawało jej się całkiem logiczne. Co gorsza, wyczuwała w tym jakąś kolejną intrygę Kaia i ani trochę jej się to nie podobało.

     — Parker! — krzyknęła, wyrywając się Damonowi, który mimo wszystko, próbował ją powstrzymać. Nie chciał słuchać kolejnych kłótni, a o to z dziewczyną nie było trudno.

     Pewnym krokiem podeszła do chłopaka i szarpnęła go mocno za ramię, a następnie odwróciła w swoją stronę. Była po prostu wściekła. Im dłużej Kai pogrywał w swoje gierki, tym bardziej miała dość tego miejsca i mimo czasami normalnego zachowania, samej jego osoby.

     — Woow. Wyluzuj, okej. Tym razem nic nie zrobiłem. Wpadliśmy tutaj po jeden istotny składnik, bez którego nie wykonamy rytuału.

     Russell stała jeszcze przez chwilę zbuntowana, ale od razu spuściła wzrok na swoje buty, przegryzając wargę. Mogła zareagować inaczej i była tego świadoma, ale jej wampirza natura w takich sytuacjach brała górę. Nie potrafiła jeszcze w zupełności się kontrolować, a jej uparty charakter wcale nie ułatwiał sprawy. Tym bardziej, kiedy chodziło o irytującego dupka, jakim jest Kai Parker.

     — Trochę więcej zaufania — wyszczerzył usta w sztucznym uśmiechu, ale natychmiast spoważniał i rozejrzał się w skupieniu dookoła — To tutaj.

     — Co tutaj? — zapytała zdezorientowana Bonnie — Znalazłeś w końcu te swoje gwiazdy?

     — Wyciągnij atlas, muszę sprawdzić jego dokładniejsze położenie.

     — Jego? — Damon idący dotychczas w tyle, podbiegł do nich truchtem — Kogo więzisz w tym lesie?

Bonnie spojrzała niepewnie na Parkera, ale widząc jego zniecierpliwione spojrzenie, zdjęła torbę z pleców i wyciągnęła z niej książkę. Chłopak od razu rzucił się na nią i zaczął pospiesznie wertować kartki.

— Czego tak konkretnie szukasz? — spytała zaciekawiona Kimberly, podchodząc bliżej niego. Nie dostała jednak żadnej odpowiedzi.
Kai w skupieniu przewracał każdą ze stron, ale najwyraźniej bez zamierzonego efektu.

— Kai, podaj mi nazwę. Będzie szybciej.

— Kwiat Nocy. Musi gdzieś tu być. Jeszcze wczoraj o nim czytałem. Znajdę go — zdeterminowany szukał jeszcze szybciej, niemalże wyrywając strony ze środka, co wcale nie pomagało.

Dziewczyna westchnęła i bez wahania wyrwała mu encyklopedię. Przeglądnęła ją z wampirzą prędkością i już po paru sekundach zatrzymała swój palec na początku poszukiwanego rozdziału.

— Nie ma za co — mruknęła cicho, podając mu z powrotem atlas.

Przez krótką chwilę nawet wydawało jej się, że brunet patrzy na nią z niejakim podziwem, ale szybko nakazała mu mówić.

— Jak już mówiłem, ten kwiat jest jednym z głównych składników. Pozostaje nam go tylko znaleźć.

— W takim razie na co jeszcze czekamy? Jesteśmy w tym lesie od paru godzin, a jak na razie tylko łazimy bez celu — spytał Salvatore.

— Tutaj właśnie jest ten malutki problem. Nasza roślinka lubi bawić się w chowanego.

Wszyscy pozostali spojrzeli na niego z politowaniem. Na prawdę mieli już dość jego tajemniczych zagadek.

— No co? Jest objęta zaklęciem ochronnym, a w dodatku wygląda jak zwykła paproć. Przydałby się nam jakiś wilkołak, albo noktowizor. Czy wampiry nie mają przypadkiem takich bajerów?

— Czyli chcesz powiedzieć, że mamy znaleźć zaczarowany chwast, którego potem użyjemy do innych czarów? — jęknął, jak zwykle zdezorientowany Salvatore.

     — Coś w ten deseń. Skoro wasze oczy nie mają żadnych super mocy, to musimy działać tradycyjnie. Rozdzielamy się. Kim idzie ze mną, a wy razem.

     — Znowu się rządzi — westchnęła podirytowana Russell, wlekąc się za chłopakiem.

     ___________

    jeszcze dzisiaj wieczorem albo jutro pojawi się kolejny rozdział

ᴛʀᴀᴘᴘᴇᴅ; ᴋᴀɪ ᴘᴀʀᴋᴇʀOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz