TYDZIEŃ PIERWSZY

2.2K 105 6
                                    

Snape
I oto nastąpił pierwszy dzień lekcji w tym roku szkolnym. Z jednej strony najchętniej bym się zabił, z drugiej jednak ktoś musi podokuczać gryfonom. A jak nie ja to kto?
Jako pierwszy wszedłem do Wielkiej Sali, aby zjeść śniadanie. Nie lubię, gdy ktoś mnie zauważa, a w ten sposób skutecznie tego unikam. No bo kto przychodzi na śniadanie 2 godziny przed pierwszą lekcją?
Bardzo się więc zdziwiłem, gdy kilka minut później do sali wkradł się Potter, a za nim, w tym momencie szczęka mi opadła ze zdziwienia, mój chrześniak. Draco, zawsze, ale to zawsze, spał tak długo jak tylko mógł. Gdy jeszcze nie chodził do szkoły, potrafił wstawać po 13, a teraz o 6.15 schodzi na śniadanie? Zaczynam wierzyć, że Potter faktycznie jest Wybrańcem. Patrzyłem na tę dwójkę niezwykle zdziwiony. Śmiali się i wygłupiali. Oni chyba naprawdę się polubili. Po 10 minutach samej rozmowy, zaczęli jeść.( Jezu robię ze Snapa takiego stalkera XD)
I choć Draco, pochłonął 3 talerze jajecznicy, to Harry zjadł zaledwie jednego tosta. Nie powiem zdziwiło mnie to nieco, blondyn również spojrzał na niego dziwnie, ale ostatecznie wstali i wyszli z Wielkiej Sali. Ja także, jako iż była już 6.30 i do sali zaczęli wpływać starsi kujo... znaczy Krukoni szybko opuściłem pomieszczenie.
Udałem się w stronę sali od eliksirów, w której zacząłem przygotowywać się do pierwszej lekcji. Upewniłem się, że pamietam każde słowo corocznej przemowy dla pierwszorocznych, z którymi miałem dziś pierwszą godzinę, zasłoniłem zasłony, które ktoś zawsze rozsuwa, po czym wygodnie usadowiłem się w fotelu, czekając na pierwszych uczniów. Prawie spadłem z fotela, gdy godzinę przed lekcją, do sali wkroczył młody Potter z nowym przyjacielem. Dobra, naprawdę, spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie tego, że Potter będzie nie dość, że punktualny, to jeszcze przed czasem i w dodatku naciągnie na to mojego chrześniaka, bo to z pewnością nie była inicjatywa Draco. Jednak moje oczy wyszły na wierzch, gdy zobaczyłem, że usiedli do pierwszej ławki, po czym zaczęli się uczyć eliksirów. Co ten pierwszoroczniak zrobił z moim chrześniakiem? Mniej więcej na 10 minut przed lekcją, do sali, zaczęli wchodzić kolejni uczniowie. Najpierw standardowo krukoni, a dopiero po nich, jako iż była to lekcja Slytherin- Ravenclaw, ślizgoni. Gdy na zegarach Hogwartu wybiła 8, rozpocząłem swój wykład.
- Nie będzie żadnego machania różdżkami, ani głupich zaklęć w tej sali. Dlatego nie spodziewam się raczej, że wielu doceni wielką naukę i prawdziwą sztukę, jaką jest tworzenie mikstur. Jednakże tych kilkunastu wybranych, którzy posiadają predyspozycję, chętnie nauczę, jak opanować umysł i usidlić zmysły. Dowiecie się, jak ujarzmić sławę, uwarzyć chwałę, a nawet położyć kres śmierci.- Powiedziałem lekko ściszając na końcu głos.
- Kto z was wie...- na zadawaniu pytań, upłynęła reszta lekcji, co ciekawe, tych dwóch ślizgonów, to jest Potter i Malfoy, odpowiedzieli poprawnie na więcej pytań niż cały Ravenclaw. To się zdarzyło pierwszy raz od emmm..... od nigdy.
Muszę dokładniej obserwować Pottera, coś w nim jest nie tak, a ja dowiem się co...

Od kilku dni obserwowałem młodego Pottera i młodego Malfoya. Łapali pierwsze(zaskakująco dobre) oceny, zdobywali dla swojego domu sporo punktów, byli punktualni, nauczyciele ich lubili, a ich przyjaźń kwitła, ale w całym tym idealiźmie, który był wręcz niepokojący(coś jak cisza przed burzą) przewijały się chwile, często ledwie sekundy, wachania. Pojedyńcze spojrzenia, wzdrygnięcia, były jakby lekki fałsz w najpiękniejszej melodii. Niby nic, bo przecież prawie wszystko jest idealnie. No właśnie, prawie. A właśnie takie prawie, najczęściej niezauważone, doprowadzają do tragedii. Severus Snape był prawie nic nie znaczącym człowiekiem, a jednak przez niego zginęli Potterowie. Tom Riddle był prawie perfekcyjnym uczniem, a stał się jednym z najgorszych ludzi wszechczasów. A wszystko to przez takie drobne prawie. Przez lekkie niedociągnięcia, przymknięcia oka na coś, na co powinno się zwrócić uwagę; przez ślepotę ludzką i ogrniczenie umysłowe. Więc gdy widziałem, że wszystko jest prawie idealne, wiedziałem, że gorzej być nie może. Ale dalej nie wiedziałem, co przerywa schemat, co sprawia, że nagle wszystko się wali. Czasem to był dotyk, czasem słowo, czasem widok, smak, dźwięk. Brak powiązania, jakiegoś algorytmu. Początkowo myślałem, że może coś planują, jakiś kawał albo strajk, albo nawet jakąś rewolucję, ale im dłużej nich obsereowałem, tym bardziej abdurdalne mi się to wydawało.
Myślałem i myślałem, i nie dawało mi to spokoju. Nocami nie spałem, myśląc, na lekcjach też często byłem ledwo obecny. Powoli popadałem w paranoję, jednak nic się nie działo. Aż do dzisiaj. Dziś na śniadaniu( znaczy na jego poczatku) jakaś drugoroczna zaczęła przystawiać się do młodego Pottera. Przytulała go, próbowała pocałować. Jednak on, zamiast bronić się przed jej napadami, skulił się na ziemi i zaczął przeraźliwie płakać. Tak właściwie on nie płakał. On szlochał, trząsł się, miał drgawki, ale nie uronił ani jednej łzy. Wokół bruneta zgromadziło się już całkiem sporo osób, na co ten jeszcze bardziej się kulił. Podbiegłem do niego i wziąłem go na ręce. Od razu wiedziałem, że ważył zdecydowanie zbyt mało. Wstałem z kolan(musiałem uklęknąć, aby go podnieść), po czym prędko ruszyłem w stronę skrzydła szpitalnego. Gdy do niego dotarłem, położyłem Pottera na łóżku I ruszyłem do gabinetu Poppy. Najpierw trzeba mu dać coś na uspokojenie.
- Poppy, jesteś?z-spytałem szybko.
- Co się stało Severusie?- kobieta wstała z krzesła, po czym podeszła do mnie.
- Coś na uspokojenie, szybko- powiedziałem. Gdy ta podała mi lek, podbiegłem do łóżka, na którym leżał wybraniec i wlałem mu dawkę leku do ust. Po kilku minutach ten zasnął.

Siedziałem przy dzieciaku już dobre kilka godzin razem z Draco. Gdy tylko skończyliśmy zajęcia( choć i z nich chcieliśmy zrezygnować) przyszliśmy do skrzydła szpitalnego. No w każdym razie ja przyszedłem, bo mały Malfoy razem z dzwonkiem po prostu wybiegł z sali i przypędził by czuwać przy łóżku wybrańca. ( począkowo miało być poypędził do łóżka wybrańca, ale to źle brzmiało XDXDDDD dop.aut.)I dokładnie gdy wybijała piąta godzina siedzenia tutaj i patrzenia, jak brunet śpi, podeszła do mnie Poppy ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- z fizycznego punktu widzenia ma niedowagę, trochę mniejszych ran, zadrapań i siniaków oraz ślady zaklęć uleczających. Natomiast po jego reakcji chyba oboje dobrze wiemy, że musisz z nim porozmawiać. Najlepiej do kilku godzin po przebudzeniu- powiedziała, na co ja skiwnąłem głową. Gdy odeszła spojrzałem na Pottera. To że ma niedowagę zauważyłem sam. Siniaki i zadrapania mogą być czym kolwiek. Mógł przewrócić się na schodach. Postanowiłem nie wyciągać pochopnych wniosków. Podszedłem do blondyna, który jak w obrazek wpatrywał się w śpiącego przyjaciela.
- wracaj do dormitorium i połóż się już spać- powiedziałrm do niego.
- i tak nie zasnę, dopóki on się nie obudzi- powiedział zmęczonym, ale zdeterminowanym głosem, pocierając przy tym oczy piąstkami
- tak mu nie pomożesz, a jeśli teraz pójdziesz spać, gdy on się obudzi, ty też będziesz pełen sił, rozumiesz?- wytłumaczyłem mu spokojnie, na co ten energicznie pokiwał głową, uśmiechając się. Sam wiedziałem, że nie zasnę, bo chce widzieć jego zachowanie gdy się obudzi. Spał spokojnie, ale to zapewne tylko ze względu na podane leki.
- Co z Tobą jest dzieciaku? Spytałem cicho, po czym usiadłem w fotelu naprzeciwko łóżka. 2 godziny później ze Skrzydła wyszła Poppy. Ja wciąż patrzyłem na chłopca leżącego na łóżku przedemną. Mimo że chciałem przy nim czuwać cały czas, po kilku godzinach zmorzył mnie sen.

Obudziły mnie promienie słońca, błąkające się cicho po mojej twarzy. Uniosłem powieki i zastałem niezwykle uroczy widok.
Mały Draco, leżął na łóżku obok Pottera, przytulając go. Ten, także już rozbudzony, uśmiechał się, trzymając twarz, ukrytą w blond włosach przyjaciela. Dzieci potrafią być rozczulające. Patrzyłem i obserwowałem to zjawisko, ale przypomniałem sobie, co właściwie tu robię i dlaczego tu jesteśmy. Podszedłem do przedstawiciela rodu Malfoyów, po czym szepnąłem mu cicho, żeby zostawił mnie na chwilę sam na sam z Harrym. Nie był co prawda zachwycony tą perspektywą, aczkolwiek posłuchał mnie i rzeczywiście opuścił Skrzydło Szpitalne. Wraz z sylwetką blondyna salę opuściła także jakaś cząstka okularnika. Wciąż się uśmiechał, ale jego oczy utraciły nieco swej barwy i swego blasku, jakby ich właściciel nieco przygasł. Przypomniały mi się czasy, gdy też miałem kogoś, kto tyle dla mnie znaczył. Kogoś, kto też potrafił zabrać ze sobą cząstkę mojej duszy, choćby na drugi koniec świata. Co ciekawe, jej oczy, równie zielone co te należące do Harrego, w podobny sposób traciły blask, gdy musieliśmy się żegnać pod koniec dnia pełnego gier i zabaw. Już wtedy wiedziałem, że ich relacja to coś więcej niż zwykła przyjaźń, ale to nie to było w tamtej chwili najistotniejsze.
- Harry, czy pamiętasz dlaczego tu trafiłeś?- zapytałem, na co ten , pochmurniejąc, pokiwał głową.
- To nie jest przesłuchanie, pamiętaj o tym, ale reakcją większości dzieci nie byłby w takiej sytuacji płacz, może przejaw agresji byłby nieco bardziej zrozumiały... Moje pytanie brzmi i zadaję je tylko z troski o Ciebie, dlaczego ta dziewczyna tak Cię wystraszyła. Gdybyś chciał, mógłbyś odsunąć ją jakimś zaklęciem, bo Twoja magia jest bardzo zaawansowana jak na Twój wiek, natomiast Ty, skuliłeś się na ziemi i zacząłęś szlochać. Z tego wnioskuję, że coś w niej Cię przeraziło- skończyłem swoją wypowiedź.
- Nie wiem dlaczego tak zareagowalem panie Profesorze- zaczął- od zawsze byłem kiepski w relacjach, a szczególnie z dziewczynami, natomiast nigdy wcześniej nie zachowywałem się w taki sposób. Z drugiej strony, było to dla mnie coś nowego, tak duże zainteresowanie moją osobą i to też mogło mieć wpływ na to zjawisko. Nie mam jednak całkowitej pewności, bo tak jak już wspomniałem, sytuacja była dla mnie nowa i niezbyt zrozumiała.
Sam nie wiem co o tym miałem myśleć.
Jego wypowiedź była tak logiczna, tak dobra, tak idealna...
- Pamietaj, że jeśli będzie coś, o czym będziesz chciał porozmawiać, jestem do Twojej dyspozycji- powiedziałem. Czułem, że nie mówi mi całej prawdy, ale nie miałem rzadnego punktu zaczepienia, nie wiedziałem, od czego miałbym zacząć. Wiedziałem, że dalej będę go obserwować i że jeśli operacja się powtórzy, nie będę mógł mu odpuścić.
Mały pokiwał głową, do Skrzydła Szpitalnego wkroczyła Pani Pomfrey, a ja postanowiłem ją opuścić, dając możliwość rozmowy( i zapewne czułości) Draco.
Jako że była sobota poszedłem do laboratorium, by ważyć eliksiry potrzebne zarówno szkole, jak i mnie samemu.

Tajemnice z głębi lochówWhere stories live. Discover now