8 - "Żyłam będąc martwą"

1.5K 39 1
                                    

Obudziłam się rano, z praktycznie zerową ochotą na cokolwiek. Była niedziela, co oznaczało, że przynajmniej nie musiałam chodzić szkolnymi korytarzami, uśmiechając się sztucznie i udając, że wszystko było w porządku.

Bo nie było.

Ale niestety zdawałam sobie sprawę, że to ostatni taki dzień. Jutro musiałam iść do szkoły, więc albo będę grać, albo serio w końcu wezmę się w garść.

Okey postanowione, będę grać.

Z tych lepszych wiadomości, Nate nie odzywał się do mnie od sobotniego południa, więc jest dobrze. A przynajmniej w jego sprawie.

Zwlokłam się ospale z łóżka, poprawiając długaśne puchate skarpety oraz moją piżamę, na którą składała się, za duża na mnie, bluza Ashton'a oraz jakieś krótkie szorty.

Och, jak niebanalnie.

Zchodząc na dół, rozejrzałam się szybko. Nie tyle, żebym szukała rodziców, którzy do tej pory nie wrócili, a raczej bruneta, którego już raz znalazłam we własnej kuchni. Na szczęście tym razem dom świecił pustkami. Wczoraj pozbyłam się Hope, która po moich zapewniach, że poradzę sobie sama, nocowała u rodziny.

To nie tak, że jej tu nie chciałam. Co to to nie. Ja po prostu potrzebowałam chwili ciszy.

Samotności.

Wzięłam z zamrażarki lody ciasteczkowe, kocham je i tak, to jest idealne śniadanie, udając się z nimi na kanape.

Film czy książka? - zapytałam sama siebie.

Tym razem zdecydowanie film.

Chce popłakać, ale tym razem z powodu innej historii, niż mojej. W takim razie okey, wybór jest oczywisty "Pamiętnik".

***

" - Zostałabyś ze mną?
- Zostać z tobą? Po co? Zobacz, już się kłócimy!
- Tacy już jesteśmy. Kłótliwi! Ty mówisz mi, kiedy jestem sukinsynem, a ja tobie, kiedy jesteś wredna. Czyli właściwe bez przerwy."

Oglądałam właśnie, zalana łzami moment, w którym Ally wróciła do Noah i mimo, że całość cytowałam razem z dialogiem bohaterów, płakałam jak dziecko.

Z resztą jak zawsze. Kocham ten film jak i książkę, o tym samym tytule. Niezwykle fascynuje mnie siła miłości, jaka połączyła tych ludzi.

Przecież nie było łatwo. Byli inni. Choroby, kłótnie, upartość ich samych. A jednak.

Ona wróciła, a on kochał ją i walczył mimo choroby, która mu ją odbierała.

Piękne.

Sama się zastanawiam, czy gdyby Ashton wiedział o wszystkim, też by tak walczył. Pewnie tak, kocha mnie i wiem, że wierzy iż jestem jego jedyną, tą przeznaczoną.

Też chciałabym w to wierzyć, ale ja, w przeciwieństwie do niego, nie wierzę w coś takiego jak "przeznaczenie", bo co to właściwie znaczy?

Kochasz kogoś, kogo z dnia na dzień coś lub ktoś może Ci odebrać. I co wtedy? Walczysz z wiatrakami tylko po to, by ostatecznie przegrać i zostać sam, ze złamanym sercem i brakiem perspektyw na dalsze życie. Wtedy decydujesz się na ukrócenie tego całego cierpienia, więc popełniasz samobójstwo, po czym znajduje cię własna matka, w wannie, wypełnionej głupimi marzeniami oraz planami na przyszłość z kimś, komu właściwie, znając życie, na tobie nie zależało i jej imieniem wyrytym na ręce.

Yhym, tak. Przeznaczenie. Super sprawa.

Sięgnęłam po pudełko chusteczek i opróżniając nos, z powrotem rzuciłam się na kanape, przykrywając kocem. Moje życie, to jest, kurwa, jakaś jebana komedia, która najczęściej przegrywa z łzawym dramatem.

Moje przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi i okey, jeżeli to Collins, to przysięgam, że wyleci przez okno szybciej, niż zdąży cokolwiek powiedzieć.

Wstałam, znowu poprawiając moje skarpety i zatrzymałam film. Ruszyłam z jak burza w stronę drzwi, otwierając je niemal z hukiem.

- Posłuchaj ty pierdolona mendo społeczna... - Zatrzymałam się w pół zdania, widząc zdziwioną twarz Ashton'a.

No fajnie kurwa, jeszcze jemu się oberwało.

- Ash - zaczęłam nienaturalnie wysoko i słodko.

Wcale nie brzmi to podejrzenie, wcale Sadie. Nie jest dobrze mili państwo.

- Cześć Sad..? - Bardziej zapytał, niż datycznie się przywitał. - Spodziewasz się kogoś?

- Um, nie. Kogo miałabym się spodziewać w sobote o... - Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę, wytrzeszczając oczy. -Kurwa, 17?! - Trochę mi się przysnęło, fakt, ale no żeby aż tyle?

- Nie wiem... Z resztą, teraz to nie ma znaczenia. Przyszedłem w innej sprawie. - Widocznie coś zajmowałoby jego myśli. - Mogę wejść?

- Yym, no tak, jasne. - Przesunęłam się, nie torując już wejścia i ruszyłam do salonu, zachęcając tym samym blondyna do pójścia za mną.

Usiadłam na kanapie, czkając aż Ashton zrobi to samo, kładąc głowę na moich kolanach, jak to miał w zwyczaju, ale on tylko spojrzał na mnie, siadając na fotelu, nieco oddalonym od sofy.

Posłałam chłopakowi zdezorientowane spojrzenie, ale on tylko odkrząlnął i zaczął mówić.

- Sadie, myślę... - zaciął się, a jego jabłko Adama zadrżało. - Myślę, że coś się między nami popsuło i nie wiem czy jest sens to kontynuować... - Spojrzał mi w oczy.

W pierwszej chwili nie wiedziałam co mam zrobić. Bo, kurde. Ash to po prostu Ash. On był zawsze i okey, może nie pałałam do niego miłością rodem wyjętą z tanich romansideł, ale zależałoby mi na nim i chyba jednak jakieś uczucia do niego żywiłam.

- Czekaj, nie rozumiem co chcesz przez to powiedzieć. - Wzięłam wdech, a w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy. - Chcesz się ze mną rozstać? Chcesz zerwać?! - Nie wytrzymałam, a łzy poleciały ciurkiem po moich policzkach, tworząc stado mokrych ścieżek.

- To nie tak - Głos mu się załamał. - Po prostu uważam, że będzie lepiej, jeżeli zrobimy sobie przerwe.

Przełknęłam śline. Przerwa w związku to najgorsze, co może być. Każdy wie, że jeżeli druga osoba godzi się na takie coś, wiadomo, że już do ciebie nie wróci. Nie kocha cię. Ale przecież on mnie kocha... Zawsze tak było.

- Ale... Dlaczego? - mój głos był cichy.

Czułam, że tego dnia nie tracę tylko chłopaka, ale kogoś więcej. Przyjaciela.

- Sad, kocham cię i wiesz o tym, ale... Kurwa, ty nie kochasz mnie. I nie potrafię się już oszukiwać, że jest inaczej - wypowiedział to wszystko prawie niesłyszenie. - Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.

Czułam się przytłoczona tym wszystkim. Wiedziałam, że mówił prawdę i to było najgorsze.

- Sad, nie obwiniaj się - powiedział, gdy widział, że chciałam się odezwać. - Jeżeli kiedykolwiek zmienisz zdanie, ja tu będę. Po prostu wiesz, chyba w końcu coś zrozumiałem. Mimo wszystko nikogo nie można zmusić do niczego. Do żadnego uczucia nawet, jeśli miałoby to boleć. Chcę po prostu żebyś wiedziała, że czas który spędziliśmy będąc razem, jest tym najlepszym, jaki pamiętam ze swojego życia. Jeżeli chcesz, możemy mieć dalej kontakt i jeśli kiedyś zmienisz zdanie... Będę tu na Ciebie czekał, bo jesteś tego warta. Oczywiście może być też tak, że nigdy nie będziesz chciała do mnie wrócić, a ja muszę się z tym pogodzić. Oby ten, którego pokochasz pewnego dnia odwzajemnił to uczucie, był dla ciebie dobry i traktował jak księżniczke, bo na to zasługujesz. - Uśmiechnął się lekko. - Teraz nie jest nasz czas. Ale może kiedyś będzie.

Wstał, przytulił mnie i wyszedł.

A ja zrozumiałam, że od tego dnia żyłam będąc martwą. Bo pożegnania, mimo, że czasami są konieczne, są cholernie trudne.

Pamiętaj, że będę cię kochać mimo wszystko.

***

Ostatecznie rozdział dedykuje Szejker_69. Jest to pewnego rodzaju pożegnanie. Nie wiem czy to przeczytasz, ale dziękuję za wszystko.
Pozdrawiam Pisarka_z_marzeniami

Powietrze to nie tylko tlen [W trakcie korekty]Where stories live. Discover now